Dopiero Tolkien i jego baśń, jedyna prawdziwa baśń naszych czasów, pisana z wyrozumiałością dla tępoty naszych uszu, stwarza możliwość ucieczki. Nie rejterady z linii frontu, tą ucieczką nikogo nie zdradzamy, wręcz przeciwnie. Przeskakujemy przez mur więzienia, wracamy do swoich. A że niektórzy z nich mają włochate stopy i niecały metr wysokości, inni spiczaste uszy i dźwigają na swoich barkach dar nieśmiertelności – to przecież nic nie zmienia. Raczej pokazuje tylko, jak daleko odeszliśmy od samych siebie, że musimy wracać okrężną drogą, przez Śródziemie. Opowieść, uznawaną przez wielu za ciężkostrawną mieszankę Kubusia Puchatka z Wagnerem.

Ostrzem, którym Tolkien uderzył w literackie gusty współczesnej literatury, był kontrast. Tu zawsze niuans będzie błędem, a kompromis – zdradą. Ale czy właśnie nie dlatego ta historia żyje, nie tylko wywołuje przelotną przyjemność lektury, ale po jej zakończeniu pozostawia poczucie zakończonej podróży, wizyty w świecie dużo prawdziwszym od tego za oknem? Tylko kontrast może być żywy; szarość jest zawsze martwa, choćby nie wiem, jak była ruchliwa i narzucająca się, ile miałaby miliardów na koncie, armii na swoje skinienie, głosów i piór gotowych w każdej chwili na uzasadnienie słuszności jej działań. Jak zło i grzech nie istnieją same z siebie, są tylko karykaturą, zepsuciem dobra i prawdy, tak samo szarość naszego świata zobaczyła w opowieściach Tolkiena swój początek. Moment, w którym barwy były jeszcze czyste i intensywne, a kontury – wyraźne. Chwile przed wielkim zmieszaniem, osiągnięciem stanu jednolitej szarości.

To ona wżarła się pod powierzchnię naszej skóry i głębiej. Zabieramy ją ze sobą, gdziekolwiek się udamy, o ile to miejsce nie jest Śródziemiem. Świat, po którym poruszają się nasze ciała – nieważne jak daleko stąd udałoby się uciec duszom – to ziemia gęstniejącej szarości, kolorów raz zmieszanych nie da się już z powrotem rozdzielić. I to jest właśnie sens, w jakim baśń Tolkiena należy do naszych czasów. Skazał on stworzony przez siebie świat na klęskę niemal tak samo nieuchronną jak ta, która wisi coraz niżej nad nami. Wysłał poczciwe hobbity na pewną śmierć – to przecież właśnie największy z kontrastów tej historii, włochate, gołe stopy na ostrych kamieniach Mordoru. I nawet ta niewinność musiała na końcu zostać złamana, bo nie ma nic bardziej logicznego od klęski.

Tyle że tragedia potrafi być co najwyżej logiczna, baśń w przeciwieństwie do niej bywa też czasami prawdziwa. Tylko w niej może dojść do nagłego, szczęśliwego zwrotu akcji. Dobrej katastrofy, rozerwania łańcuchów logiki świata. Nieważne, czy jest on naszym światem czy Śródziemiem. Szczęśliwa katastrofa jest wszędzie tak samo niezasłużona. I podobnie możliwa.