Wygląda na to, że po prostu nie ma ludzi, którzy nadawaliby się do sprawowania prawdziwie dojrzałej władzy. Wszyscy opisani albo wykazują cechy niedojrzałości, albo w ogóle brak cech. Jak spojrzeć na to szerzej, nie tylko z punktu widzenia Polski, to rzeczywiście osoby niedojrzałe zaczynają dominować politykę. Większość społeczna wybiera na głowy państw osoby nadpobudliwe, kryjące w sobie dzieci albo co najwyżej wiecznych chłopców. Nic nie dzieje się bez przyczyny, więc ten ogólny brak wiary w ludzi statecznych jest zjawiskiem godnym uwagi.
Takie myśli towarzyszyły mi podczas lektury, do momentu kiedy autor opisał swój własny ideał prezydenta. Muszę powiedzieć, że zatkało mnie, kiedy czytałam: „Moim ideałem prezydenta jest ktoś podobny do Ignacego Mościckiego, a więc wysoki, przystojny, siwy, z wąsami. Gdy myślę o prezydencie, to jako o osobie, od którego chciałbym otrzymać medal i czułbym, że ten order wręcza mi cały naród, bo stoi za nim historia i dorobek, potęga naszego kraju, historyczna duma, pod tym kątem patrzę na naszych kandydatów i nie widzę w żadnym z nich takiej przestrzeni".
Bez względu na to, czy to satyra, czy nie, warto tu przypomnieć, kim był Ignacy Mościcki, zagorzały piłsudczyk. A nie był tylko, a może nawet zwłaszcza, dostojnym, wysokim panem z wąsami.
Józef Piłsudski został wybrany na prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe. Wyboru tego nie przyjął, ponieważ prezydentura zgodnie z konstytucją nie dawała mu władzy. Potrzebował na to stanowisko osoby dyspozycyjnej. Kiedy zaproponowano Mościckiego, powiedział: Ignaś? Bardzo dobry pomysł. Mościcki po nieprzespanej nocy, kiedy musiał zdecydować się na całkowitą zmianę życia, tak napisał o swojej decyzji. „Wiedziałem, że nie tylko nie będę przeszkadzał w pracy Piłsudskiemu, ale przeciwnie, będę się starał być mu możliwie pomocnym".