„Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji – po południu pływałem" – to wszystko, co napisał 2 sierpnia 1914 roku w swoim dzienniku Franz Kafka. Niech i to będzie świadectwem stanu ducha socjopaty, taplającego się beztrosko w wodzie, kiedy na horyzoncie widać już było morze krwi – wciąż należy uznać, że trudno było lepiej spożytkować tamto popołudnie. Kafka jedynie wcześniej zrozumiał to, do czego tamte maszerujące i rozwrzeszczane tłumy doszły dopiero wiele miesięcy później. Ta wojna nie była jego wojną.
A to, że udało mu się dokonać takiego wyboru, ogłosić jednoosobową suwerenność, w powodzi patriotycznego uniesienia wybić się na eksterytorialność, słowem – pójść popływać, zamiast maszerować, było wydarzeniem historycznym
w stopniu dużo większym niż wszystkie deklaracje, noty dyplomatyczne i demonstracje, które wydarzyły się tamtego dnia.
Bo to nieprawda, że historię piszą zwycięzcy. Oni tylko zapełniają kartki podręczników drukiem. Są tymi, których w danym momencie prawa natury wybrały do realizacji swoich zamiarów. To raczej nimi historia, gra ślepych sił, pisze samą siebie. Jeżeli już komuś przysługują prawa autorskie do dziejów, to nie zwycięzcom, lecz odstępcom. Tym, którzy sami decydują, które wojny uznają za swoje; nie robi tego za nich pogoda ani propaganda.
W ten weekend przypada kolejna rocznica początku wielkiego polskiego odstępstwa, objawień w Gietrzwałdzie. Nie trzeba wierzyć w objawienia, ani nawet w Pana Boga, żeby uznać 1877 rok za punkt zwrotny w naszej historii, małą warmińską wieś za miejsce, w którym Polacy zaczęli pisać swoją historię, a przestali być tylko przez nią pisani. Wystarczy umieć liczyć. W ciągu roku do Gietrzwałdu przybywa milion pielgrzymów, około 5 proc. wszystkich żyjących wówczas Polaków, przez następne lata – po kilkaset tysięcy rocznie. W ciągu dwóch pokoleń jest nas niemal dwa razy więcej, drastycznie spadają statystyki alkoholizmu i rozbitych rodzin. A co najważniejsze – przestajemy chodzić na cudze wojny. Właśnie wtedy, kiedy okazji pojawia się więcej niż kiedykolwiek wcześniej, zaczynają drżeć Bałkany, a w koncercie mocarstw słychać coraz więcej fałszywych nut, Polacy przestają podpalać zaplecza cudzych frontów swoimi powstaniami.