Valéry Giscard D’Estaing. Ostatni marzyciel federalnej Europy

Zapamiętałem go gdy jako korespondent “Rzeczpospolitej” w Brukseli śledziłem prace Konwentu Europejskiego powołanego dla opracowania konstytucji dla Unii zanim członkostwa nie uzyskają kraje Europy Środkowej. Już wówczas w zaawansowanym wieku (75 lat), każdego dnia wsłuchiwał się w głosy setek delegatów. Po czym podsumowywał obrady po swojemu: tak, aby wyszedł z nich spójny, całościowy, kartezjański przepis na zmierzająca ku federacji Wspólnotę. I to nawet, jeśli nie tak to sobie wyobrażała większość zgromadzonych.

Aktualizacja: 04.12.2020 06:12 Publikacja: 03.12.2020 17:14

Valéry Giscard d’Estaing (1926-2020)

Valéry Giscard d’Estaing (1926-2020)

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Ta idea nie wytrzymała jednak próby czasu. W 2005 r. w referendum odrzucili ją Francuzi, zaraz potem Holendrzy. Dziesięć lat później, w obszernym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Giscard wciąż nie mógł się pogodzić z tą porażką.

- Nowym krajom członkowskim nie wytłumaczono, że wchodzą w projekt polityczny, którego celem jest organizacja kontynentu na wzór Ameryki, pomyślanej przez ojców założycieli - przekonywał mnie dodając, że poszerzenie Unii było „nieprzygotowane” i nastąpiło „za szybko”.

Budowa zjednoczonej Europy była bowiem misją trzeciego prezydenta V Republiki przez całe życie. Gdy w latach 1974-81 mieszkał w Pałacu Elizejskim, razem z kanclerzem Helmutem Schmidtem powołał do życia Radę Europejską czyli regularne szczyty przywódców późniejszej UE. Wprowadził także wybory powszechne do Parlamentu Europejskie - dwa fundamentalne elementy konstrukcji europejskiej.

To właśnie wizja Europy odróżniała go najbardziej od Charlesa De Gaulle’a. Trudno dziś w to uwierzyć, ale już w połowie lat sześćdziesiątych Giscard D’Estaing był ministrem finansów u generała. A więc jednym z najważniejszych polityków kraju. Ale już wówczas, mimo młodego wieku (dobijał czterdziestki) chodził własnymi drogami. W przeciwieństwie do prezydenta uważał, że Algieria powinna pozostać francuska. Jego opór był tak duży, że do dziś niektórzy podejrzewają, iż miał udział w nieudanym zamachu na De Gaulle w Petit Clamard: miał podać spiskowcom z OAS dane o tym, gdzie będzie się przemieszczał prezydent.

Faktem pozostaje, że w 1969 r. nie poparł francuskiego przywódcy w referendum ustrojowym, który spowodowało upadek prezydenta. Gaulliści zemszczą się za to 12 lat później, kiedy ich lider Jacques Chirac nie poprze Giscard na druga kadencję w Pałacu Elizejskim otwierając drogę do władzy socjaliście Francois Mitterrandowi.

Siedem lat wcześniej, w 1974 r., ten, którego we Francji nazywa się VGE, przeprowadził jednak kampanię błyskotliwą.

- Nie ma pan monopolu na serce - mówił w debacie telewizyjnej z Mitterrandem. I uzyskał poparcie dla swojej kandydatury czołowych gwiazd kraju, w tym Brigitte Bardot i Alain Delon.

Bo po latach konserwatyzmu liberał w Pałacu Elizejskim to był plan na nowoczesność. Jako prezydent zalegalizował aborcję, ułatwił rozwody, obniżył wiek uprawniający do głosowania. Za swój największy błąd uzna wiele lat później zgodę na łączenie rodzin emigrantów co uruchomiło falę przyjazdów z dawnych kolonii.

Zwolennik zacieśnienia współpracy z krajami Bloku Wschodniego, nawiązał bliską więź z Edwardem Gierkiem. Ostatni raz jako prezydent przyjechał do Warszawy latem 1980 r. gdzie spotkał się z Leonidem Breżniewem mimo bojkotu, jaki Zachód nałożył na ZSRR po zajęciu Afganistanu.

Między pierwszą a drugą turą wyborów Giscard uzyskał dostęp do zdjęcia, na którym Mitterrand, wysoki rangą urzędnik kolaborującego z Hitlerem reżimu Vichy, rozmawia z marszałkiem Petain. Zdecydował się jednak go nie publikować aby „nie obniżać poziomu debaty” choć zapewne dałoby mu to zwycięstwo. Nie bronił się też gdy mu zarzucano, że wziął od dyktatora Republiki Środkowo-afrykańskiej Jean-Bedela Bokassy diamenty o wielkiej wartości (już po wyborach okazało się, że kamienie były warte dużo mniej a prezydent wcale ich nie przywłaszczył ale przekazał organizacjom humanitarnym). Francję obiegł wtedy obraz wyjeżdżającej z Pałacu Elizejskiego prezydenckiej limuzyny, który opluwali Francuzi.

Giscard długo się z tego nie podniósł: miesiące spędził m.in. na medytacji w prawosławnym, greckim opactwie a Athos.

Nowy sens życia dała mu dopiero zjednoczona Europa. A gdy i ona zawiodła w 2005 r. Giscard znalazł kolejne powołanie w pisarstwie. Autor pięciu powieści, z których ostatnia wyszła w tym roku, został do tego stopnia doceniony za wyrafinowany język, że w 2013 r. przyjęto go do Akademii Francuskiej.

Giscard do końca zachował zresztą poczucie swojej wartości. W 2015 r. mówił mi w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”: „Nie chcę oceniać polskiego rządu. Powiem tylko, że kiedy poprzednio byłem w Polsce, zostałem przyjęty przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego i miałem z nim długą rozmowę, po której przyznał, że to była jedna z najciekawszych dyskusji w jego życiu. Wtedy zarówno polski rząd miał konstruktywną propozycję dla Unii, jak i Unia dla Polski. Dziś mamy zmianę władzy, takie są reguły demokracji. Ale bardzo żałuję, że tym razem prezydent Andrzej Duda nie chciał mnie przyjąć”.

Trudno nie przyznać, że było w tym sporo racji.

Ta idea nie wytrzymała jednak próby czasu. W 2005 r. w referendum odrzucili ją Francuzi, zaraz potem Holendrzy. Dziesięć lat później, w obszernym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Giscard wciąż nie mógł się pogodzić z tą porażką.

- Nowym krajom członkowskim nie wytłumaczono, że wchodzą w projekt polityczny, którego celem jest organizacja kontynentu na wzór Ameryki, pomyślanej przez ojców założycieli - przekonywał mnie dodając, że poszerzenie Unii było „nieprzygotowane” i nastąpiło „za szybko”.

Pozostało 89% artykułu
Polityka
Wskazany przez Trumpa kandydat na prokuratora generalnego rezygnuje
Polityka
Anna Słojewska: Europejski nurt skręca w prawo
Polityka
Dlaczego Donald Trump jest syjonistą? „Za wsparciem USA dla Izraela stoi lobby, ale nie żydowskie”
Polityka
Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nakaz aresztowania Beniamina Netanjahu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Polityka
Szef WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus prosto ze szczytu G20 trafił do szpitala