Małgorzata Szumowska: Świat znów zaczyna się kręcić

Premiera „Córki Boga" na VOD w Stanach spowodowała, że zainteresowanie moim filmem było dziesięciokrotnie większe, niż gdyby w zwykłym czasie został puszczony w ambitnym kinie w Nowym Jorku - mówi Małgorzata Szumowska, reżyserka.

Publikacja: 12.06.2020 10:00

Małgorzata Szumowska: Świat znów zaczyna się kręcić

Foto: materiały prasowe

Plus Minus: Skąd wziął się ten pomysł? Przyzwyczaiła pani widzów do filmów drapieżnych, mocno osadzonych w rzeczywistości, a w „Córce Boga" serwuje pani przypowieść. Na dodatek pierwszy raz zrealizowała pani film po angielsku. Pierwszy raz – według cudzego scenariusza. I wreszcie pierwszy raz – po siedmiu filmach artystycznych – wybrała pani kino gatunkowe.

Ja bym powiedziała: „Nareszcie!". Zawsze byłam radykalna w swoich artystycznych gustach. Robiłam filmy arthouse'owe, „festiwalowe". Podobne filmy wspierałam, kiedy byłam w różnych gremiach jurorskich, w Wenecji czy Berlinie. Ale przyszedł moment, gdy poczułam, że one nie zaskakują mnie już tak jak kiedyś. Na festiwalu weneckim Złotego Lwa przyznaliśmy „Romie", ale mnie naprawdę obudziła „Faworyta" Lanthimosa. Zrozumiałam, że mam w sobie jakąś nową energię, że chciałabym zrobić komedię, coś z pogranicza kina gatunkowego. Poczułam się wypalona w art-house, nabrałam ochoty na inne wyzwanie.

To prawda, że historia „Córki Boga" zaczęła się o piątej rano w Cannes?

Tak. Na festiwalu poznałam przez swoją amerykańską agencję Davida Lancastera, producenta między innymi „Whiplash" Chazelle'a i „Wolnego strzelca" Gilroya. Spytał, czy znam dobrego polskiego operatora. Skontaktowałam go z Michałem Englertem, który wysłał mu demo z fragmentami naszych filmów. Spodobały mu się, a jak usłyszał, że jestem ich reżyserem, przekazał mi scenariusz „Córki Boga", napisany przez Australijkę Cathy McMullen.

Po berlińskich Niedźwiedziach dostawała pani ze Stanów dużo propozycji. Konsekwentnie je pani odrzucała.

Po „Twarzy" i „Body/Ciało" Amerykanie przysyłali mi teksty, ale to były głównie scenariusze „przechodzone", proponowane wcześniej wielu reżyserom. Czasem nawet te produkcje miały pokaźne budżety, ale mnie nie interesowały. „The Other Lamb" przyszła od świetnego producenta i pochodziła z tzw. blacklist – listy najlepszych, niewyprodukowanych scenariuszy. To dobra rekomendacja. Przeczytałam i spodobała mi się idea przypowieści o sekcie, w której były same kobiety, podporządkowane jednemu mężczyźnie. Mroczna historia dająca dużo przestrzeni stronie wizualnej, którą z operatorem Michałem Englertem kochamy. Z projektem była już wtedy związana Raffey Cassidy, a ja ją uwielbiam. A scenariusz Cathy McMullen był pięknie napisany, choć potem sporo nad nim z Michałem pracowaliśmy.

Co się zmieniło?

W oryginale wszystko działo się w Australii, facet był po pięćdziesiątce, a kobiet – żon i córek – miał w „stadzie" kilkadziesiąt. Ale jak często zdarza się w amerykańskim kinie niezależnym, musieliśmy zaadaptować scenariusz do małego budżetu, do krótkiego okresu zdjęć i obsady, którą można zdobyć, nawet do miejsca zdjęć i pogody. W Australii jest gorąco, tymczasem mieliśmy kręcić w zimnej Irlandii. To narzuciło choćby inną koncepcję kostiumów i scenografii. No i mając tylko 25 dni zdjęciowych, musieliśmy skrócić scenariusz o 30 stron. Zmieniły się akcenty dramaturgiczne i klimat.

„Córka Boga" wpisuje się w nurt nowoczesnych horrorów psychologicznych, wiele mówiących o współczesnych społeczeństwach, o rasizmie, o emancypacji kobiet.

Oczywiście. Nie chciałoby mi się robić horroru o trupach wychodzących z grobów. No, chyba że dla jaj, w jakiejś totalnie campowej konwencji. „Córka Boga" była czymś więcej. Zresztą wcale nie jest to film oderwany od rzeczywistości. Stroje naszych bohaterek – niebieskie dla córek i czerwone dla żon – zapożyczyliśmy z chrześcijańskiej sekty z Ohio. Były dokumenty o takich grupach, choćby „Holy Hell" czy „Wild, Wild Country".

Na festiwalach w Toronto czy San Sebastian dziennikarze odczytywali pani film jako feministyczną opowieść o zniewoleniu i emancypacji kobiet. Interpretowali go w kontekście dyskusji o równouprawnieniu, a nawet #MeToo.

Z tym #MeToo na pewno jest coś na rzeczy, jednak nie jest to film nawiązujący do ruchu. Ale motyw złamania patriarchatu, wciąż jeszcze funkcjonującego w wielu krajach, także w Polsce, jest tu wyraźny. Dla mnie ważne było przełamywanie tego układu. Dojrzewanie dziewczyny, która chce stać się niezależna. Widzi, jak inne kobiety są zniewolone przez figurę mężczyzny, zresztą bardzo atrakcyjnego. Myślę, że często takiej atrakcyjności ulegamy. Ale moja bohaterka Saleh chce sama zrozumieć, kim jest i kim chce być.

Jej dorastanie to nie tylko bunt przeciwko władzy faceta, ale też przeciwko dyktaturze. Widzę tu przypowieść o tym, jak funkcjonuje społeczność w systemie totalitarnym, jak działa dyktatura oparta na karaniu lub dopuszczaniu do przywilejów. Co sprawia, że te kobiety bezkrytycznie idą za „pasterzem"? Co sprawia, że poddajemy się dyktaturze?

Myślę, że to kwestia lęku. Ludzie nie są samodzielni w myśleniu, a chcą się czuć bezpieczni. Stąd bierze się popularność sekt, w których jakiś guru mówi: „Wszystko będzie dobrze, nic wam się nie stanie". Takim handicapem staje się też często religia. Pomaga przetrwać. Bo w naturze człowieka nie ma zgody na nieszczęście, na to, że życie może się rozsypać, że po śmierci nic nie ma. To również psychologiczne tło dzisiejszego sukcesu ruchów populistycznych. Mieliśmy to wszystko z tyłu głowy. Od początku wiedziałam, że pojawią się różne interpretacje widzów. Także krytyków, którzy bardzo polubili ten film. Zresztą mam świadomość i tego, że „Córka Boga" trochę inaczej rezonuje w czasie pandemii, kiedy ludzie bardzo chcą słuchać kogoś, kto im powie, co mają robić i obieca, że będą bezpieczni.

A mówiąc o pandemii: każdy reżyser marzy, że jego film wejdzie na duże ekrany. „Córka Boga" na dodatek jest bardzo wizualna, ma świetne zdjęcia Michała Englerta. Tymczasem zdążyła zaistnieć na festiwalach w Toronto czy San Sebastian, ale nie trafiła do kin, pojawiając się od razu w Netfliksie. Nie żal pani?

Nie, bo przeżyłam premierę tego filmu na vod w Stanach i było to jedno z najciekawszych doświadczeń, jakie miałam w życiu. Dystrybutor amerykański IFC kupił nasz film podczas festiwalu w Toronto. Chciał go wyświetlać w swoich kinach w Nowym Jorku i Los Angeles. Bardzo prestiżowych. Ale w czasie pandemii podjął decyzję, żeby wypuścić „Córkę Boga" od razu na platformach Apple'a, Amazonu. Film wszedł też do kin samochodowych, które wtedy uruchamiano. Tytuły, które wówczas wprowadzano, Amerykanie nazwali „filmami koronawirusa". Poza „Córką Boga" były to również disneyowskie „Trolle 2" czy „Swallow" („Łaknienie") Carla Mirabelli-Davisa. Prasa amerykańska pisała: „Oto filmy, które miały być w kinach, a z powodu pandemii trafiają prosto na vod". Polecali je krytycy „Los Angeles Timesa", „New York Timesa". „Córka Boga", czyli w Stanach „The Other Lamb", okazała się w tych warunkach bardzo wyeksponowana. W pewnym momencie dzięki kinom samochodowym zajmowaliśmy drugą pozycję w amerykańskim box office. Byliśmy ulubionym filmem Stowarzyszenia Krytyczek Amerykańskich, w różnych rankingach zyskaliśmy uznano nas za „film tygodnia". Jednocześnie „Córka Boga" miała dobrą oglądalność na platformach. Myślę, że zainteresowanie było dziesięciokrotnie większe, niż gdyby w normalnym czasie została puszczona w ambitnym kinie w Nowym Jorku. Siedząc na Mazurach, codziennie od godziny 16, przez trzy, cztery godziny udzielałam wywiadów amerykańskim dziennikarzom. Przez cały tydzień. Mówiąc szczerze, byłam zdumiona tym zainteresowaniem.

O co panią pytali?

Jak się czuję z tym, że mój film wchodzi na vod, a przede wszystkim, jak spędzam czas izolacji. O pandemię w Polsce. To były ciekawe rozmowy.

Zadam to samo pytanie.

Jestem w uprzywilejowanej sytuacji, bo mam dom na Mazurach, po rodzicach. Nie jest luksusowy, ale bardzo go doceniłam. Wyjechaliśmy z Warszawy, nie chcąc siedzieć w opustoszałym mieście, gdzie praktycznie nie można było wychodzić z mieszkania. Na wsi jest inaczej, tu się nie czuje pandemii. Żyliśmy w miarę normalnie, chodziliśmy na spacery. Mój syn ma 15 lat, córka 7, więc mieli lekcje online. Dla nich wróciłam jednak do Warszawy, bo czułam, że muszą mieć jakiś kontakt z rówieśnikami. A teraz znowu jesteśmy na Mazurach.

Jak przeżywa czas zamknięcia osoba, która zawsze jest w ogromnym pędzie?

W tamtym pędzie, poza „Córką Boga" nakręciłam razem z Michałem Englertem jeszcze dwa inne filmy. Myślę, że „All Inclusive" widzów zaskoczy. To eksperyment, który trzy lata temu za niewielkie środki zrobiliśmy z Andrzejem Chyrą, Izą Kuną i grupą naturszczyków. Pojechaliśmy do Maroka na wczasy, właśnie all inclusive. Nakręciliśmy coś pomiędzy dokumentem i fabułą. Totalny art-house, tak ten projekt określił mój syn, wątpię czy to w jego ustach komplement. Miałam więc nagrane materiały, jednak zabrakło nam czasu na postprodukcję, bo pracę przerwała nam „Córka Boga", a potem zdjęcia do innego projektu, „Wonderful Żenia". Musieliśmy je zrobić przed skończeniem „All Inclusive", inaczej przepadłaby nam dotacja PISF. To z kolei film utrzymany w klimacie „Body/Ciało". Portret wyższej klasy średniej – zamożnych Polaków, do których przychodzi ukraiński masażysta. Sporo tu humoru, ale też starałam się, żeby było trochę ciepła i wzruszenia. Podczas pandemii zmontowaliśmy z Michałem oba te filmy. Zobaczymy, jakie będą ich losy. Gdyby nie izolacja, pewnie nie byłyby jeszcze gotowe.

Niektórzy mówią, że obecny czas zatrzymania był im potrzebny.

Ja do nich należę. Też przeżyłam na początku panikę, między innymi z powodów finansowych. Nie ukrywam, że skorzystałam z tarczy. Potem miałam różne fazy, dzisiaj myślę, że ten czas pozwolił mi złapać oddech. Współczułam ludziom, którzy chorowali, cierpieli, stracili pracę, zostając bez środków do życia. Rozmawiałam prawie codziennie ze znajomymi z Ameryki, Anglii, Francji, Włoch. U nich tę tragedię czuło się na co dzień, bo nagle umierał ktoś z rodziny, sąsiad, znajomy sklepikarz. Przyjaciele z Nowego Jorku mówią, że miasto jest nie do poznania i nikt nie wie, kiedy życie wróci do normy. Ja się na tych swoich Mazurach czułam jak w oazie. Ale wiem, że zmieniłam się. Jestem uspokojona. Nigdzie nie pojechałam, nie rzuciłam się w następne projekty. W tyglu, w którym żyłam, bezustannie miałam jakieś propozycje. Trudno odmówić, bo myślisz, że taka szansa może się nie powtórzyć. Poza tym zawsze lubiłam robić film za filmem. Jestem niespokojną duszą. Pomiędzy projektami z przyjemnością siedzę dwa, trzy miesiące w domu. Wtedy cały czas sprzątam, gotuję. Podejrzewam, że dla bliskich jestem nie do wytrzymania przez tę aktywność. A potem myślę, że już chciałabym wyjść na plan. Teraz się nie spieszę. Nabrałam dystansu. Spokojnie poczekam, co przyniesie przyszłość. We własnej głowie dałam sobie czas do jesieni, może nawet do końca roku. Mam trzy filmy i nigdzie się nie spieszę.

Powstaje teraz sporo filmów o izolacji, głównie składanek. Pani też wzięła udział w takim projekcie HBO. To jednak na ogół obrazki z życia: śpiący pies, gimnastykujący się facet, para rozmawiająca przez komputer. Czy to doświadczenie nie zasługuje na głębsze obserwacje?

Zasługuje i na pewno coś wartościowego powstanie. Jednak potrzebny jest czas. Na głębszą refleksję o tym okresie pewnie trzeba będzie poczekać. Ale chyba taką małą chwilę udało nam się z Englertem zarejestrować w krótkim filmie dla HBO.

A myśli pani, że świat, w którym będziemy funkcjonować po pandemii, będzie inny? Obecny czas zmieni naszą hierarchię wartości.

Chciałabym. Ale nie jestem pewna, czy tak się stanie. Wracam do miasta i widzę, że ludzie znów pędzą. Ulice i kawiarnie pełne. Plany filmowe ruszyły. Świat znów zaczyna się kręcić. Myślę, że za jakiś czas będzie jak przedtem, wszystko wróci do normy. Nie oceniam tego, choć dobrze, żeby jakaś refleksja głębsza została.

Kino też wróci do normy?

Tego nie wiem. Siedząc na Mazurach, rozmawiam przez zooma z ludźmi z branży z całego świata. Wszyscy starają się coś przygotowywać, planują, co zrobią po pandemii. To taka reakcja nerwowa, obronna. Ciekawa jestem, ile z tych projektów powstanie. Niektórzy mówią, że wcale nie będzie to łatwe, bo na produkcję będzie stać tylko wielkie firmy, które na pandemii zarobiły. Takie jak Netflix, HBO, Amazon, Universal Pictures. Poza nimi nie będzie można znaleźć źródeł finansowania, bo nikt nie będzie miał środków. Boję się, że to możliwe.

Nastąpi kryzys kina artystycznego?

Nie jest wykluczone, że przez jakiś czas rozwijać się będą głównie seriale i komercja. Już teraz nawet najwięksi mistrzowie chcą realizować cykle. To jest przyszłość. A może odpowiedzią na ewentualny kryzys art-house będą projekty takie jak „All Inclusive", który zrobiłam w małym teamie, bez dotacji, z minibudżetem.

Szkoda by było polskiego kina, które ostatnio przeżywało znakomity okres.

Dalej przeżywa, „Sweat" Magnusa von Horna został wybrany do programu oficjalnego w Cannes.

Festiwalu, który się nie odbył. Ale co będzie dalej?

Nie wiem, w jakiej sytuacji będzie Polski Instytut Sztuki Filmowej i wobec tego, na ile będzie mógł wspierać nasze kino. Poza tym PISF daje do 50 procent budżetu. Czy będzie łatwo zebrać drugą połowę? Pewnie nie. Chyba że i w Polsce wejdą w projekty takie platformy jak Netflix. Ale wtedy, nie oszukujmy się, nie wiadomo, czy filmy będą zgłaszane na festiwale, czy będzie zgoda na ich dystrybucję kinową. Zadaje pani dobre pytania, na które nie znam odpowiedzi. Ale myślę, że w najbliższym czasie nie będzie tak, jak było dotąd. Będzie trudniej.

No i jak robić filmy w dziesiątkach obostrzeń? Słyszałam, że sceny intymne powinno się w najbliższym czasie generować na komputerach. Strach będzie je kręcić?

Pewnie tak, też się tym martwię. Zwłaszcza że mój mąż już zaczął zdjęcia do filmu. Ale przecież nie może wszystko stać, ludzie musza z czegoś żyć.

A widzowie przyjdą do kin?

Nie wiem. Producenci i dystrybutorzy boją się, przekładają premiery. Mój niemiecki koproducent z Match Factory chce przytrzymać „Wonderful Żenię", może nawet do przyszłego roku.

Po festiwalu w San Sebastian powiedziała pani, że otworzyły się przez panią drzwi świata.

Drzwi się zamknęły, nie można podróżować. Dziś nawet do Stanów czy Kanady nie można dostać wizy pracowniczej. I nie wiadomo, jak długo będzie ona zawieszona.

Paweł Pawlikowski zawsze odradzał pani pracę w Ameryce. Może teraz będzie pani musiała pójść za jego radą i nastawić się na robienie filmów tylko w Polsce?

Paweł ma dużo racji, ale mamy inne temperamenty. On nigdy nie chciał pracować w Stanach. Chce mieć wolność, autonomię. Ja jestem fighterką, wszystko mnie interesuje, chciałabym się przemieszczać, poznawać inne światy. Tak jak przy „Córce Boga" – wszystko tam było dla mnie nowe. Jak mi ktoś proponuje coś fajnego, mówię sobie: „Dlaczego nie? Warto mieć takie doświadczenie". Więc poczekam.

A gdy się skończy się pandemia, co zrobi pani najpierw?

Marzę o surfingu. Dwa lata temu zaczęłam ten sport uprawiać i stał się moją pasją. Na stare lata! Koledzy śmieją się, że pojadę do Los Angeles nie po to, żeby robić filmy, tylko żeby surfować. No więc tak: pierwsze, co zrobię, to spróbuję gdzieś „łapać fale".

Plus Minus: Skąd wziął się ten pomysł? Przyzwyczaiła pani widzów do filmów drapieżnych, mocno osadzonych w rzeczywistości, a w „Córce Boga" serwuje pani przypowieść. Na dodatek pierwszy raz zrealizowała pani film po angielsku. Pierwszy raz – według cudzego scenariusza. I wreszcie pierwszy raz – po siedmiu filmach artystycznych – wybrała pani kino gatunkowe.

Ja bym powiedziała: „Nareszcie!". Zawsze byłam radykalna w swoich artystycznych gustach. Robiłam filmy arthouse'owe, „festiwalowe". Podobne filmy wspierałam, kiedy byłam w różnych gremiach jurorskich, w Wenecji czy Berlinie. Ale przyszedł moment, gdy poczułam, że one nie zaskakują mnie już tak jak kiedyś. Na festiwalu weneckim Złotego Lwa przyznaliśmy „Romie", ale mnie naprawdę obudziła „Faworyta" Lanthimosa. Zrozumiałam, że mam w sobie jakąś nową energię, że chciałabym zrobić komedię, coś z pogranicza kina gatunkowego. Poczułam się wypalona w art-house, nabrałam ochoty na inne wyzwanie.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich