Jan Maciejewski: Tron, to tylko pretekst

Kwadratowe, położone tuż obok siebie, głębokie na trzy metry. Jeden dla Burbonów, drugi – Walezjuszów i Kapetyngów. Tam, pod murami bazyliki w Saint-Denis, w wysypanych palonym wapnem dołach, jesienią 1793 roku została pochowana francuska monarchia. Z rozkazu Konwentu grobowiec królów miał zostać opróżniony. Resztki ich ciał zutylizowane, a stalowe trumny przetopione na kule armatnie. Robiący porządek po monarchii z początku napędzani byli również nadzieją na odkrycie skarbów, ale wkrótce okazało się, że władców Francji rzeczywiście, a nie tylko w bajkach szeptanych przed snem przez rojalistów swoim rojalątkom, na znak chrześcijańskiej pokory chowano w samej koszuli. To nie żądza zysku dodawała więc sił kolejnym, mdlejącym od smrodu poszukiwaczom rozkładających się ciał.

Publikacja: 18.12.2020 18:00

Jan Maciejewski: Tron, to tylko pretekst

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Tracących przytomność traktowano jak bohaterów walki o sprawę. Podniecenie utrzymywało się tylko przez parę godzin, resztę czasu – kilkanaście dni – pracowano w ciszy i skupieniu. Uważano, by nikogo nie przeoczyć, ale to było coś więcej niż profesjonalizm. W ich działaniu była jakaś straszliwa, odwrócona nabożność. Do dołów ciskano królów i królowe, następców tronu i delfinów, książąt i ministrów. Trupy starców, dzieci i tych, którzy urodzili się martwi (za co teraz gotowano im gorącą owację). Cuchnąca, brudna maź, mieszanka czaszek, kości i palonego wapna kipiała, trawiąc tysiąc lat francuskiej monarchii. Odnaleźli, wygrzebali z podziemi i krucht prawie wszystko, co było im potrzebne. Jedynym wielkim nieobecnym na tej republikańskiej fecie okazał się Ludwik IX Święty. Szukano go długo i zawzięcie, pewnie właśnie dlatego wszystko się przeciągnęło. Bez niego, szczególnie jego sprawa, dla której się tam zebrali, mdleli ze smrodu i zmęczenia, nie została załatwiona do końca. Świętości ostatecznie nie udało się pogrzebać w zbiorowym grobie rewolucji.




Ich sprawa nie przestaje być od tamtej pory naszą. Tamta nienawiść ma w zwyczaju wracać jako nostalgia. Bo pytanie, z czym tak naprawdę walczono w Saint-Denis ponurą jesienią 1793 roku, pozostało bez odpowiedzi. Z przeszłością czy wiecznością? Wysłannicy Konwentu mścili się na trupach, czymś co i tak już przecież było tylko cieniem istnienia, czy może raczej gonili duchy – próbowali zmienić w błoto, coś czego nawet nie dało się dotknąć. Wymknęło im się wtedy i wymyka do dzisiaj. I to jest właśnie nasze pytanie, ta sama wątpliwość. Tęsknimy dziś coraz częściej za tym, z czym oni walczyli, tylko nie bardzo wiemy, skąd się to wzięło – z historii czy może jednak z wieczności.

To był jakiś telewizyjny talk-show, naturalne środowisko dla współczesnych królików, władców cepelii. Dziennikarka zapytała księcia Karola, po co jeszcze w dzisiejszym świecie potrzebna jest monarchia. „Ależ droga pani – tu zawiesił głos dla wywarcia właściwego wrażenia – monarchia ma w sobie pierwiastek świętości". To nic, że słowa te padły akurat z ust tego nieszczęsnego erotomana. Niektórzy rodzą się książętami i królami, żeby z ich ust padło jedno jedyne zdanie. Wszystko inne i tak wyląduje na śmietniku razem z wczorajszymi brukowcami.

„Król cię dotyka, Bóg cię uzdrawia". Formuła, którą wypowiadano dopóty, dopóki trwała wiara w świętość monarchii. Dłużej niż od momentu, gdy w rewolucyjnym parlamencie przyjęło się dzielić świat na prawicę, lewicę i leżące między nimi bagno. Dużo dłużej niż zamiast bożych pomazańców na czele państw stoją pomazani obelgami ludu pierwsi obywatele. Dłużej nawet niż istnieje Unia Europejska.

Lecznicze właściwości tej formuły pozostają dyskusyjne, ale nie o uwolnienie od kamicy nerkowej czy bólu zęba w niej chodziło. Moc królewskiego dotyku stwarzała przestrzeń dla uniżenia się poddanych. Był jedynie pośrednikiem dla ich pokory, jego władza, tron i berło tylko dotykały. Uzdrawiał i panował kto inny. Nienawiść sprzed dwustu lat i dzisiejsza nostalgia biorą za cel nie korony i tych, którzy je zakładają, ale zgięte kolano i schyloną głowę. Nie przed tronem, lecz wiecznością, na której stoi. 

Tracących przytomność traktowano jak bohaterów walki o sprawę. Podniecenie utrzymywało się tylko przez parę godzin, resztę czasu – kilkanaście dni – pracowano w ciszy i skupieniu. Uważano, by nikogo nie przeoczyć, ale to było coś więcej niż profesjonalizm. W ich działaniu była jakaś straszliwa, odwrócona nabożność. Do dołów ciskano królów i królowe, następców tronu i delfinów, książąt i ministrów. Trupy starców, dzieci i tych, którzy urodzili się martwi (za co teraz gotowano im gorącą owację). Cuchnąca, brudna maź, mieszanka czaszek, kości i palonego wapna kipiała, trawiąc tysiąc lat francuskiej monarchii. Odnaleźli, wygrzebali z podziemi i krucht prawie wszystko, co było im potrzebne. Jedynym wielkim nieobecnym na tej republikańskiej fecie okazał się Ludwik IX Święty. Szukano go długo i zawzięcie, pewnie właśnie dlatego wszystko się przeciągnęło. Bez niego, szczególnie jego sprawa, dla której się tam zebrali, mdleli ze smrodu i zmęczenia, nie została załatwiona do końca. Świętości ostatecznie nie udało się pogrzebać w zbiorowym grobie rewolucji.

Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich