Amerykańską demokrację niszczą prawybory. Nie tylko one, ale instytucja ta w znaczącym stopniu przyczyniła się do tego, że obecnie Stany Zjednoczone są zagrożone populizmem i autorytaryzmem. Bez nich Donald Trump nigdy nie uzyskałby republikańskiej nominacji, bo elity tej partii nie pozwoliłyby na to. Lecz gdy głos ma tylko lud, budzą się upiory.
Należy ograniczać, a nie zwiększać, rolę demosu. Partie w Polsce odchodzą od wewnętrznej demokracji
Nie wchodząc w szczegóły, należy pokrótce opisać „primaries” – uczestniczą w nich zarejestrowani wyborcy danej partii. Oczywiście nie wszyscy, bo wszystkim się nie chce, lecz najbardziej zaangażowani – czyli w istocie najbardziej zajadli. I dlatego właśnie to radykałowie w ostateczności decydują o tym, kto reprezentuje partię w ogólnonarodowych wyborach. Tylko z tego powodu Trump jest bezkonkurencyjny wśród republikanów (bo kochają go najskrajniejsi zwolennicy), a Bernie Sanders był poważnym graczem wśród demokratów (bo jego z kolei uwielbiali lewicowi radykałowie). Dzięki prawyborom takim postaciom zdarza się dominować w polityce, niszcząc debatę publiczną, polaryzując społeczeństwo, petryfikując trybalizm ideologiczny, zwiększając nienawiść między obywatelami.
Czytaj więcej
Donald Trump bez trudu i z rekordową przewagą wygrał pierwsze prawybory.
Polskie partie także eksperymentowały z prawyborami, ale od amerykańskich różniły się tym, że w większości demosem nie byli wyborcy, lecz działacze. To w ten sposób Platforma Obywatelska wyłoniła swego kandydata w elekcji prezydenckiej w 2010 roku czy Konfederacja dekadę później. „Elektorami” byli członkowie partii, a nie wszyscy wyborcy – i tym owe rodzime „primaries” różniły się od tych amerykańskich. Na szczęście polskie ugrupowania polityczne chyba odchodzą nawet od tej formy wewnętrznej demokracji. Piszę „na szczęście”, bo uważam, że we współczesnych ustrojach politycznych należy ograniczać, a nie zwiększać, rolę demosu – jeśli oczywiście uważamy, że powinny one pozostać liberalno-demokratycznymi.
Jeśli głos odda się wszystkim, to de facto oznacza oddanie go radykałom
Nim wyjaśnię tę na pozór szokującą tezę, proponuję eksperyment myślowy – kogo wystawiłyby w wyścigu prezydenckim PO i PiS, gdyby w Polsce obowiązywały amerykańskie zasady prawyborów? Moim zdaniem Platformę reprezentowałby Roman Giertych, kochany przez Silnych Razem, a formację Jarosława Kaczyńskiego Dominik Tarczyński, uwielbiany przez lud pisowski. Lub ktoś w ich typie. Rozumiecie Państwo? Jeśli głos odda się wszystkim, to de facto oznacza oddanie go radykałom, bo to oni najchętniej poświęcają swój czas na śledzenie polityki i udział w niej.