Ta idea nie wytrzymała jednak próby czasu. W 2005 r. w referendum odrzucili ją Francuzi, zaraz potem Holendrzy. Dziesięć lat później, w obszernym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Giscard wciąż nie mógł się pogodzić z tą porażką.
- Nowym krajom członkowskim nie wytłumaczono, że wchodzą w projekt polityczny, którego celem jest organizacja kontynentu na wzór Ameryki, pomyślanej przez ojców założycieli - przekonywał mnie dodając, że poszerzenie Unii było „nieprzygotowane” i nastąpiło „za szybko”.
Budowa zjednoczonej Europy była bowiem misją trzeciego prezydenta V Republiki przez całe życie. Gdy w latach 1974-81 mieszkał w Pałacu Elizejskim, razem z kanclerzem Helmutem Schmidtem powołał do życia Radę Europejską czyli regularne szczyty przywódców późniejszej UE. Wprowadził także wybory powszechne do Parlamentu Europejskie - dwa fundamentalne elementy konstrukcji europejskiej.
To właśnie wizja Europy odróżniała go najbardziej od Charlesa De Gaulle’a. Trudno dziś w to uwierzyć, ale już w połowie lat sześćdziesiątych Giscard D’Estaing był ministrem finansów u generała. A więc jednym z najważniejszych polityków kraju. Ale już wówczas, mimo młodego wieku (dobijał czterdziestki) chodził własnymi drogami. W przeciwieństwie do prezydenta uważał, że Algieria powinna pozostać francuska. Jego opór był tak duży, że do dziś niektórzy podejrzewają, iż miał udział w nieudanym zamachu na De Gaulle w Petit Clamard: miał podać spiskowcom z OAS dane o tym, gdzie będzie się przemieszczał prezydent.
Faktem pozostaje, że w 1969 r. nie poparł francuskiego przywódcy w referendum ustrojowym, który spowodowało upadek prezydenta. Gaulliści zemszczą się za to 12 lat później, kiedy ich lider Jacques Chirac nie poprze Giscard na druga kadencję w Pałacu Elizejskim otwierając drogę do władzy socjaliście Francois Mitterrandowi.