Być może. Zawsze byliśmy w awangardzie zmian, jeżeli chodzi o naszą część Europy. Tylko nie zawsze te zmiany są dobre, zawsze byliśmy za budową wspólnoty, a nie -izmów. Uważam, że przeskakujemy pewne etapy rozwoju. To, co było wstrząsem dla socjaldemokracji zachodniej, czyli trzecia droga Tony'ego Blaira i Gerharda Schroedera, u nas było normalnym etapem rozwoju socjaldemokracji wynikającym z tego, że SdRP, czyli spadkobierczyni PZPR, musiał zostać lewicą z powodu swoich korzeni. Z taką biografią nie mógł przecież ogłosić, że jest partią chadecką. Ale ile tam było lewicy w lewicy, okazało się, gdy Leszek Miller zaczął opowiadać o podatku liniowym.
Chce pani powiedzieć, że oni od początku kroczyli trzecią drogą?
Tak. Byli w awangardzie socjaldemokracji. Oczywiście każdy kraj ma swoją specyfikę i dlatego różnie to wygląda. U nas – jak już mówiłyśmy – duży wpływ na scenę polityczną ma Kościół katolicki.
A jednak doszło do wojny aborcyjnej, która rozegrała się na początku lat 90.
Owszem, ale Kościół wymusił pewne postawy na politykach. Został zawarty kompromis, który obowiązywał do ubiegłego roku całą scenę polityczną – od lewa do prawa, na czym ostatecznie przegrała lewica.
Chyba ten kompromis nadal obowiązuje?
Moim zdaniem już nie. Zostanie przełamany – jeżeli nie w tej kadencji Sejmu, to w następnej, bo radykalizacja postaw postępuje.
Jakie było według pani najważniejsze wydarzenie, największy szok na scenie politycznej lat 90.? Wygrana Stanisława Tymińskiego z Tadeuszem Mazowieckim w wyborach prezydenckich 1990 roku? Może przegrana prawicy i wygrana lewicy w 1993 roku?
Dla mnie przegrana prawicy i wygrana lewicy nie było zaskakująca. Po pierwsze, prawica popełniła błąd, zmieniając ordynację, wprowadzając 5-procentowy próg wyborczy i nie przyjmując do wiadomości możliwych konsekwencji tej decyzji. Po drugie, po bardzo trudnym początku lat 90. nastąpił naturalny resentyment w stosunku do nowej rzeczywistości. Natomiast prawdą jest, że opinia publiczna była w szoku, że już cztery lata po upadku komunizmu postkomuniści doszli do władzy. Tak samo zareagowała na wygraną Stanisława Tymińskiego z Tadeuszem Mazowieckim. No ale jeżeli nie ma prawdziwej, głębokiej edukacji demokratycznej, to populiści mają łatwo. Stanisław Tymiński był populistą, a tacy politycy dochodzą do głosu, gdy obywatele, którzy znajdują się w trudnej sytuacji, dodatkowo czują się zagrożeni. Wtedy głosują na populistów.
A więc poczucie zagrożenia w społeczeństwie w 1990 roku musiało być naprawdę wysokie?
Ależ oczywiście. Przecież wszystko to, co się stało na rynku pracy, katastrofalne zubożenie społeczeństwa, było zagrożeniem. Głosowanie na Tymińskiego było pierwszym głosowaniem przeciwko elitom i wynikało ze strachu. Dlaczego populiści zaczęli wygrywać w Europie Zachodniej? Bo gorzej sytuowane grupy społeczne boją się napływu imigrantów i tego, że pieniądze publiczne, zamiast do nich, trafią do przybyszów. Takie głosy pojawiły się w Szwecji – nam się obcina socjal, a daje imigrantom. Również w Polsce mieliśmy do czynienia ze straszeniem. Te opowieści PiS o chorobach roznoszonych przez imigrantów, o zagrożeniu terroryzmem to było właśnie uderzanie w nutę: gdy zaleją nas imigranci, wam będzie gorzej.
Politolodzy i politycy narzekają, że obecnie na scenie politycznej są dwa bloki, które miażdżą każdy środek. Co jest złego w dwóch blokach?
Sama dwublokowość nie ma w sobie nic złego. To nie jest wina dwóch dużych partii, że np. lewica wykluczyła się z parlamentu, popełniając kilka błędów przed wyborami parlamentarnymi – podwyższając sobie próg wyborczy poprzez zawiązanie koalicji, stawiając na Magdalenę Ogórek w wyborach prezydenckich, wreszcie gubiąc swoją lewicowość. Prawdziwym problemem nie jest dominacja PO i PiS, tylko brak budujących idei czy wybitnych jednostek na scenie politycznej.
Nie ma wybitnych polityków?
W latach 90. byli politycy, którzy wytyczali nowe kierunki i wokół których budowano środowiska polityczne. Mam na myśli Tadeusza Mazowieckiego, Bronisława Geremka, Jana Olszewskiego czy braci Kaczyńskich. Na lewicy to był Mieczysław Rakowski czy Aleksander Kwaśniewski. Wszyscy ci ludzie stanowili elitę. Dzisiaj takiej elity nie widzę. Być może dlatego, że są inne czasy, inne wzorce, inne środki przekazu. Z autorytetami mamy problem w całej Europie, nie tylko u nas. Tyle że partie na Zachodzie są głęboko zakorzenione, a więc im łatwiej przetrwać takie zawirowania, a naszym „lekkim" partiom – trudniej.
Kto dla pani jest najważniejszym politykiem mijającego 30-lecia?
Na pewno w latach 1988–1989 był to Lech Wałęsa. Potem, w okresie prezydentury, już go tak pozytywnie nie oceniałam. Bardzo ważnymi postaciami byli wymienieni już Mazowiecki i Geremek. Z perspektywy czasu coraz lepiej oceniam Aleksandra Kwaśniewskiego. Uważam, że jego prezydentura była naprawdę dobra. Pozytywnie oceniam Lecha Kaczyńskiego. Co prawda to Jarosław był zawsze ważniejszy, ale Lech Kaczyński był politykiem spójnym, budującym, a nie niszczącym. Do ważnych polityków mijającego 30-lecia zaliczyłabym też Donalda Tuska, który przeszedł ciekawą ewolucję – „od chłopca w krótkich spodenkach" do polityka w pełni europejskiego. Oczywiście żaden z tych polityków nie był bez skazy.
A jak pani ocenia osiem lat rządów PO? Czy to jest okres, który zostanie zapamiętany?
Moim zdaniem tak. Po pierwsze dlatego, że wydarzył się wtedy rok 2010, czyli katastrofa smoleńska, która na nowo zaczęła kształtować scenę polityczną. Po drugie, rządy PO to okres pewnego bezpieczeństwa i spokoju, tej ciepłej wody w kranie, ale w aspekcie pozytywnym. Teraz mamy gwałtowne przyspieszenie i okres niepokojów. Dlatego ten czas spokojnych rządów będzie uznawany za okres stabilizacji i skokowego rozwoju, sfinansowanego z pieniędzy europejskich.
Pospekuluje pani, czym się skończy obecne wrzenie na scenie politycznej?
Zakładam, że pojawią się nowe ruchy, może już przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi. Na pewno nasza scena potrzebuje przewietrzenia, także młodych, świeżych ludzi, których nie widzę w obecnych partiach. Niezbyt wierzę w odrodzenie lewicy. Hasła Partii Razem są zbyt progresywne jak na nasze realia, a stara lewica jest zbyt stara, żeby coś z siebie wykrzesać. Więcej okaże się już niebawem.
rozmawiała Eliza Olczyk, dziennikarka tygodnika „Wprost"
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95