Dałam sobie prawo do przystopowania już wcześniej, przed kwarantanną. Z moim charakterem niełatwo mi to przyszło, jednak pojawienie się dziecka nauczyło mnie, że są rzeczy ważniejsze niż doskonalenie się i parcie do przodu. Że jest życie i czasem trzeba dla niego z czegoś innego zrezygnować. Posłuchać siebie, a nie doradców, którzy mają na ciebie kolejny pomysł. Tylko że teraz ten przestój nie jest już moim własnym wyborem. Wszyscy zostaliśmy uwięzieni, pozbawieni wolności, ale to przecież musi minąć. I kiedyś minie.
Skąd biorą się w pani upór, pracowitość, rozsądek? To charakter góralki?
Moje pochodzenie z Małopolski na pewno ma ogromne znaczenie. Wychowałam się w Muszynce, w małej wsi w górach, otoczona piękną przyrodą, wśród otwartych, życzliwych ludzi. W niewielkiej społeczności jest bliżej do drugiego człowieka, więc dzieciństwo z pewnością mnie ukształtowało. A potem było jedenaście lat życia w Krakowie, w mieście, które mnie rozwinęło, otworzyło moje horyzonty. Po przeprowadzce do Warszawy czerpałam już z tego, czym tam nasiąkłam. Ale w tym mieście wciąż jeszcze się gubię.
A w Muszynce są z pani dumni?
Tam naprawdę wszyscy cieszą się z moich sukcesów. Dawno w Muszynce nie byłam i trochę tęsknię, ale moja rodzina jest dziś bardzo rozstrzelona. W górach został tylko jeden z braci. Mama i siostra mieszkają w Krakowie, druga siostra w Szwajcarii, inny brat krąży między Anglią a Krakowem. Rodzice męża i jego rodzeństwo też są w Krakowie. W Warszawie nie mam bliskich, to miejsce pracy i przyjaźni. Ale wciąż myślę, gdzie się zakorzenić. Większość rodziny mam w Krakowie, pracę w Warszawie, kolejne projekty rzucają mnie na wiele miesięcy do innych miejsc. Na razie prowadzimy z mężem cygańskie życie. Może dlatego ten okres zatrzymania, refleksji był mi potrzebny.
Tęskni już pani do normalności?
Pewnie! Najbardziej mi brakuje kontaktu z ludźmi. Izolacja jest koszmarem. Tu, pod Krakowem, w pierwszej chwili tak bardzo jej nie czułam. Przeżyłam szok, gdy pojechałam do Warszawy, żeby nagrać audiobook. Maseczki, rękawiczki, dezynfekcja. Strach, jakby druga osoba była trędowata, bo nie wiadomo, czy nie jest nosicielem koronawirusa. Świadomość, że może on być wszędzie, rodzi panikę, ale trzeba nauczyć się z tym wszystkim żyć. Powrót do normalności musi nastąpić, gdyż ludzie muszą pracować, jakoś się utrzymać. Tylko że to będzie ogromnie trudne. Dzisiaj człowiek wciąż konfrontuje się ze śmiercią. Ona jest wpisana w każde życie, jednak wirus czyni ją wszechobecną, zwłaszcza że nie wiadomo, do kogo przyjdzie. Także stąd ten lęk. Może powinniśmy zaczynać wiadomości od podawania liczby wyleczonych, a nie ofiar? I myśleć jaśniej o przyszłości?
Jak epidemia wygaśnie, co pani zrobi?
Chyba zorganizuję imprezę, na którą zaproszę z 200 osób.
rozmawiała Barbara Hollender
Plus Minus
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95