Tydzień temu w „Plusie Minusie" Marcin Kube zadał istotne pytanie: czy kiedy świat kultury będzie miał wreszcie możliwość powrotu do stanu przedpandemicznego, ów powrót będzie w ogóle możliwy? W przypadku życia muzycznego problem wydaje się szczególnie istotny. Kiedy bowiem zamknięto wszystkie filharmonie i sale koncertowe, muzycy okazali się wśród artystów najbardziej aktywni i najszybciej próbowali się odnaleźć w nowej sytuacji.
Zaczęli od solowego grania w domach i na balkonach, potem pojawiły się całkiem udane próby kameralnego muzykowania online. Obecnie internetowe życie koncertowe nabrało rozmachu i każdy z nas ma możliwość wyboru własnej wędrówki w sieci – od Krościenka nad Dunajem, gdzie do 9 maja trwa organowy festiwal online OrgaNove Horyzonty, poprzez supernowoczesny gmach Elbphilharmonie w Hamburgu, aż do Chicago, Pittsburgha czy Montrealu, gdzie zagrają dla nas najlepsze orkiestry amerykańskie.
Jeśli chodzi o koncerty symfoniczne, możemy co prawda korzystać wyłącznie z zarejestrowanych dawniej występów, ale jeśli Filharmonicy Berlińscy otworzyli swoje internetowe zasoby i oferują bezpłatny do nich dostęp (wcześniej za posłuchanie koncertu online trzeba było berlińczykom płacić), to dla każdego miłośnika muzyki jest to gratka nie lada.
Pozostaje rzecz jasna pytanie: co będzie, gdy wszystkie nagrania zostaną przez nas już rozpoznane? Ile razy bowiem można słuchać V symfonii Beethovena czy Czajkowskiego w wykonaniu tej samej, choćby najznakomitszej, orkiestry? Wszystko wskazuje jednak na to, że i ten problem da się rozwiązać. Udowodnił to czterogodzinny koncert „At-Home Gala", który w ostatnią sobotę z nowojorskiej Metropolitan śledził cały świat. Okazało się, że dzięki łączom internetowym dla widzów w wielu krajach nie tylko mogą zaśpiewać we własnych domach Renée Fleming na Florydzie czy Piotr Beczała w Żabnicy koło Żywca, ale możliwy jest także występ całej wielkiej orkiestry grającej z zadziwiającą swobodą Wagnera czy towarzyszącej chórowi w pieśni „Va pensiero" z „Nabucco" Verdiego. Zgodne zespolenie głosów i instrumentów było doprawdy zdumiewające, mimo że każdy z chórzystów i muzyków znajdował się w swoim mieszkaniu w Nowym Jorku, a szef muzyczny Metropolitan Yannick Nézet-Séguin dyrygował nimi z Montrealu.
Być może zatem kiełkuje w ten sposób nowa forma życia koncertowego, tym bardziej że jakość dźwięku orkiestry była na wysokim poziomie, czego nie dało się powiedzieć o niektórych domowych występach śpiewaków. Te techniczne problemy dadzą się zapewne szybko rozwiązać. Czy zatem czeka nas śmierć tradycyjnych koncertów? Tych, którzy się tego obawiają, można uspokoić, że w przeszłości też ją przepowiadano.