Ziemianie wobec Zagłady

„Specjalnej wdzięczności nie potrzebujemy do Żydów nosić w sercu, ale jednak nie mogliśmy spokojnie patrzeć, co Niemcy z niemi wyprawiali" – napisał Tadeusz Zwierkowski, administrator majątku Plechów.

Publikacja: 26.03.2021 17:00

Wanda, Gabriela, Karol Benedykt i Karol Hilary Tarnowscy

Wanda, Gabriela, Karol Benedykt i Karol Hilary Tarnowscy

Foto: Ze zbiorów prof. Karola Tarnowskiego

Ziemianie dostrzegli pierwsze sygnały o zmianach w życiu Żydów w momencie, gdy obok niewiele im mówiących obostrzeń prawnych normujących reguły religijne, obyczajowe i ustalających status ludności żydowskiej, zabroniono im utrzymywać kontakty handlowe z ludnością „aryjską". Większość starała się te zarządzenia ignorować, potajemnie ułatwiając Żydom nabywanie towarów. Jednak wszelkie naruszenia tego prawa wiązały się z surowymi konsekwencjami dla obydwóch stron. Stanisław Turnau z Wlonic wspominał przypadek prowadzenia handlu zbożem z Żydem, któremu ufał. W wyniku donosu policja niemiecka skazała ich na wysokie grzywny oraz przepadek zboża.




Solidarność z inteligencją

W momencie gdy niemiecka polityka wobec ludności żydowskiej zaczynała przybierać opresywny charakter, coraz więcej Żydów poszukiwało pomocy na wsi, u znajomych. Także inteligenci żydowskiego pochodzenia. Większość mogła liczyć na pomoc przyjaciół we dworach. Więzy, jakie ich łączyły z ziemiaństwem, miały najczęściej charakter towarzyski. Właśnie to miało decydujące znaczenie przy powodach, dla których ziemianie udzielali komuś pomocy.

Tak właśnie było w przypadku rodziny Glücksmanów. Krakowscy Żydzi (ok. 50 tys.) zostali zmuszeni zarządzeniem gubernatora Franka do przymusowego opuszczenia miasta. Exodus żydowskich mieszkańców trwał aż do utworzenia krakowskiego getta w marcu 1941 r. Wśród wypędzonych znaleźli się Glücksmanowie: Wanda z bratem Leopoldem i matką. Początkowo Zofia Kernowa, właścicielka majątku Goszyce, umieściła ich na dłużej w domach Stefana Kozubskiego i Franciszka Kułagi. Następnie w 1942 r. zamieszkali u Kernów we dworze.

Pomoc, której doświadczyli, wynikała z faktu, że ich ojciec Aleksander był przyjacielem gospodarza domu. Wanda Glücksman po wojnie wspominała z wdzięcznością: „Kimże byliśmy? Ludźmi obcymi, a nadmiar ludźmi, przeciw którym okupanci występowali coraz ostrzej i bezwzględniej. (...) A jednak w Goszycach opiekowano się nami z niezmierną serdecznością".

Podobne doświadczenia mieli Ludwik Hirszfeld z Warszawy, który ukrywał się z rodziną u Grabkowskich z Kamiennej, czy też Adolf Szyfman, który ukrywał się w majątku Morstinów w Pławowicach. Dwór w czasie okupacji stanowił przystań dla każdego inteligenta, bez względu na pochodzenie.

Pomoc bezradnym

Czy każdy mógł liczyć na pomoc ziemian? „Zdarzyło się tak, że jakiś Żyd przyszedł do mojego ojca z prośbą o przechowanie go. Nie wiem, czy ojciec go ukrył" – powątpiewał Karol Benedykt Tarnowski. Wiadomo jednak dzięki relacji Jacka Woźniakowskiego, że w Chorzelowie ukrywała się czasowo rodzina żydowska. Umieszczono ją „w oranżerii pod osłoną palm i fikusów". Nie angażowano się w ukrywanie nieznajomych ze względu na ryzyko śmierci mieszkańców dworu na podstawie prawa Generalnego Gubernatorstwa. Jeśli już ziemianie łamali tę zasadę, to głównie dla osób dobrze znanych lub też dla matek z dziećmi.

Tak właśnie było w przypadku rodziny Tarnowskich, która ukrywała czasowo dziewczynkę żydowską, podawaną za zmarłą w 1941 r. ich córkę Gabrielę, czy też rodziny Kleszczyńskich zamieszkałej w Jakubowicach. Kleszczyńscy pomogli rodzinie żydowskiej w sytuacji beznadziejnej – słysząc odgłosy wystrzałów, krzyki niesione przez wiatr od Proszowic, domyślili się przyczyn tego zamieszania. Po jakimś czasie powiadomiono Józefa Kleszczyńskiego, że „z obławy uratowała się rodzina pięcioosobowa (...) Moi rodzice znaleźli im schronienie na stałe w Gruszowie (...). Raz w miesiącu córka tego Dubiela chodziła (...) do dworu i dostawała pieniądze na utrzymanie tych Żydów". Syn właściciela majątku po latach podkreślił, że jego rodzinę z tymi ludźmi nic nie łączyło. Pomoc wynikała wyłącznie z miłosierdzia.



Transporty nadziei

Jednak to nie była jedyna forma wsparcia prześladowanych. Wraz z powstaniem gett rozpoczęła się akcja przekazywania paczek za mury. Po kryjomu, czasem za zgodą policyjnych władz niemieckich, dostarczano przesyłki z żywnością lub lekarstwami, co nie było powszechnym zjawiskiem. Symbolem takiej postawy pozostanie Helena Jabłonowska z Przyborowia. Po latach wspominała: „Umieściwszy w młynie pod Dębicą parę q (kwintali – red.) zboża, miałam umowę, że młynarz (...) codziennie po 5–10 kg mąki umieszczał w siedzeniu wózka mleczarza (...), a ten przejeżdżając (...) przerzucał przez ogrodzenie". Podobnie organizowała, tym razem za zgodą Niemców, dokarmianie więźniów w obozie pracy w Pustkowiu.

Inną formą pomocy było oficjalne zatrudnianie mężczyzn z gett do prac polowych. Ziemianie traktowali ich codzienny pobyt w folwarkach nie jako możliwość wykorzystania darmowej siły roboczej, lecz jako okazję do wsparcia. Starali się ich na miejscu dokarmić i w tajemnicy wyposażyć w prowiant dla pozostającej w zamknięciu rodziny.

Pracodawcy nie cenili zbyt wysoko tych robotników, twierdząc, że nie byli przyzwyczajeni do pracy fizycznej na roli. Żydzi zaś narzekali na charakter pracy, dopatrując się w niej formy poniżania. Lecz jak wspominał po wojnie Lejb Senderowicz, słyszał, że „strzelają do Żydów, którzy nie pracują". Aby tego uniknąć, zgłosił się do prac melioracyjnych do dworu. „Warunki życiowe ciężkie. Wynagrodzenie małe. Traktowanie na ogół dobre" – wspominał.

Trudno się spodziewać, że opisywany przymus pracy mógł być wykorzystywany przez ziemian lub też służył do poniżenia Żydów. Zwierkowski zaznaczył: „Nie mogło to trafić do naszej świadomości, że (można – red.) ludzi traktować tak jak jakie wściekłe psy". Ci najbardziej odpowiedzialni, kierowani etyką katolicką, sprzeciwiali się ich wykorzystywaniu, dlatego zdarzało się, że pomimo możliwości zatrudniania, odmawiano.

Po likwidacji gett ukrywali się pojedynczy żydowscy uciekinierzy. Z rzadka szukali pomocy we dworach, ponieważ wiązało się to ze zbyt dużym ryzykiem. Najczęściej wsparcia udzielano im za pośrednictwem leśniczych. Zdarzało się, że wożono furmankami do lasu na umówione miejsce żywność i lekarstwa. W ten sposób pomagano, ograniczając ryzyko represji do minimum. W rejonie Opatowa część ziemian zadłużonych u żydowskich kupców spłacała dobrowolnie długi, pomagając im w utrzymaniu.

Za pomoc i ukrywanie Żydów groziła kara śmierci, jednak w trakcie wojny nie odnotowano egzekucji mieszkańców dworów z tego powodu. Pomoc, której ziemianie udzielali Żydom, pozostaje w dalszym ciągu niewystarczająco przebadanym zagadnieniem, wzbudzającym kontrowersje: od krytyki za mały wkład ziemian w ich ratowanie, po opinie, że więcej nie można było zrobić. Nie ma wątpliwości jednak, że ziemiaństwo nie wykazało się obojętnością wobec tragedii społeczności żydowskiej. 

Autor jest pracownikiem OBEN IPN Kraków

Ziemianie dostrzegli pierwsze sygnały o zmianach w życiu Żydów w momencie, gdy obok niewiele im mówiących obostrzeń prawnych normujących reguły religijne, obyczajowe i ustalających status ludności żydowskiej, zabroniono im utrzymywać kontakty handlowe z ludnością „aryjską". Większość starała się te zarządzenia ignorować, potajemnie ułatwiając Żydom nabywanie towarów. Jednak wszelkie naruszenia tego prawa wiązały się z surowymi konsekwencjami dla obydwóch stron. Stanisław Turnau z Wlonic wspominał przypadek prowadzenia handlu zbożem z Żydem, któremu ufał. W wyniku donosu policja niemiecka skazała ich na wysokie grzywny oraz przepadek zboża.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich