Jak się zaczyna pedofilia w Kościele

Misterium nieprawości – tak o skandalach pedofilskich mówił św. Jan Paweł II. Ta tajemnica, która nadal wielu przeraża i zaskakuje, ma swoje głębokie przyczyny. Bez odpowiedniej diagnozy trudno będzie poradzić sobie z problemem.

Publikacja: 22.05.2020 10:00

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski i jego zastępca milczą w sprawie filmu braci Sekielskic

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski i jego zastępca milczą w sprawie filmu braci Sekielskich. Na zdjęciu protest w obronie ofiar księży pedofilów przed siedzibą KEP, Warszawa, 17 maja

Foto: EAST NEWS, Jakub Kamińśki

Oświadczenie prymasa (dobre i szybkie) dotyczące skierowania sprawy do Watykanu, ważne komentarze odpowiedzialnych za walkę z przestępstwami, krótki komentarz kurii wrocławskiej (też dobry), zawierający w istocie przyznanie się do winy (choć raczej uczynione nieświadomie), stanowisko kurii kaliskiej – to wszystko, co wydał w ostatnich dniach polski Kościół w sprawie zarzutów sformułowanych przez braci Sekielskich w filmie „Zabawa w chowanego".

Milczy przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki, choć w innych sprawach często i niekiedy ostro zabiera głos, ze świecą szukać komentarza gorliwie walczącego z wrogimi chrześcijaństwu ideologiami wiceprzewodniczącego episkopatu abp. Marka Jędraszewskiego. Milczą także inni. Tak jakby strategię przemilczania tematu, udawania, że nic się nie stało, uznano za najlepsze z rozwiązań. A przecież na dole księża nieustannie stykają się z pytaniami o tę sprawę, katolicy świeccy muszą tłumaczyć się z zarzutów. I wielu, naprawdę wielu, czeka na jasne deklaracje. A ich nie ma.

Sprawą zajmują się dziennikarze, nieliczni oddelegowani do tego specjaliści, a Kościół hierarchiczny w zasadzie milczy. I paradoksalnie to jest miarą trafności diagnozy braci Sekielskich. Opowiadając o chłopcach pokrzywdzonych przez księży i o tym, jak dzisiejszy biskup kaliski Edward Janiak chronił pedofilów, ukazali nie tyle straszliwe oblicze zła poprzez konkretne oblicza sprawców, ile patologię struktur, błędy w teologicznym myśleniu i bezduszność instytucji. To o wiele groźniejsze zjawiska, które trzeba zdiagnozować, opisać i zastanowić się nad ich zmianą. One też tworzą „misterium nieprawości", o którym wspominał św. Jan Paweł II.

Petent nie człowiek

U początków swojego pontyfikatu św. Jan Paweł II wprowadził zasadę personalistyczną w samo centrum teologii i duszpasterstwa Kościoła. Ona ma być miarą naszej wiary, naszej katolickości, naszego ewangelicznego zaangażowania. „Kościół nie może odstąpić człowieka, którego »los« – to znaczy wybranie i powołanie, narodziny i śmierć, zbawienie lub odrzucenie – w tak ścisły i nierozerwalny sposób zespolone są z Chrystusem. A jest to równocześnie przecież każdy człowiek na tej planecie – na tej ziemi – którą oddał Stwórca pierwszemu człowiekowi, mężczyźnie i kobiecie, mówiąc: czyńcie ją sobie poddaną (por. Rdz 1, 28). Każdy człowiek w całej tej niepowtarzalnej rzeczywistości bytu i działania, świadomości i woli, sumienia i »serca«. Człowiek, który – każdy z osobna (gdyż jest właśnie »osobą«) – ma swoją własną historię życia, a nade wszystko swoje własne »dzieje duszy«. (...) Ten człowiek jest drogą Kościoła – drogą, która prowadzi niejako u podstawy tych wszystkich dróg, jakimi Kościół kroczyć powinien" – pisał św. Jan Paweł II w swojej programowej encyklice „Redemptor hominis" (Odkupiciel człowieka).

Dlaczego przypominam właśnie ten dokument, gdy zaczynam rozważania na temat źródeł kryzysu, z jakim zmaga się obecnie Kościół, nie tylko w Polsce? Ten kryzys jest właśnie kryzysem zasady personalistycznej i jej zastosowania w praktyce. W teorii personalizm jest na ustach wszystkich, na jego temat powstały setki doktoratów i habilitacji, polscy biskupi (w tym bp Janiak) tysiące razy przywoływali go jako uzasadnienie pewnych decyzji czy stanowisk, a słowa „człowiek jest drogą Kościoła" powtarzano do znudzenia w kazaniach i referatach. Tyle że gdy przed człowiekiem Kościoła staje człowiek ze swoją historią życia, w którą ktoś brutalnie wkroczył, to nagle nie widzimy w nim „drogi Kościoła", nie widzimy losów zespolonych z losami Chrystusa, ale petenta, który się czepia i atakuje kapłanów, kogoś, kto nie chce i nie potrafi wybaczyć. Rozmowa bp. Janiaka z rodzicami chłopaka molestowanego przez księdza pokazuje to aż nadto boleśnie.

A jeśli jeszcze mamy do czynienia z tak głębokim zranieniem, że rodzi ono niechęć do Kościoła, a niekiedy wściekłość, to wówczas zasada personalistyczna w ogóle idzie w kąt. W jej miejsce pojawiają się biurokratyczna arogancja i bezduszna buta.

I to jest, można powiedzieć, fundamentalny grzech, a może lepiej – brak, z jakim przychodzi się zmagać kościelnym strukturom. Dekrety, dokumenty, nowe rozporządzenia i procedury nie byłyby niezbędne, gdyby Kościół rzeczywiście żył regułą personalistyczną, gdyby spoglądał na ofiary, na ich bliskich, a nawet na tych, którzy stoją za nimi, na prawników, działaczy społecznych, a czasem antyklerykalnych polityków, oczyma Jezusa Chrystusa. On rozmawiał z celnikami, poganami, z Samarytanami, choć gorszyło to jego uczniów, o faryzeuszach nie wspominając; patrzył na człowieka oczyma miłości, jak lekarz ludzkich ran. Gdyby ten rodzaj spojrzenia skierowano na ofiary księży pedofilów, sporej części problemów by nie było. Sprawy byłyby załatwiane, decyzje podejmowane, a ofiary otoczone opieką. Radykalizm ewangeliczny i odwaga wierności Prawdzie byłyby najlepszym lekarstwem.

Zadekretowana wola Boża

Jeśli tak nie jest, zastrzegam od razu, to niekoniecznie dlatego, że ludzie, którzy bez empatii, bez zrozumienia podchodzą do ofiar, świadomie odchodzą od Ewangelii. Winne są często struktury myślenia, formacja, głęboko zakorzenione i utożsamione z doktryną Kościoła elementy nauczania i samorozumienia. To one uniemożliwiają zmierzenie się z prawdą albo wymuszają jej ukrywanie przed innymi.

Papież Franciszek wszystkie te elementy razem określa mianem klerykalizmu, ale w polskim rozumieniu tego słowa niknie trochę głębia tego sformułowania. W istocie chodzi tu bowiem o rozumienie nie tylko roli księdza, ale też całej instytucji Kościoła. U podstaw tego myślenia leży uznanie, że Kościół jest święty. Tyle że z tej prawdziwej tezy wyprowadza się fałszywe wnioski dotyczące doczesnej struktury kościelnej. I tak owa świętość, którą gładko wiąże się z hierarchicznością, ma oznaczać doskonałość, nieomylność, a przynajmniej obowiązek podporządkowania się każdej (lub niemal każdej) decyzji biskupa ordynariusza czy przełożonego i/lub proboszcza. „Wola Boża" przekazywana jest tylko z góry (od świętych szczytów hierarchii) w dół, a rolą wiernych (a tym bardziej szeregowych księży) jest co najwyżej odpowiednio ochotnie ową prawdę przyjąć, tak by nie uronić niczego. Sprzeciw, polemika, a niekiedy nawet zwyczajne zadawanie pytań są traktowane jako naruszanie porządku świętości. Feudalny gest włożenia rąk święconego kapłana w ręce biskupa i przysięga posłuszeństwa i wierności jemu, a także każdemu jego następcy, tylko wzmacnia takie myślenie.

W takiej zsakralizowanej i hierarchicznej strukturze bardzo trudno uczyć się dialogu i komunikacji oddolnej. Wikariusze czy proboszcz, szczególnie w większych ośrodkach, uczą się, by przyjmować komunikaty od wiernych, jednak biskupi – mowa tu o Polsce – nieszczególnie chętnie przyjmują oddolne komunikaty od księży czy informują ich o motywach swoich decyzji. Kanały komunikacji są często przerwane. W części diecezji proboszcz czy wikary ma ogromne problemy, by spotkać się z ordynariuszem lub metropolitą, a uzyskanie od tego ostatniego jasnego uzasadnienia decyzji jest – i to bardzo często pozostaje złym standardem – niemożliwe. Dekret biskupa pozostaje „wolą Bożą", a pomysł, by konsultować pomysły ze świeckimi specjalistami, np. od zarządzania, uznawany bywa za naruszanie kompetencji Ducha Świętego.

W efekcie sami przyczyniamy się do tego, że księża odchodzą z kapłaństwa, i sami wywołujemy kryzysy, których dałoby się uniknąć, gdyby ordynariusze słuchali wikariuszy i proboszczów, szukali dla nich najlepszych rozwiązań, a niekiedy usuwali mobbingujących przełożonych. Pewien proboszcz, który prosił kurię o zapoznanie się z problemami wikariuszy, usłyszał, że gdyby się tym zajęto, to nie starczyłoby czasu na nic więcej. – Może to by i lepiej było – skomentował wówczas ów, bardzo świątobliwy, kapłan.

Kolejnym elementem owego klerykalnego paradygmatu jest uznanie, że tak naprawdę Kościołem są ci na górze, wyświęceni i wyniesieni do większej świętości i godności poprzez święcenia kapłańskie. I pomijając już fakt, że przez to pomija się powszechne powołanie do świętości i kapłański, prorocki i królewski wymiar chrztu, a także kapłaństwo powszechne, to rodzi to także sytuację, w której obronę księży (i to nawet, gdy zarzuty są słuszne) utożsamia się z obroną Kościoła. Jeśli połączyć to z ogromnym religijnym wyniesieniem kapłaństwa, rodzi się pokusa uznania, że świeccy nie mają prawa oceniać czy nawet krytykować kapłanów, o biskupach nie wspominając.

Pokusę tę znaleźć możemy także w średniowiecznych wizjach mistycznych („nie sądźcie moich kapłanów"), które, co warto pamiętać, zawierają w sobie także element ludzki, ludzkich przekonań, i są historycznie uwarunkowane. I nawet jeśli dziś takie słowa nie padają już często, to w praktyce działania wciąż słychać ich echo, a już uznanie, że krytyka biskupa czy kapłana jest krytyką Kościoła czy wręcz atakiem na niego, jest uproszczoną – by nie powiedzieć prostacką – pozostałością tej teologii.

Męska przyjaźń

Ale źródła kryzysu tkwią nie tylko w klerykalizmie, ale także w obecnych w Kościele niejawnych, dobrze ukrytych powiązaniach, określanych niekiedy mianem lawendowej mafii. Zastrzegam od razu, że nie chodzi tu o wskazywanie wygodnego kozła ofiarnego, na którego zrzuca się całą odpowiedzialność za skandale, ani o uznane, że pedofilia i homoseksualizm są zjawiskami tożsamymi czy że koniecznie chodzą ze sobą w parze. Tego nikt poważny nie głosi, bo to zwyczajna nieprawda. Problemem jest zupełnie co innego.

Otóż skandale seksualne w Kościele dotyczą nie tylko nieletnich, wówczas są one w sensie ścisłym pedofilią, ale także osób dorosłych, ale zależnych od władzy innych. Sprawcami bywają osoby heteroseksualne, ale największe skandale tego rodzaju miały charakter homoseksualny. Wystarczy przypomnieć sprawy kard. Theodore'a McCarricka, abp. Juliusza Paetza czy kard. Hansa Hermanna Groëra, w których często rozpoczynano od oskarżeń o wykorzystywanie osób zależnych (kleryków, współbraci zakonnych, młodych księży), a dopiero potem (poza przypadkiem abp. Paetza) dołączano do nich oskarżenia o pedofilię. Osoby te były więc zarówno przestępcami seksualnymi, jak i przyczyną potężnych skandali homoseksualnych.

Bezsporne jest także to, że większość ofiar tego rodzaju przestępstw w Kościele to młodzi mężczyźni, a nie młode kobiety. Dlaczego tak jest? Odpowiedź jest wielowymiarowa. Istnieje pewna nadreprezentacja homoseksualistów wśród duchownych, w pewnych krajach i diecezjach nawet znacząca, bo sięgająca nawet 40 proc. Nieprzypadkowo papież emeryt Benedykt XVI wskazywał na „kluby gejowskie" w seminariach, które prowadziły do eliminacji heteroseksualnych kleryków, jako na jedno ze źródeł skandali.

Ale jest także inny powód. Otóż przynajmniej część męskiej kultury celibatariuszy związana jest z wywyższaniem i idealizacją męskości, męskiej przyjaźni, relacji mistrz–nauczyciel. Bywa to bliskie homofilnej kulturze, a niekiedy sprzyjać może pojawianiu się relacji seksualnych – pod przykrywką pięknej męskiej przyjaźni, do której niezdolne są kobiety, albo wprowadzania młodego mężczyzny (cóż z tego, że podlegającego władzy) w świat wyższych przeżyć.

Oczywiście dobrowolne akty homoseksualne nie są przestępstwem. Gdy jednak tego rodzaju relacje trzeba ukrywać, bo są one z mocy doktryny niemoralne, pojawia się pokusa wzajemnego wspierania się, ukrywania i tolerowania występków innych. I to właśnie dlatego w diecezjach, w których na szczytach hierarchii znajdują się osoby homoseksualne, istnieje większa pokusa, by tolerować przestępstwa, tak by czyny i grzechy władz, także, niejako przy okazji, nie wyszły na jaw.

Co więcej, część z najbardziej znanych przestępców seksualnych, pedofilów, najpierw funkcjonowała w środowisku lawendowej mafii po prostu jako homoseksualiści, i to umożliwiało im długotrwałe ukrywanie swoich przestępstw. Nie jest przypadkiem, że pierwszych krytyków kard. McCarricka zbywano pogardliwym określeniem „homofob". A przecież gdyby chciano słuchać ich wcześniej, to kariera hierarchy, a co za tym idzie możliwość krzywdzenia innych, trwałaby o wiele krócej.

Powtarzam jednak, że nie chodzi tu o szukanie kozła ofiarnego. Ograniczenie lawendowej mafii nie rozwiąże wszystkich problemów ani nie sprawi, że Kościół nie będzie już musiał zmagać się z problemem pedofilii. Utrudni to jednak jej ukrywanie i oczyści Kościół z jawnej hipokryzji.

Rygoryzm szkodzi

I na koniec warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden element, z którym warto się zmierzyć, gdy analizujemy przyczyny pojawienia się struktur zła. Papież Franciszek określa go mianem rygoryzmu i wskazuje, że przynajmniej kilku założycieli najbardziej rygorystycznych zgromadzeń i ruchów katolickich okazało się przestępcami seksualnymi, manipulatorami. „Rygoryzm nie wywodzi się z dobrego Ducha, ponieważ kwestionuje darmowość odkupienia, darmowość zmartwychwstania Chrystusa i w dziejach Kościoła to się powtarzało. Pomyślmy o pelagianach, o słynnych rygorystach. Także w naszych czasach widzieliśmy kilka organizacji apostolskich, które wydawały się naprawdę dobrze zorganizowane, które dobrze działały... ale wszystkie były rygorystyczne, wszystkie podobne jedna do drugiej, a potem dowiedzieliśmy się o zepsuciu, jakie istniało wewnątrz, nawet u założycieli. Gdzie jest rygoryzm, tam nie ma Ducha Bożego, bo Duch Boży jest wolnością. A ci ludzie usuwali wolność Ducha Bożego i darmowość odkupienia" – mówił kilka dni temu Franciszek.

Pelagianizm, jak sądzę, nie jest jednak głównym problemem. Ten bowiem tkwi gdzie indziej. Otóż rygorystyczne struktury często budowane są na uznaniu, że moralność ma być narzucona wiernym czy nawet kapłanom zewnętrznie. Ona nie ma być czymś uwewnętrznionym, przeżytym, czymś, co wyrasta z głębi, ale ma być elementem czysto prawnego przyjęcia i zastosowania pod kontrolą grupy. W takiej sytuacji poważniejszy kryzys połączony z brakiem wspólnoty prowadzić może do powrotu do zachowań sprzecznych z tym, co rzeczywiście moralne. Rygoryzm taki nie wyrasta z dobrze uformowanego sumienia, ale z dobrze kontrolującej grupy. A to w razie poważnych trudności może nie wystarczyć.

Wszystkie te rozważania uświadamiają, że jesteśmy u progu potężnej pracy duchowej i teologicznej. Struktury, procedury prawne, zapobieganie – to tylko pierwszy krok w walce z pedofilią. Wyjście z kryzysu, który wiele osób uznaje za porównywalny z reformacją, wymaga ponownego przemyślenia miejsca świeckich, rozumienia sakramentu kapłaństwa, kontroli biskupa, przesadnej sakralizacji instytucji i wreszcie formacji. To jedno z pilniejszych zadań, które trzeba podjąć w Kościele. 

Oświadczenie prymasa (dobre i szybkie) dotyczące skierowania sprawy do Watykanu, ważne komentarze odpowiedzialnych za walkę z przestępstwami, krótki komentarz kurii wrocławskiej (też dobry), zawierający w istocie przyznanie się do winy (choć raczej uczynione nieświadomie), stanowisko kurii kaliskiej – to wszystko, co wydał w ostatnich dniach polski Kościół w sprawie zarzutów sformułowanych przez braci Sekielskich w filmie „Zabawa w chowanego".

Milczy przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki, choć w innych sprawach często i niekiedy ostro zabiera głos, ze świecą szukać komentarza gorliwie walczącego z wrogimi chrześcijaństwu ideologiami wiceprzewodniczącego episkopatu abp. Marka Jędraszewskiego. Milczą także inni. Tak jakby strategię przemilczania tematu, udawania, że nic się nie stało, uznano za najlepsze z rozwiązań. A przecież na dole księża nieustannie stykają się z pytaniami o tę sprawę, katolicy świeccy muszą tłumaczyć się z zarzutów. I wielu, naprawdę wielu, czeka na jasne deklaracje. A ich nie ma.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich