Ale za tą konstatacją chwila niezgody. Argument przeciwko, który będzie jak szpila wobec zaprezentowanej powyżej tezy. Otóż myślenie datami, choć stoi za nim siła skrótu, może prowadzić na manowce. Bywa ułomne, podobnie jak postrzeganie dziejów przez pryzmat jednostek, nawet najwybitniejszych, takich jak Piłsudski czy Wałęsa. Myślenie w kategoriach dat wyłącza refleksję o czymś dużo ważniejszym, o chronologii.
Podobnie postrzeganie dziejów przez pryzmat heroizmu jednostek kusi uwiecznieniem momentów chwały ze stratą dla tych chwil, kiedy bohaterowie nie sprawiali się najlepiej. Kult Piłsudskiego wiąże się z jego rolą odnowiciela ojczyzny i męża opatrznościowego w czasie wojny z bolszewikami. Ale czy na tę postać nie powinny rzucać innego światła zamach majowy, proces brzeski czy Bereza Kartuska? Podobna, a może jeszcze czytelniejsza jest historyczna karta Wałęsy. W istocie strajk sierpniowy i triumfalny pochód Solidarności „wystrzeliły Wałęsę w stratosferę globalnej rozpoznawalności". Nikt przytomny mu tego nie odbierze. Ale czy ten oszałamiający sukces rzeczywiście powinien zatrzeć pełną niedopowiedzeń przeszłość i nieudaną prezydenturę?
W jego osobistym przekonaniu pewnie tak jest. Ja – i zapewne nie jestem w tym przekonaniu odosobniony – wolałbym, by narodowy bohater, którym pozostanie bez wątpienia Lech Wałęsa, był człowiekiem z krwi i kości. By umiał zmierzyć się z zarzutami i wytrzymać krytykę. Wtedy jego karta byłaby jeszcze silniejsza. Powoli tracę nadzieję, że kiedykolwiek do tego dojdzie.
Wracając do polskiego sierpnia, a właściwie wyrywając się tyranii dat, trzeba zdać sobie sprawę się z procesu historycznego, który do sierpnia doprowadził. Sierpień nie powinien i nie może być interpretowany jako nagłe przebudzenie Polaków do wolności i niepodległości. Sierpień poprzedzał długi proces degenerowania się państwa, które z nazwy było ludowe, z treści socjalistyczne, a z natury sowieckie. Ale to państwo przez dekady miało niemal powszechne poparcie swoich obywateli. Realizowało przekonujący sen o równości, sprawiedliwości i bezpieczeństwie. Owszem, początkowo lojalność była wymuszana siłą, ale po 1956 roku Polacy dali się zwieść, że Polska ludowa to ich własne, suwerenne państwo. Potrzeba było błędów gospodarczych Gierka, kryzysu i pustych półek, by większość odwróciła się od rządzącej krajem de nomine robotniczej partii.
Niezwykle ważne były w tym procesie odwracania się od PRL środowiska podziemne i dysydenckie. W tym sensie, hasło niepodległości odświeżyli działacze ROPCiO, KPN i RMP, legitymację moralną zaś odebrali PZPR członkowie KOR i WZZ. To oczywiście tylko przedstawiciele większej fali antykomunizmu, która nabrzmiewała dość gwałtownie od połowy lat 70. W 1980 roku świat dostrzegł rozwichrzoną czuprynę i powiewające na wietrze wąsy charyzmatycznego Wałęsy, ale nie byłoby ani Wałęsy, ani jego sukcesu, gdyby nie prawdziwi bohaterowie tego procesu, bracia Czumowie i Stefan Niesiołowski, Jacek Kuroń i Adam Michnik, Leszek Moczulski i Aleksander Hall, Bogdan Borusewicz, Świtoń i Gwiazdowie, by wymienić tylko niektóre nazwiska. Czy umieliśmy ich rolę i znaczenie dostrzec i docenić?