Scruton, wybitny, wysmakowany myśliciel, który, będąc idolem pokoleń konserwatystów, miał wielką intelektualną odwagę. Przekonany o mądrości, która jest zaklęta w przeszłości, w instytucjach, zwyczajach, sztuce, potrafił przełamywać myślowe kanony, wchodzić na nowe tereny, choćby pokazując, że nie ma czegoś tak arcykonserwatywnego jak troska o środowisko naturalne. Przede wszystkim był to myśliciel oryginalny i bardzo ciekawy.
Oczywiście znacznie łatwiej być konserwatystą w Wielkiej Brytanii, gdzie można się wyprowadzić na wieś i kultywować stary obyczaj polowania na lisy. Tam łatwiej o zachwyty nad tradycją. Trudniej o to w Polsce, odkąd – by użyć terminu Ryszarda Legutki – kilkakrotnie zaborcy czy okupanci zrywali ciągłość i tej tradycji, i kultury. Ale to jeszcze nie powód do tego, by to, co umownie nazywamy polską prawicą, było aż tak schematyczne, aż tak jałowe. Pewnie niemała w tym rola rozwoju nowych technologii, a szczególnie mediów społecznościowych, które sprawiły, że zamiast myśleć, łatwiej wyciosać sobie z kilku idei kojarzonych z prawicowością, własną tożsamość i polować na lajki, szery i retłity. Zamiast prowadzić intelektualne poszukiwania, wolą się parać „moralnym oburzingiem" podniesionym do rangi tożsamościowego rytuału, czyli delektowaniem się własnym oburzeniem na to, jaka straszna jest lewica, lewaczki, ateiści, progresywiści, zaraza LGBT czy ekologistyczna.
Polski konserwatysta wie, że musi oburzać się na Gretę Thunberg, na zaostrzanie przepisów dotyczących ruchu drogowego (bo przecież życie ludzkie liczy się to nienarodzone, ale to odebrane w wypadkach komunikacyjnych już nie bardzo), musi głosić wolny dostęp do broni, koniecznie na złość wegańskim trendom zajadać się mięchem i wyśmiewać się z wszystkich, którzy robić tego nie chcą, musi rubasznie wypowiadać się o roli kobiet, naigrawać z „pedałów". Musi nienawidzić Donalda Tuska i starać się go obrazić w każdej wypowiedzi, musi stawać po stronie ludu i rechotać, że elity „kwiczą odrywane od koryta", musi nienawidzić sędziów i marzyć o tym, by pogonić kastę. I na złość elitom będzie dowodzić wyższości disco polo i ekscytować się oglądalnością kolejnych programów Zenona Martyniuka.
Nie chce słuchać profesorów, woli pochylić się z uwagą nad refleksjami nowej gwiazdy na intelektualnym firmamencie polskiej prawicy Sławomira Świerzyńskiego (lidera zespołu Bayer Full). Musi nienawidzić Owsiaka i dawać upust swej nienawiści co roku na początku stycznia. Bohaterem polskiego konserwatysty są pryszczaci dwudziestoparoletni hunwejbini, którzy nigdy nie żyli w PRL, tropiący wszędzie postkomunistów, ubeków i bolszewickich sędziów. Ciekawe, co by powiedzieli, gdyby w dziennikach Prymasa Tysiąclecia przeczytali, dlaczego wziął udział w wyborach w 1952 r. i zagłosował na Bolesława Bieruta. Właściwie każda idea, którą nasz polski łżekonserwatyzm zaczyna brać na sztandary w bieżącej politycznej walce, zostaje zbrukana i skompromitowana.