Byłem zaskoczony, czytając 15 sierpnia komentarze części prawicy, która nie zostawiała suchej nitki na widowisku na Stadionie Narodowym i w ogóle na całych obchodach. Uważałem, że to przesada, dopóki nie zobaczyłem fragmentu tego wydarzenia, które miało zbudować narodową dumę u milionów telewidzów. Żałosne połączenie rekonstrukcji historycznej, szkolnej akademii i kiczowatej scenografii. Gdyby nie fakt, że spędzałem miło czas na rekolekcjach nad morzem, pewnie zapłakałbym nad tą paździerzową rocznicą jak Szymon Hołownia nad konstytucją.

I niestety, oprócz tego widowiska chyba niewiele pozostanie. Do polityki historycznej wkradł się bowiem imposybilizm. Muzeum Wojska Polskiego jak nie było, tak nie ma – zawaliły tu wszystkie rządy ostatnich kilkunastu lat, które nie były w stanie sprostać takiej inwestycji. Kilka dni przed rocznicą na teren przeznaczony pod budowę Muzeum Bitwy Warszawskiej przyjechała koparka i w asyście ministra obrony narodowej wyciągnęła pierwszą łyżkę ziemi. Nie powstał żaden łuk triumfalny, a nawet obelisk w centrum stolicy. Udało się 14 sierpnia otworzyć w Sulejówku Muzeum Piłsudskiego, a to dlatego że miało być gotowe na stulecie odzyskania niepodległości, ale ponieważ miało dwuletnią obsuwę, dopisano je do sukcesów stulecia Bitwy Warszawskiej. Tym, co pozostanie na dłużej, będzie za to pamiątkowy znaczek, który wydała Poczta Polska.

Oczywiście istnieje 100 przyziemnych powodów, że nie udało się więcej zrobić. Bo koronawirus, bo Platforma, a budowa każdej takiej placówki to nie romantyczny zryw, ale ciężka robota. Ale przecież plany były tak wspaniałe. Wicepremier i minister kultury Piotr Gliński opisywał w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" sieć muzeów, które mają powstać. A idzie nie tylko o gmachy, lecz również o budowlę duchową, która ma odmienić społeczeństwo. Ma stworzyć nową wspólnotę narodową. Bo przecież ta, o której myślą, gdy mówią o „odbudowie", nigdy w rzeczywistości nie istniała. Bo do czego mielibyśmy się wrócić? Do komuny? Do rzezi II wojny światowej? Przecież nie wszyscy zachowywali się wtedy jak trzeba. A może I Rzeczpospolita? Targana sporami politycznymi i napięciami etnicznymi? Do romantyzmu, zaborów, gdy nie mieliśmy państwa? Tu nie chodzi o żaden konkretny punkt, ale stworzenie nowego ludu na miarę marzeń prawicowych polityków.

Wielu mądrych ludzi na naszej prawicy naprawdę wierzy, że tylko patrząc w przeszłość, celebrując z pompą wielkie rocznice, można zbudować tożsamość współczesnego społeczeństwa. Choć właściwie w myśl tej narracji rozróżnienie na przeszłość i teraźniejszość się zaciera. Bo przecież nie chodzi o żaden konkretny punkt w przeszłości – historia ma tylko legitymizować ten projekt. A jednocześnie te tysiące przemówień, homilii, cały ten rocznicowy kicz mają nas oderwać od teraźniejszości. Po cóż mamy się martwić o dziury w drogach czy kolejki do lekarzy, skoro to my pobiliśmy Krzyżaków (udział prezydentów Polski i Litwy w lipcu 2020 r. w rocznicę Grunwaldu to nie przypadek), pobiliśmy bolszewików 100 lat temu i zatrzymaliśmy pochód komunizmu na Zachód. Dzięki temu, że rocznicujemy (trzeba chyba to słowo wprowadzić do języka naszej prawicy), czujemy się lepiej. Rocznicując, na moment stajemy się Piłsudskim, Jagiełłą. Przez moment czujemy się jak powstańcy idący w sierpniowy bój.

Rocznicowanie powoli zastępuje nam teraźniejszość. Może właśnie dlatego tak boleśnie rozjeżdża się z rzeczywistością i uderza wyłażącym od spodu papierem? Paradoksalnie okazuje się, że łatwiej jest zbudować program transferów socjalnych i przekazywać obywatelom miliardy złotych do kieszeni, niż zbudować muzeum. Tego nasza prawica jeszcze się nie nauczyła.