Było już nad ranem, sobotnia noc dawno zmieniła się w niedzielny świt, a w domu Jürgena Kloppa w nadmorskim Formby impreza trwała w najlep-sze. Otwierano coraz to nowe butelki piwa i wina, a gospodarz przyjęcia co chwilę intonował przyśpiewkę kibiców Liverpoolu, którą usłyszał po raz pierwszy zaledwie kilka godzin wcześniej na stadionie w Kijowie: „We saw the European Cup/Madrid had all the fucking luck/We swear we'll keep on beeing cool/ We'll bring it back to Liverpool", co można przetłumaczyć mniej więcej tak: „Widzieliśmy Puchar Europy/Madryt miał mnóstwo pieprzonego szczęścia/Przysięgamy, że nie przestaniemy być cool/ Puchar wróci do miasta Liverpool".
Klopp wykrzykiwał słowa piosenki przytulony do Campino, wokalisty niemieckiego zespołu rockowego Die Toten Hosen, który jest jednym z naj-bliższych przyjaciół szkoleniowca. Na szyi piosenkarza wisiał srebrny medal za zajęcie drugiego miejsca w Champions League. Kilka godzin wcześniej na szyi Kloppa zawiesił go w stolicy Ukrainy Aleksander Ceferin – prezydent Europejskiej Federacji Piłkarskiej (UEFA).
Gdyby wścibscy dziennikarze angielskich brukowców zwęszyli sprawę, prawdopodobnie rozkręciliby aferę. Kto to widział, by nad ranem święto-wać porażkę w najważniejszym meczu sezonu. By pić z przyjaciółmi po tym, jak największa nagroda w europejskiej piłce przeszła koło nosa. By śpiewać wniebogłosy, budząc bogatych i dobrze sytuowanych sąsiadów.
Szczególnie że piłkarze Kloppa byli po finale załamani. W drodze powrotnej z Kijowa – czarter wystartował niemal od razu po zakończonym po-rażką 1:3 meczu z Realem – w samolocie panowała przejmująca cisza. Nie można się dziwić, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich doszło do porażki: Liverpool kompletnie zdominował rywala na początku pierwszej połowy i wydawało się, że gol dla Anglików jest tylko kwestią czasu. Kon-tuzji doznał jednak najlepszy piłkarz klubu z Anfield Mohamed Salah. Kapitan Realu Sergio Ramos sprytnie powalił go na ziemie, tak że sędzia nicze-go nie zauważył. Egipcjanin, upadając, nie zdążył się zaasekurować i wybił sobie bark. Strata Salaha była potężnym ciosem w psychikę zawodników Liverpoolu. W drugiej połowie dwa koszmarne błędy popełnił bramkarz Loris Karius. Po meczu przepraszał kibiców i kolegów, ale było za późno. W internecie grożono mu śmiercią, a Klopp, który swojego zawodnika publicznie pocieszał, wiedział już, że musi znaleźć innego bramkarza. Nie ma co się dziwić, że w samolocie panowała grobowa atmosfera.
Klopp wspomina, że jeszcze gorsze nastroje były wśród osób towarzyszących i gości. „Byłem jedynym z mojej rodziny, który nie płakał. Nawet mój agent płakał, bo tak bardzo mi współczuł. Byli tak strasznie rozczarowani i smutni, bo uważali, że ja też jestem. Oczywiście byłem, ale wcale nie uważałam, że to koniec. Wiedziałem, że to tylko jeden z etapów" – przytacza słowa Niemca portal The Athletic.