Bogusław Chrabota: Igrzyska olimpijskie, wojna czy pokój

Jeśli ktoś sądzi, że ożywiona przez Pierre'a de Coubertina tradycja igrzysk olimpijskich pachnie naftaliną, to jest w błędzie. Odnowiona idea olimpijska ma ledwie 125 lat. Od 1896 roku, kiedy gościły je Ateny, letnie igrzyska odbyły się zaledwie 31 razy. Czteroletni, wzorowany na antycznym cykl olimpijski był dwukrotnie przerywany przez wojny światowe. Za pierwszym razem sportowcy musieli czekać na powrót na bieżnie lat osiem, za drugim aż dwanaście. Te przerwy były tragiczne, uzasadnione dwoma najstraszniejszymi dramatami w nowożytnej historii świata.

Aktualizacja: 05.06.2021 22:18 Publikacja: 04.06.2021 18:00

Bogusław Chrabota: Igrzyska olimpijskie, wojna czy pokój

Foto: Wikimedia Commons, Domena Publiczna

Możliwe, że w tym roku igrzyskom zagrozi kolejny dramat – pandemia. Oczywiście, nie można jej porównywać z wojnami czy Holokaustem, ale sam fakt, że japońska i światowa opinia publiczna stawia sens ich przeprowadzenia pod wielkim znakiem zapytania, pokazuje, jak strasznie Covid-19 przeorał nasze czasy, jak odkształcił cywilizację.

Rozwiązaniem byłyby zawody bez publiczności, ale miłośnicy sportu zadają sobie pytanie, czy takie igrzyska byłyby jeszcze igrzyskami, świętem człowieczeństwa, a nie już tylko pokazem próżności światowych gwiazd i ich sponsorów? Czy dla stworzenia tej wyjątkowej olimpijskiej aureoli wystarczą telewizja, serwisy online i lajki? A jeśli pandemia z nami zostanie? Czy wtedy taka ewolucja sportu olimpijskiego nie będzie jedynym rozwiązaniem?

Bez wątpienia byłoby to wbrew najbardziej uświęconej tradycji. Napisałem na początku o naftalinie, bo w istocie korzenie olimpizmu sięgają głęboko w przeszłość. Tradycję świętych igrzysk olimpijskich – hieroj olympiakoj agones – wiąże się z VIII stuleciem przed Chrystusem. To właśnie wtedy, w 776 roku, odbyły się pierwsze z nich. Co ciekawe, trwały jeden dzień, obejmowały jedną dyscyplinę, bieg na długość stadionu (192 metry), zwycięzca był dekorowany wieńcem laurowym, a wśród uczestników i na widowni mogli być wyłącznie mężczyźni. Jedyny wyjątek czyniono dla kapłanki Demeter, której świątynia stanowiła część kompleksu sakralnego w Olimpii.

Miejsce igrzysk przesądzało o ich charakterze. Uczestnicy rywalizowali w cieniu sanktuarium Zeusa i na jego cześć, w igrzyskach mogli brać udział wszyscy jego wolni greccy wyznawcy. Nie dopuszczano do nich skazanych i zbrodniarzy; zawody miały być czyste i sprawiedliwe.

Dziś często wiąże się ideę igrzysk z pacyfizmem, ale to błąd. Co prawda na miesiąc przed igrzyskami wstrzymywano wojny, ale nie dlatego, by ucieszyć Gromowładnego, ale z przyczyn bardziej praktycznych. Chodziło o to, by w zawodach wzięli udział wszyscy wojownicy (to oni dominowali wśród zawodników) i by do Olimpii z wszystkich zakątków Hellady mogła spokojnie dotrzeć publiczność.

Mit pacyfizmu pryska jak bańka mydlana z jeszcze jednej przyczyny. Wizja człowieka w antycznej Grecji była integralna. Gimnazjon, gdzie szlifowano doskonałość atlety, był zarazem szkołą sprawiedliwej walki. Sprawność fizyczna nie była zawieszona w jakimś abstrakcyjnym humanizmie, miała służyć wojnie. Widać to już u Homera. W „Iliadzie" wojownicy są piękni i sprawni, co idealnie współgra z uczestnictwem w rzezi.

I tu przebiega linia zasadniczego rozdźwięku pomiędzy tradycją igrzysk antycznych a współczesną ideą de Coubertina. Francuskiemu baronowi chodzi głównie o sport, szlachetne współzawodnictwo według formuły: „szybciej, wyżej, mocniej". Przesłanie etyczne igrzysk sprowadza się do tego, by sport w każdym wymiarze zastępował brutalną konfrontację między ludźmi. W tym sensie olimpizm jest przeciwieństwem każdej wojny. Polem walki stają się murawa i bieżnia, a w centrum olimpijskiej aksjologii miejsce Zeusa zajmuje jego kreacja – człowiek.

Mam świadomość, jak daleko odeszliśmy na przełomie wieków od idei Coubertina. Splamiliśmy się komercją, dopingiem, celebrytyzmem. Popełniliśmy wiele grzechów. Niemniej sama idea nie zeszła całkiem na psy.

Olimpizm przygasa pod ciężarem polityki, chorych ambicji i pieniędzy, ale umie rozbłysnąć jasnym światłem ku chwale i radości ludzi. Dziś znów czeka go konfrontacja z nieoczekiwanie potężnym murem, jakim okazuje się pandemia. Nie wiem, czy w Japonii odbędą się XXXII igrzyska olimpijskie. Możliwe, że tym razem wygra – jak najbardziej wytłumaczalny – strach przed nawrotem wirusa. Pewien jestem jednak, że olimpizm przetrwa. Zmutuje, może się przeobrazi, tak jak antyczne igrzyska w Olimpii, ale będzie z nami dalej. Dla porządku przypomnę, że te ostatnie organizowano przez ponad 1000 lat. Zniósł je jako pogańskie w 393 roku po Chrystusie chrześcijański cesarz Teodozjusz, nazwany przez potomnych (zapewne właśnie z tej przyczyny) Wielkim.

Możliwe, że w tym roku igrzyskom zagrozi kolejny dramat – pandemia. Oczywiście, nie można jej porównywać z wojnami czy Holokaustem, ale sam fakt, że japońska i światowa opinia publiczna stawia sens ich przeprowadzenia pod wielkim znakiem zapytania, pokazuje, jak strasznie Covid-19 przeorał nasze czasy, jak odkształcił cywilizację.

Rozwiązaniem byłyby zawody bez publiczności, ale miłośnicy sportu zadają sobie pytanie, czy takie igrzyska byłyby jeszcze igrzyskami, świętem człowieczeństwa, a nie już tylko pokazem próżności światowych gwiazd i ich sponsorów? Czy dla stworzenia tej wyjątkowej olimpijskiej aureoli wystarczą telewizja, serwisy online i lajki? A jeśli pandemia z nami zostanie? Czy wtedy taka ewolucja sportu olimpijskiego nie będzie jedynym rozwiązaniem?

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich