Przypadki profesora Borejszy

Zmarł znawca dziejów XIX-wiecznej Polski, autor badań włoskiego faszyzmu i – jakże dziś ważnych – niemieckiego rasizmu wobec Słowian. Wybitny historyk, którego karierze towarzyszył cień mrocznych wyborów ojca i stryja.

Publikacja: 02.08.2019 10:00

Przypadki profesora Borejszy

Foto: Agencja Gazeta, Sławomir Kamiński

Zmarły 28 lipca prof. Jerzy W. Borejsza był w chwili swojego odejścia jednym z najważniejszych przedstawicieli polskiego środowiska historycznego, a decydował o tym nie tylko jego dorobek naukowy. Określenie go jako intelektualisty w starym stylu, czyli człowieka, który jest aktywnym uczestnikiem i animatorem publicznej debaty, wydaje się jak najbardziej adekwatne. Był także naukowcem akceptowanym ponad podziałami. Jego uczniowie szli potem różnymi drogami i w kierunku różnych poglądów. Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk, w którym przez wiele lat odgrywał znaczącą rolę, łączył przedstawicieli wielu niezwykle różnorodnych środowisk – od samego Borejszy przez ludzi rozpoczynających karierę w mrokach dawnego systemu aż po prof. Andrzeja Nowaka.

Dorobek niemal 60-letniej pracy naukowej, o którym jeszcze napiszę, to kilka różnych segmentów badawczych – podejmowane zwłaszcza w połowie ubiegłego stulecia (gdy Borejsza rozpoczynał karierę naukową) badania nad wiekiem XIX i polską emigracją, powstaniem styczniowym i polskim ruchem rewolucyjnym, ale także w tym momencie lekko już przebrzmiałe badania nad włoskim faszyzmem czy nadal aktualne zagadnienia niemieckiego rasizmu dotykającego Słowian.

Był jeszcze inny Jerzy W. Borejsza. Z jego istnienia zdawali sobie sprawę ci, którzy go znali lub interesowali się akurat tymi fragmentami przeszłości, w których odnajdujemy jego korzenie. Pozostali odkryli go dopiero niedawno po opublikowaniu wspomnień „Ostaniec, czyli ostatni świadek" (Warszawa 2019). Profesor był synem innego Jerzego – powojennego dyktatora i faktycznego wielkorządcy polskiej kultury, oraz bratankiem Józefa Różańskiego – jednego z najokrutniejszych zbrodniarzy służących po wojnie komunistycznej władzy. Za przodków nie odpowiadamy, ale prof. Borejszy nie udało się chyba do końca wyzwolić z ich cienia mimo wielkiego naukowego sukcesu. O tym jednak później.

Abraham, Beniamin, Józef

Saga rodu Goldbergów rozpoczyna się podobnie jak w przypadku wielu żydowskich rodzin gdzieś na Kresach, a ściślej w Kosowie Poleskim. Tam w roku 1880 urodził się Abraham Goldberg – dziadek bohatera niniejszego tekstu. To na losach jego i jego synów warto się skupić, choć cała rodzina, jak to bywało ze środkowoeuropejskimi Żydami, miała wiele rozgałęzień i podejmowano w niej wiele odmiennych wyborów. Mamy tu więc i asymilacje z polskością czy rosyjskością, i tych, którzy poszli w kierunku bolszewików, polskich socjalistów, komunistów zachodnioeuropejskich czy syjonistów.

Fale emigracji i ogromne przemiany w społeczności żydowskiej dotknęły także tej rodziny, w której synowie przyjmowali różne nazwiska, by uniknąć służby w armii rosyjskiej. Niektórzy bracia Abrahama udali się do USA, inny został członkiem sowieckiego Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego, za co zresztą trafi do łagru.

Sam Abraham wybrał ostatecznie ideologię syjonistyczną i pozostał w Polsce, gdzie zrobił błyskotliwą karierę dziennikarską – nie był to jednak wybór jednoznaczny, gdyż jako człowiek pióra równie dobrze odnajdywał się w kulturze rosyjskiej (pisał między innymi o słynnym procesie Bejlisa oskarżonego w Kijowie o mord rytualny w ostatnich latach przed I wojną światową) i działał nawet w środowiskach związanych z liberalną partią kadetów. W latach 20. XX w. objął posadę redaktora naczelnego syjonistycznej gazety „Hajnt" („Dzisiaj") będącej najważniejszym tego typu wydawnictwem nie tylko w Polsce, ale również na świecie. Pisywał do niej choćby wódz światowego syjonizmu, czyli Zeew Żabotyński.

Abraham umarł w 1933 r., a jego nagrobek na warszawskim Cmentarzu Żydowskim na Okopowej wyszedł spod dłuta słynnego rzeźbiarza Abrahama Ostrzegi. Zmarły był zatem kimś ważnym. Równie ważni będą jego synowie – mimo wojny, która przyniesie zagładę żydowskiej społeczności, a może paradoksalnie dzięki niej, bo wojna ta przyniesie przecież do Polski komunizm.

Starszym synem Abrahama Goldberga był urodzony w 1905 r. Beniamin. Jego wychowywał ojciec, a młodszego Józefa matka Anna (przyjmie jej nazwisko „Różański"). Beniamin ukończył polskie i żydowskie szkoły, zaangażował się najpierw w działalność syjonistycznej młodzieżówki Haszomer Hacair, później zaś lewicowego (związanego najpierw z PPS, a potem już bardziej na lewo) Wolnego Harcerstwa. Matury nie zrobił i wyjechał do Francji. Tam związał się z organizacjami anarchistycznymi i być może również z komunistyczną agenturą. Prof. Borejsza, który idealizował młodzieńcze wybory ojca, starał się takiej analizy unikać – niemniej wydaje się to być w tej chwili zdarzenie pewne.

Po powrocie do Polski Jerzy Borejsza (już wtedy używał tego nazwiska) był kilkakrotnie aresztowany za działalność komunistyczną, pisywał także w legalnej prasie, w tym nawet w „Wiadomościach Literackich", i brał udział w zakładaniu Klubów Demokratycznych, które po wojnie staną się podstawą istnienia Stronnictwa Demokratycznego. Już przed wojną wspomniane kluby były infiltrowane przez agentów komunistycznych.

Wybór ojca

Jerzy Wojciech Borejsza urodził się w roku 1935, miał więc cztery lata, gdy wybuchła wojna. Początkowo mieszkał we Lwowie, gdzie ojciec wyrósł na jedną z czołowych postaci tamtejszych środowisk kulturalnych po sowieckiej agresji. Tych kilkunastu miesięcy znaczonych z jednej strony zesłaniami i mordami, a z drugiej eksperymentami z komunistyczną kulturą nikt obeznany z historią nie powinien oceniać pozytywnie. Jerzy Borejsza przez kilka miesięcy kierował Ossolineum, a później między innymi odpowiadał za organizację uroczystych obchodów ku czci Mickiewicza. Już wtedy stawał się liberalną twarzą reżimu. Ale Lwów miał być tylko wstępem do kariery, tej wielkiej, która wiodła przez Moskwę i Sielce nad Oką.

Rok 1943, odkrycie grobów katyńskich i zerwanie stosunków dyplomatycznych z polskim rządem na uchodźstwie przez władze sowieckie, doprowadził do postawienia w Moskwie na polskich komunistów. W stworzonej wtedy armii przeniesiony z Armii Czerwonej Borejsza został majorem. Odpowiadał za wydawnictwa, czasopisma noszące paradoksalne nazwy takie jak „Wolna Polska". Równolegle karierę zaczął robić jego brat – Józef Różański. Ich czas przyjdzie wraz z zajmowaniem ziem polskich przez Armię Czerwoną. Różański będzie zajmował coraz wyższe pozycje w strukturach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Jego karierze nic nie zaszkodzi aż do roku 1954. Borejsza zajmie się zupełnie inną dziedziną: prasą i kultura.

Najpierw w PKWN-owskim Lublinie założył „Rzeczpospolitą", a później, gdy cała Polska znalazła się już pod władzą komunistów – Spółdzielnię Wydawniczą Czytelnik. Przez pierwsze cztery lata PRL wielu postronnym obserwatorom Borejsza wydawać się mógł najważniejszą postacią życia kulturalnego w powojennej Polsce. I tak pewnie nawet bywało. Czytelnik był wielkim koncernem, w którym wydawali swoje dzieła znakomici pisarze. Do kolekcji należeli prawie wszyscy mający prawo do publikacji, od Nałkowskiej po Miłosza. Jak pięknie opisał to nasz noblista: „Byłem w jego stajni, wszyscyśmy byli". I rzeczywiście, w kulturze było się wtedy albo z Borejszą, albo w ogóle się nie istniało.

Wydawać się mogło, że wolno mu było wszystko. Mógł jeździć na Zachód i namawiać twórców do powrotu do kraju, ręczyć i tworzyć. W wielu wypowiedziach prof. Borejszy czy też we wspieranej przez niego biografii ojca pióra Eryka Krasuckiego (wydanej w 2009 r.) szef Czytelnika jawi się niemalże jako zwolennik pracy pozytywnej i lepsza twarz reżimu. O ile zmarłemu historykowi można wybaczyć brak obiektywizmu wobec ojca, o tyle nam nie wolno zapominać o tym, że podstawowym celem Borejszy było jednak zwycięstwo ówczesnej władzy, jej legitymizacja, a także wzmocnienie własnej pozycji politycznej. Kultura doby powojennej to nie sielanka ani jedynie wielki entuzjazm związany z odbudową. Był to okres miażdżenia przeciwników komunistycznej władzy.

Po 1949 r. wyłączony z życia publicznego Borejsza stracił wpływ na życie kulturalne. Rak i skutki wypadku samochodowego pozbawiły go udziału w życiu publicznym. Dzięki temu nie firmował stalinowskiego zwrotu Włodzimierza Sokorskiego. Nie można jednak stawiać mu pomnika (co w biografii Krasuckiego ma miejsce). Co najwyżej w jego biografii można szukać pewnych okoliczności łagodzących.

Po lewej stronie

Odeszliśmy od biografii historyka. Tymczasem śmierć jego ojca w 1952 r. i jego pompatyczny pogrzeb na Wojskowych Powązkach w Warszawie zbiegł się z początkiem dorosłości przyszłego profesora. Potężny kuzyn Józef Różański wkrótce upadnie i zostanie nawet po 1956 r. osądzony za popełnione zbrodnie. Umrze jednak w spokoju w latach 70. i spocznie na tym samym cmentarzu co jego ojciec.

Borejsza unikał rozmów o swoich relacjach ze stryjem. Ponoć spotkał go raz na ulicy. Chętni niech sięgną do wspomnień. Różańskiego w przeciwieństwie do swojego ojca nie bronił.

Jerzy W. Borejsza studiował najpierw w czasie schyłkowego stalinizmu na uniwersytetach sowieckich: najpierw w Kazaniu, a potem w Moskwie – co było według niego samego spowodowane decyzją władz związaną z pozycją jego ojca. Po powrocie do gomułkowskiej Warszawy rozpoczął swoją karierę. Szybkie uzyskanie doktoratu i habilitacji nie zostało szybko zwieńczone profesurą z uwagi na zablokowanie takich możliwości po roku 1968.

Po usunięciu z Uniwersytetu Warszawskiego Borejsza junior przeniósł się do wspomnianego wyżej Instytutu Historii PAN, by pozostać już w nim na zawsze. Był tam promotorem doktoratów o rozległej polihistorycznej tematyce. Pracował również w Toruniu na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika i krótko w nieistniejącym już Instytucie Europy Środkowo-Wschodniej, co zresztą wspominał bez entuzjazmu.

Przede wszystkim był jednak jednym z bardziej rozpoznawalnych polskich historyków w Rosji, we Francji czy w Niemczech, na co bez wątpienia miała wpływ znajomość języków i tamtejszego środowiska naukowego, które poznał jako student tamtejszych uczelni i ich wykładowca. Z biegiem lat pozycja Jerzego Borejszy jako intelektualisty publicznego wzrastała. Nie wyrzekając się dziedzictwa ideowego ojca, próbował dostosować ją do zmian, które w Polsce zaszły. Zdecydowanie stał po lewej, a nie po prawej stronie.

Lektury warte Zachodu

Na pytanie o znaczenie Jerzego W. Borejszy jako naukowca odpowiedzą przyszłe pokolenia. Starzenie się i aktualizowanie różnych tematów wyczynia bowiem dziwne rzeczy z dorobkiem historyka. Czasem obchodzi się z nim sprawiedliwie, a czasem bardzo niesprawiedliwie. Historia polskiej emigracji w okresie wielkich powstań narodowych w XIX wieku, klasyczne dzieło „Piękny wiek XIX", monografia o Armandzie Levym, sekretarzu Mickiewicza, czy cały dorobek dotyczący powstania styczniowego (był zresztą sekretarzem komisji organizującej kolejne obchody jego rocznic – setnej i sto pięćdziesiątej; ta druga, niedawna, przeszła w dyskursie publicznym niemalże bez echa) wymagają nowego przepracowania. Są tam rzeczy i bardzo dobre, i być może gorsze, ale i tak będziemy sięgać do dorobku warszawskiego historyka, gdyż na licznych polach był on tych badań pionierem, a w przypadku wielu spraw nikt pałeczki po nim nie przejął. Tymczasem wiek XIX to tak ważny fragment polskiej historii, że obecne traktowanie go po macoszemu zarówno przez naukę historyczną, jak i publicystykę musi się kiedyś skończyć.

„Mussolini był pierwszy" i publikacje Borejszy o faszyzmie włoskim także mają już dziś charakter historyczny. Czy wynika to z błędów autora? Raczej nie, akurat w tej dziedzinie badania na Zachodzie poszły do przodu, choć pionierstwa naukowego Borejszy na rynku polskim nikt nie odmówi.

Bohater naszego tekstu zajął się jednak swego czasu innym tematem, który teraz zyskuje aktualność społeczną. „Antyslawizm Adolfa Hitlera" i jego późniejsza o 20 lat przeróbka: „Śmieszne sto milionów Słowian", to pozycja obowiązkowa dla każdego, dla kogo ostatnia wojna światowa ogranicza się do Holokaustu. Te pozycje winny dotrzeć do czytelnika zachodniego i pokazać mu, jak głęboko rasistowskie wobec Słowian były poglądy Hitlera i jak straszny rezultat to przyniosło. Współczesne Niemcy, które uznały swoją winę wobec żydowskich ofiar, mają czasem problem ze zrozumieniem, że stosunek hitlerowskich Niemiec do Polski wywodził się z tego samego pnia.

Łukasz Jasina – historyk, filmoznawca i publicysta, pracownik Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Zmarły 28 lipca prof. Jerzy W. Borejsza był w chwili swojego odejścia jednym z najważniejszych przedstawicieli polskiego środowiska historycznego, a decydował o tym nie tylko jego dorobek naukowy. Określenie go jako intelektualisty w starym stylu, czyli człowieka, który jest aktywnym uczestnikiem i animatorem publicznej debaty, wydaje się jak najbardziej adekwatne. Był także naukowcem akceptowanym ponad podziałami. Jego uczniowie szli potem różnymi drogami i w kierunku różnych poglądów. Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk, w którym przez wiele lat odgrywał znaczącą rolę, łączył przedstawicieli wielu niezwykle różnorodnych środowisk – od samego Borejszy przez ludzi rozpoczynających karierę w mrokach dawnego systemu aż po prof. Andrzeja Nowaka.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Anora” jak dawne zwariowane komedie, ale bez autocenzury
Plus Minus
Kataryna: Panie Jacku, pan się nie boi
Plus Minus
Stanisław Lem i Ursula K. Le Guin. Skazani na szmirę?
Plus Minus
Joanna Mytkowska: Wiem, że MSN budzi wielkie emocje
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
J.D. Vance, czyli marna przyszłość dla bidoków