Dziś wiele firm eksportujących towary poza Unię Europejską korzysta z wygodnej formuły odprawy, zwanej „w miejscu”. Nie muszą się fatygować z towarem do urzędu celnego, a jedynie zgłaszają konkretną wysyłkę elektronicznie. Jeżeli nie budzi ona zastrzeżeń – w ciągu kilkunastu minut system używany przez Krajową Administrację Skarbową automatycznie przyjmuje zgłoszenie i ciężarówka z towarem może jechać za granicę.
Tak daleko posunięte uproszczenia są masowo stosowane: według danych MF w tym roku od 1 stycznia do 31 października ze wszystkich 3,3 mln zgłoszeń eksportowych aż 1,9 mln (czyli około 57 proc.) dokonano w tej właśnie formie. Oczywiście stosuje się to do „zwykłych” towarów (np. mebli wysyłanych do Norwegii). Wyroby „wrażliwe” (alkohole, tytonie czy paliwa) albo wysyłane do krajów objętych ograniczeniami handlu (np. do Rosji) z tego dobrodziejstwa nie korzystają.
Czytaj więcej
Niewielką pomoc humanitarną dla Ukrainy wystarczy zgłosić ustnie w granicznym urzędzie celnym.
W końcu listopada formalnie wygasną jednak przepisy z unijnego rozporządzenia 2016/341, które na takie uproszczenia pozwalały. Czy oznacza to, że znów, jak przed akcesją do UE, każdą partię eksportowanego towaru będzie akceptował celnik? Bo co do zasady taki byłby skutek wygaśnięcia uproszczeń.
Ministerstwo Finansów potwierdza, że 1 grudnia ma być wprowadzony w całej UE nowy system elektronicznych zgłoszeń AES, który nie przewiduje prostszych odpraw. Zaznacza jednak, że Polska podjęła decyzję o przesunięciu wdrożenia nowego systemu na maj 2024 r. Co więcej, według MF „będzie możliwe dokonywanie zgłoszeń standardowych w miejscach uznanych (tj. przeznaczonych do odpraw – red), bez fizycznej obecności funkcjonariusza w miejscu przedstawienia towaru”.