Trudno oszacować dokładną liczbę tzw. Żydów mesjańskich, którzy uwierzyli w Jezusa Chrystusa, ale ostrożne szacunki mówią o 1,5 mln osób. I ciągle ich przybywa. W światowych mediach temat ten praktycznie nie istnieje. Dla części Kościoła zjawisko to bywa sprawą „kłopotliwą". Dla większości Żydów – tematem tabu. Jednak dla zaangażowanych w ruch mesjanistyczny to znak czasu – zarówno dla Kościoła, jaki i dla narodu Izraela. Obie strony wspólnie odkrywają, że w gruncie rzeczy jest to sprawa rodzinna.
Z Eyalem Friedmanem spotkałem się dwukrotnie – w jego rodzinnej Jerozolimie i w Katowicach. Od paru lat jest zapraszany do Polski i innych krajów europejskich. Opowiada o swojej drodze do wiary w Jeszuę, obiecanego Mesjasza. Urodził się i dorastał w rodzinie niewierzącej. Judaizm odkrył tak naprawdę dopiero wraz z Ewangelią. – Miałem bardzo dobrą rodzinę, Bóg dał mi dobre dzieciństwo, ale w pewnym momencie poczułem, że to za mało. Nie miałem żadnego pojęcia o Bogu, nie mówiło się o Nim w domu – zaznacza na wstępie.
Jego proces dochodzenia do wiary rozpoczął się, gdy służył w izraelskim wojsku. – Nie modliłem się, niczego nie oczekiwałem. Po prostu nagle stałem się wierzący. Chociaż nie wiedziałem jeszcze, w co czy w kogo wierzę. Bóg był bardzo dyskretny. Nie przedstawił się, więc nie wiedziałem, co właściwie się stało. Wiedziałem tylko, że stałem się nową osobą. Czułem się jak nowo narodzony. Byłem okropnie głodny, a kiedy dziecko jest głodne, nie rozumie niczego, chce jeść. Ja byłem głodny duchowości. Połykałem więc wszystko, ale to wywoływało niestrawności, bo nie wybierałem najlepszego pożywienia, błądziłem po różnych nurtach duchowych. Minęło jeszcze parę lat, zanim tak naprawdę pomodliłem się po raz pierwszy w życiu. Nie wiedziałem, do kogo wołam, ale wołałem o pomoc, żeby zrozumieć. I Bóg chyba czekał na ten moment. Nagle bowiem spotkałem Beniamina Bergera, Żyda mesjanistycznego. Zaczęliśmy razem czytać Nowy Testament, patrzyłem na krzyż i czułem, że osoba Jezusa fascynuje mnie, a to, co czytam, jest prawdą. I nagle ze zdumieniem odkryłem, że to wszystko działo się tutaj, w Jerozolimie! – opowiada Eyal. – Kiedy dotarłem do słów: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem", musiałem podjąć decyzję, czy przyjmuję to za prawdę, czy uznaję Go za kłamcę. Czułem, że z mojego serca spadła zasłona, ta, o której pisze św. Paweł. Musiałem przyznać, że Jezus jest tym, kim mówi, że jest.
Jeszua w pokoju
W przeciwieństwie do Eyala droga jego duchowego ojca, wspomnianego Beniamina Bergera, zaczęła się w rodzinie bardzo wierzących i ortodoksyjnych Żydów. Urodził się w 1941 roku w Nowym Jorku. Jego rodzice byli uciekinierami z Niemiec i Austrii. Beniamin od młodości szukał odpowiedzi na dręczące go pytania o Boga, sens życia. Wiele z tych pytań było wspólnych dla Żydów, którzy przeżyli Holokaust: gdzie był Bóg? Czy On w ogóle istnieje, skoro wydarzyło się takie zło? Beniamin Berger uznał, że poszuka odpowiedzi w innym niż rodzinne środowisku, i wyjechał do Holandii, a następnie do Danii.
W swoich licznych wystąpieniach na całym świecie – w tym również w Polsce (w 2017 roku na zaproszenie Fundacji W Jedności prowadził w Katowicach żydowską Paschę) – opowiada o swoim doświadczeniu, którego nie da się zrozumieć w kategoriach innych niż mistyczne. W roku 1967, jak mówi, przeżył osobiste spotkanie z Jezusem. Miał doświadczenie, że w pokoju, w którym przebywa, znajduje się ktoś o imieniu Jeszua i że jest obiecanym Mesjaszem Izraela. Krótko po tym wydarzeniu wyjechał do Izraela, gdzie mieszka do dzisiaj. Ze swoim bratem Rubenem założył mesjański Kościół w Jerozolimie.