Gen. Abdourahmane Tchiani udaje głupiego. Przez lata był podporą najpierw reżimu Mahamadou Issoufou, a potem jego następcy Mohameda Bazouma, którzy ściśle współpracowali z Francją. Ale teraz były dowódca gwardii prezydenckiej, a od 26 lipca szef junty wojskowej, która przejęła władzę w kraju, sięga po coraz bardziej radykalną retorykę antyfrancuską.
– To jest sposób na zdobycie legitymizacji w kraju, gdzie nastroje wrogie wobec Paryża są żywe u znacznej części ludności. Ruszył w ten sposób mechanizm zwrotny, bo im bardziej Tchiani uderza w interesy Francji, tym mocniejsze kroki przeciw niemu podejmuje Emmanuel Macron – mówi „Rz” Andrew Lebovich, znawca regionu Sahelu w Holenderskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (Clingendael) w Hadze.
Czytaj więcej
Zaangażowanie Grupy Wagnera w krajach Sahelu miało odwrócić uwagę Francji od Ukrainy. A uczyniło ją gorącym adwokatem Kijowa.
Francja nie wycofała wojsk
Niger nabrał dla Paryża szczególnego znaczenia w zeszłym roku, gdy po przejęciu władzy przez wojskowych w Czadzie, Gwinei, Mali i Burkina Faso oraz ulokowaniu się w tych dwóch ostatnich krajach najemników z powiązanej z Kremlem Grupy Wagnera, stał się on ostatnią ostoją w walce z Al-Kaidą i tzw. Państwem Islamskim, a także obroną wpływów Francji przed Rosją, Chinami czy Turcją.
Ale w podobny sposób rolę Nigru widzi i Ameryka. Jeszcze w grudniu zeszłego roku na szczycie USA–Afryka w Waszyngtonie Bazoum, który pozostaje w areszcie domowym, stał na honorowym miejscu obok prezydenta Bidena. Dlatego jest coraz bardziej prawdopodobne, że kryzys w Niamey przekształci się w konflikt zbrojny o wymiarze kontynentalnym.