Aleksander Łukaszenko zwołał we wtorek naradę z członkami rządu i zdradził szczegóły dotyczące poniedziałkowej rozmowy telefonicznej z Angelą Merkel. Mówił, że przekazał p.o. kanclerza Niemiec swoje propozycje odnośnie do uregulowania sytuacji na granicy białorusko-polskiej. Stwierdził nawet, że po konsultacjach z innymi członkami UE Merkel ma do niego zadzwonić po raz drugi. Sugerował też, że w każdej chwili w rękach imigrantów może pojawić się broń palna, bo, jak stwierdził, „próby przerzucenia broni już były". Na razie w polskich funkcjonariuszy poleciały butelki i kamienie, były też doniesienia o użyciu przez koczujących granatów hukowych.
W tym samym czasie Łukaszenko i Putin rozmawiali przez telefon o „wspólnych działaniach dotyczących obrony państwa związkowego", ale też o sytuacji na Ukrainie i na Morzu Czarnym. Szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow oskarżał z kolei Polskę o „łamanie prawa humanitarnego i międzynarodowego".
Eskalacji na przejściu granicznym Bruzgi–Kuźnica biernie przyglądali się uzbrojeni funkcjonariusze białoruskich sił. Z nagrań, które rozpowszechniały niezależne białoruskie media i blogerzy, wynika, że pojawiali się też w tłumie. Białoruskie media propagandowe rozpowszechniały tymczasem informacje, że to jakoby Polska atakuje imigrantów znajdujących się na terytorium Białorusi, polewa ich wodą i używa gazu łzawiącego.
Czytaj więcej
Dzwoniąc do Łukaszenki, kanclerz może pokazywać zachodniej opinii publicznej, że środki dialogu z Moskwą zostały wyczerpane i zostaje konfrontacja.
– W Mińsku na razie oficjalnie nie mówią, że na granicy może wybuchnąć konflikt zbrojny. Nie widać też na razie, by przesuwano wojska i brygady artyleryjskie na granicę – mówi „Rzeczpospolitej" Aleksander Alesin, niezależny białoruski ekspert wojskowy i publicysta. – Sytuacja jest jednak bardzo niebezpieczna. Warto brać pod uwagę czynnik ludzki, bo pod wpływem zmęczenia i rosnących emocji człowiek może zachowywać się bardzo nieprzewidywalnie. Boję się, że któremuś z żołnierzy, po jednej czy drugiej stronie, puszczą nerwy i padną celne strzały. Wtedy to już wszystko będzie możliwe, trzeba jak najszybciej deeskalować konflikt – dodaje. W Mińsku, jak wskazuje, liczą też na to, że dramat na granicy spowoduje zamieszki w innych krajach Europy. – Przecież koczujący mają krewnych i znajomych w wielu krajach UE, mogą wyjść na ulice w ich obronie. Myślę, że na to też się stawia – twierdzi.