Plus Minus: Kiedy poznajemy bohaterki pani ostatniego filmu „Królowe zbrodni", trzy kobiety zaślubione szefom mafii, są pokorne i pogodzone z tym, że mężczyźni nimi pomiatają. Gdy mężowie trafiają za kratki, sięgają po broń i upominają się o... No właśnie – o co: sprawiedliwość, zemstę, swoje?
O nic się nie upominają. Mam wrażenie, że faceci boją się, że robione przez kobiety filmy z silnymi kobiecymi bohaterkami będą zemstą na nich za lata dyskryminacji i blokowania naszych projektów. Czytałam kilka analiz dotyczących #MeToo, które pokazywały, że mężczyźni sądzą, że w efekcie zrywu zostanie wymierzona jakaś mityczna sprawiedliwość, że nagle panowie dostaną po łapach i staną w kącie. A przecież zupełnie nie o to chodzi, żeby nagle kogoś karać. Zresztą jak ta kara miałaby wyglądać? Specjalnie pokazałam bohaterki, które nie decydują się przeciwstawić mężczyznom, bo mają dość tego, jak je traktują, tylko dlatego że nie mają innego wyjścia.
Jak to nie mają? Przecież koledzy, którzy zostali na wolności, dają im co miesiąc pieniądze.
Z których nie starcza im na godne życie. Przez chwilę próbują nadal być usłużne i żyć z ochłapów, które mężczyźni im rzucą. Ale jedna ma dzieci, dla których zrobi wszystko, druga pod nieobecność męża – damskiego boksera, odkrywa, czym jest życie bez przemocy domowej, a trzecia od dawna ma dość sytuacji, w której się znalazła. Ich energia się kumuluje i razem występują przeciwko zastanemu status quo.
Jakby określiła pani ich sytuację życiową? Jest nie do pozazdroszczenia czy jednak znośna?