Czy Polsce potrzebna jest dziś wielka narracja? Samo to pytanie nawiązuje – poniekąd polemicznie – do rozpowszechnionego przekonania, że współczesną epokę charakteryzuje upadek wielkich narracji, że niemal nikt już nie wierzy całościowym opowieściom wyjaśniającym sens naszego świata i tym samym nadającym zrozumiałość dramatom naszego indywidualnego i wspólnotowego życia. Jean François Lyotard, zwany papieżem postmodernizmu, od którego owa krytyka wielkich narracji wzięła swój początek, głosił wręcz, że to one właśnie, przez swoje roszczenie do uniwersalności i ekskluzywności, były odpowiedzialne za wybuch wojen światowych i pojawienie się XX-wiecznych totalitaryzmów. Twierdził, że dzisiaj zamiast wielkich opowieści nastał czas, by jedną powszechną prawdę o świecie zastąpiło tysiąc różnych mniejszych narracji, prezentujących własne lokalne prawdy. Każda z nich jest równie dobra i równie wartościowa, nie sposób ich porównywać czy oceniać, bo nie ma żadnych uniwersalnych kryteriów ich wartościowania. Z pluralizmu lokalnych prawd wynika zaś z kolei postulat całkowitej tolerancji i uznania dopuszczalności wszelkich istniejących narracji. Mówiąc najprościej, każdy ma swoją prawdę, która ma się nijak do prawdy innych osób, co należy z zasady uznać za właściwe i uszanować.
Wizja Lyotarda jest bezpośrednim atakiem nie tylko na religijne formy rozumienia rzeczywistości, przede wszystkim te, które zawdzięczamy chrześcijaństwu, ale – co więcej – również na podstawy filozoficznej tradycji Zachodu, która, przekonana o rozumnym fundamencie rzeczywistości, niczym innym się nie zajmuje, jak poszukiwaniem jej najbardziej adekwatnego opisu. Opowieść o końcu wielkich narracji jest tylko próbą rozpropagowania nowej wielkiej opowieści, która głosi jedną uniwersalną prawdę: nie ma jednej rzeczywistości, nie ma jednej prawdy, wszystko jest względne.
Tak się jednak składa, że człowiek zawsze starał się zrozumieć otaczającą go rzeczywistość i zawsze stawiał sobie pytania o jej ostateczny sens, w tym także o sens jego własnej indywidualnej i zbiorowej egzystencji. Odpowiedzi, jakie odnajdywał lub akceptował, choć przyjmowały różne formy, miały zawsze uniwersalne znaczenie. Były mniej lub bardziej wnikliwym wglądem w ludzką naturę, odzwierciedlającym szczególny punkt widzenia i szczególną tożsamość konkretnych osób czy wspólnot. Nasze życie, a zwłaszcza nasze rozumienie tego, czym to życie jest, toczy się zawsze w horyzoncie jakichś wielkich opowieści, które dawnej nazywano po prostu mitami. Opowieści te wiązały odległe mityczne początki z aktualnymi wydarzeniami i oczekiwaną przyszłością, łączyły sacrum z profanum. Pod tym względem niewiele się zmieniło i to właśnie owe nadające światu całościowy sens mity-opowieści, reprezentowane przez konkretne religie, kultury, cywilizacje i – od pewnego czasu – również ideologie, wyznaczają nasz sposób patrzenia na świat, choć faktem jest, że niektóre z ich współczesnych postaci – jak właśnie ów postmodernistyczny mit o końcu wielkich opowieści – skrzętnie usiłują to ukryć.
Ślepy zaułek liberalizmu
To właśnie rozmaite ideologie pełnią dziś coraz mocniej rolę owych opowieści, wskazujących człowiekowi jego miejsce w świecie oraz wyznaczających mu właściwe zadania i cele w dziejowym procesie. Nowe wielkie ideologiczne mity tworzą abstrakcyjne konstrukty, które zazwyczaj obciążone są jednostronnością – dostrzegając i absolutyzując jakiś szczególny aspekt ludzkiego życia, pomijają inne, nie mniej istotne jego wymiary. Efekty, jak zaświadcza historia, bywają porażające. Zanegowanie oczywistego na gruncie zarówno wiary chrześcijańskiej, jak i filozoficznego rozumu przekonania o powszechnym braterstwie wszystkich ludzi w imię – z jednej strony – zabsolutyzowanej idei narodu wrogiego innym nacjom, a z drugiej – ideologii klasowej, która wtłoczyła jednostki w tryby kolektywu, zrodziło w XX wieku systemy totalitarne.
Totalitarnym ideologiom nie potrafiła się przeciwstawić wielka opowieść ideologii liberalnej – w swej klasycznej wersji zapoczątkowana w XVII wieku przez Johna Locke'a – która dostrzega w człowieku przede wszystkim jego jednostkowość i podmiotowość, nie doceniając wszakże wymiaru wspólnotowego. Trudno nie uznać pozytywnego wkładu klasycznego liberalizmu w upowszechnianie idei nienaruszalnych praw człowieka, rozumianych jako wykaz tego, czego bezwzględnie czynić człowiekowi nie wolno.