Czy mając w ręku alarmujące dane o regularnym spadku liczby katolików uczestniczących w niedzielnej liturgii, można sobie pozwolić na optymizm? Czy można zignorować fakt, że w kościelnych ławach robi się coraz luźniej? Przecież ludzi Kościoła nie może nie boleć odejście czy słabość choćby jednego członka tej wspólnoty.
Przede wszystkim, chodzi tu nie tyle o optymizm, ile o przekonanie, że procesy dotyczące wiary i religijności trzeba widzieć w szerszej perspektywie niż jedna dekada. „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?", słyszymy w Ewangelii retoryczne pytanie Jezusa. A w innym miejscu: „Odtąd wielu uczniów Jego się wycofało i już z Nim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: »Czyż i wy chcecie odejść?«". Jezus nie mówił: nie zostawiajcie Mnie samego, statystyki są zatrważające. Jeszcze gorzej ze statystycznego punktu widzenia będzie to wyglądało pod krzyżem, gdy świadkami śmierci będą tylko trzy bliskie osoby. Biorąc pod uwagę liczby – duszpasterska porażka.
Abp Grzegorz Ryś (jeszcze jako biskup krakowski) w wywiadzie dla „Więzi" w 2013 roku mówił m.in..: „Niestety, często ulegamy pokusie koncentrowania się na utrzymaniu liczb. Efekt jest taki, że jako Kościół kurczymy się w sposób straszny". A w najnowszym liście pasterskim, poprzedzającym IV Synod Archidiecezji Łódzkiej, pisze: „Nie chodzi o to, byśmy z trwogą pilnowali naszych statystyk, zaklinając je, by nie spadały w zbyt szybkim tempie. Chodzi o to, byśmy wyszli z Ewangelią do świata! Chodzi o doświadczenie wzrostu Ewangelii i Kościoła, a nie o kontrolowane i dostojne «zwijanie się»".
Ktoś jednak powie: zaraz, zaraz, przecież po Zmartwychwstaniu i po zesłaniu Ducha Świętego mieliśmy już masowe nawrócenia, głoszenie z mocą Słowa i trzeba nam patrzeć z tej perspektywy i do niej odnosić współczesne „raporty o stanie wiary". Zgoda, tyle że po pierwsze, do „głoszenia z mocą" trzeba ludzi formować, a nie zadowalać się tłumami w kościołach, a po drugie, masowym nawróceniom pod wpływem głoszonej z mocą Ewangelii towarzyszyło odrzucenie, a nawet prześladowanie wyznawców „nowej drogi". Jest u nas zgoda również na taki scenariusz w pakiecie?
W próbie zrozumienia tego, co dzieje się dzisiaj z Kościołem, trzeba więc brać pod uwagę wszystkie możliwe perspektywy – i samotności pod krzyżem, i wielkiego przebudzenia, i statystycznych porażek, i duszpasterskich sukcesów. W tym miejscu punktem wyjścia są dla nas najnowsze wyniki badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego, które pokazują, że od lat liczba praktykujących katolików w Polsce powoli, ale jednak systematycznie spada (dane za rok 2016 mówią o średniej 36,7 proc. w skali kraju – z ogromnymi różnicami między poszczególnymi diecezjami). I to jest duże wyzwanie dla całego Kościoła w Polsce. Bo wygląda na to, że proporcje z przypowieści o Dobrym Pasterzu (zostawia 99 owiec, by szukać jednej zaginionej) powoli się odwracają i może się okazać, że będzie trzeba zostawić ciągle liczną (na tle innych krajów), ale jednak mniejszość, by rozejrzeć się za zabłąkaną większością. Problem tylko w tym, czy aby na pewno potrafimy postawić właściwą diagnozę i odpowiedzieć na pytanie, skąd te regularne „ubytki" w kościołach.