Jak to w Bieszczadach bywało czyli Agnieszka Rybak i Anna Smółka. Kresy

Bieszczady powoli wychodzą z biedy. Rusza budowa asfaltówek. Powstaje kombinat Igloopol, ludzie przyjeżdżają do pracy w tartakach i sadzeniu drzew. Stachura pisze „Siekierezadę", młodzież zaczyna czytać Hemingwaya.

Publikacja: 09.10.2020 18:00

Jak to w Bieszczadach bywało czyli Agnieszka Rybak i Anna Smółka. Kresy

Foto: materiały prasowe

Po roku od przesiedlenia władza boi się wyborów. Mają się odbyć jesienią 1952 roku, więc monitoruje nastroje, uważnie wsłuchuje się w głosy donosicieli. Zamierza prewencyjnie przymknąć podejrzany element. Takiego na przykład Franciszka Białowąsa, „członka bandy NSZ", który „systematycznie rozsiewa wrogą propagandę przeciwko Władzy Ludowej, a przede wszystkim przeciwko ZSRR, szkaluje obraźliwymi słowami dostojnych urzędników państwowych". Ma zły wpływ na pracowników rafinerii. Drugi do zatrzymania to Smierciak z gromady Paszowa w gminie Ropienka. Ten z kolei jest jednym z najoporniejszych w wywiązywaniu się z akcji państwowych.

Chłopi na ogół nie przejawiają zainteresowania wyborami. Na zebraniach milczą. A jeśli mówią, to komunały, bo wiedzą, że jakieś ucho i tak zawsze słucha: „Obywatele Polski Ludowej mają równe prawa wyborcze", „Ordynacja jest naprawdę na zasadach demokratycznych". Tego rodzaju wypowiedzi notuje się w większości gromad powiatu Ustrzyki Dolne – donosi TW Szczery.

W Sieniawie (powiat przemyski) krąży plotka, że granice znów mają się przesunąć za San. „Tereny wschodnie od Sanu mają być włączone do ZSRR i obecne wybory będą miały znaczenie na zmianę tych ziem, a mianowicie kto będzie głosował na obecny Rząd, ten przejdzie na stronę polską, a kto nie, ten pozostanie po stronie sowieckiej za Sanem i Wisłokiem, oraz że w zamian za to Polska dostanie Wilno" – plotkę tę rozpowszechnia Michalska, której mąż nielegalnie handlował mięsem. Wieść zatacza coraz szersze kręgi. W Przemyślu powtarza ją polskiej sąsiadce nacjonalistka ukraińska. Michalska czeka, aż wybuchnie wojna, bo wówczas Ameryka stworzy niepodległą Ukrainę.

W kopalni Czarna w świetlicy wisi zobowiązanie produkcyjne. A obok niego ktoś wywiesza własne: „Wypić kilka butelek wina w kiosku Czarna, 5 litrów wódki na weselu i przyspieszyć realizację planu w dniu alkoholizmu". Trwa przesłuchiwanie świadków. Okazuje się, że autorem zobowiązania jest Rudolf Janacha, świetlicowy. Innym razem obywatelka Krauzan rzuca na ulicy zdanie: „Ludzie na kartkach będą pisać: dajcie więcej kiełbasy i chleba" – i zostaje wezwana do Urzędu Bezpieczeństwa, a tam pytają, kto tak zamierza zrobić. Sadowski z kopalni Czarna, kiedy się dowiaduje, że ktoś jest z okolic Lwowa, a obecnie przesiedlony, to rozmawia z tym kimś szczerze. Dobrze, że go aresztowano, cieszy się kolega, „bo on nie wiedział, co do kogo mówi".

UB martwi się, że ludzie słuchają zagranicznych audycji i czerpią z nich wiedzę. Niestety, trudno przyłapać ich na zbiorowym słuchaniu. W końcu wpada grupa młodocianych i okazuje się, że to członkowie Związku Młodzieży Polskiej. Jako dowód rzeczowy zabierają im radioodbiornik Pionier.

Jednak prawdziwym wyzwaniem dla sceptycznych wobec nowego ustroju pozostaje Stalin prężący się dumnie na środku rynku w Ustrzykach. Słusznej postury – dwa metry – w rzeczywistości miał 164 centymetry wzrostu. Wygląda dostatnio, mimo że odlany seryjnie, w sposób przemysłowy, według formy. W środku pusty, tylko wsparty szynami. Jego srebrzysty mundur lśni w słońcu. Choć się nie uśmiecha, ludzie wyczuwają, że musi czuć wielką satysfakcję. W końcu to on sprawił, że od prawie pięciu lat ludzie w Ustrzykach kładą się spać i budzą, trzymając w progu domów nierozpakowane walizki. „Po przyjeździe nikt nic tu nie robił. To był czas zimnowojenny. Ja też nie myślałem, że tu zostanę. Ciągle liczyliśmy, że wrócimy" – przyznaje Tadeusz Sieniewicz.

Stalin w Ustrzykach cieszy się sławą, w Europie stoją bowiem tylko trzy takie pomniki. Dwa pozostałe w Pradze i Budapeszcie. Nie wiadomo, kiedy monument tu przybył. Na pewno po 1944 roku, bo wcześniej miasto okupowali Niemcy, a ci, którzy tu przyjechali w 1951 roku, już go zastali. „Pomnik Stalina, zdjęcie mam" – kiwa głową Sieniewicz. Władza zadbała o otoczenie, ozdobiła je świerkami i flagami. U stóp pomnika odbywają się uroczystości państwowe, delegacje składają kwiaty, wygłaszane są przemówienia, śpiewane pieśni.

Jak to możliwe, że o wydarzeniu opisanym przez Krzysztofa Potaczałę nie zachowała się nawet wzmianka w archiwach UB? Jesienią 1951 roku, tuż po powrocie Ustrzyk do Polski, trzech rezolutnych młodzieńców prosto z knajpy maszeruje do stojącego na rynku Wodza.

„Zmierzchało, kiedy podeszliśmy pod pomnik. Gdzieniegdzie jeszcze kręcili się ludzie, sto metrów dalej był posterunek MO, jakieś trzysta metrów dalej Urząd Bezpieczeństwa" – opowiadał Eugeniusz Postołowski, uczestnik zdarzenia. Jeden z jego kolegów – malarz – przyniósł waciak, podstawił drabinę. Postołowski wspiął się po szczeblach i ubrał Stalina. Na wierzchu przypiął kartkę: „Masz kufajku, weź maszynu i spier..., s...synu!". W takim stroju zobaczyli Stalina ludzie spieszący rano do pracy. UB szybko wykryło sprawców. Postołowski dostaje dwa lata, siedzi do amnestii w 1953 roku.

Bo jeszcze się rozmyślą!

To jednak nie koniec nękania Wodza. Ktoś zakłada mu wiadro na głowę. Ktoś inny pęto kiełbasy na szyję. Ktoś w nocy podrzuca kartkę: „Idź, skąd przyszedłeś". Wciskają mu miotłę w rękę, niszczą fragment parkanu. Potoczała pisze: „Młoda kobieta podbiegła przed oblicze Jozefa i w obecności ludzi wykrzyczała: »Ty ch... Stalinie, po jaką cholerę nas tutaj przywlokłeś!«". Kroniki nie odnotowują, jakie konsekwencje poniosła.

Tylko dzieci idące do szkoły kłaniają mu się czasem z czcią, uchylając czapki. Październik 1956 roku zastaje Stalina na rynku. Organizują się wiece. Ludzie żądają, by zostali odwiezieni tam, skąd ich pięć lat temu zabrano. Chcą przyjazdu przedstawicieli rządu. I usunięcia Stalina. Maszerują pod pomnik. Wspiera ich sekretarz Komitetu Powiatowego PZPR Stanisław Musiał, kilka lat wcześniej pełnomocnik do spraw przesiedlenia w Krystynopolu.

W końcu na posiedzeniu ustrzyckiego PZPR zapada wyrok: rozebrać! Henryk Jęśko, zatrudniony w zakładzie oczyszczania miasta, dostaje któregoś poranka polecenie od szefa: rozwalić Stalina. „Zdębiałem, myślałem, że to podpucha. Widząc, że dalej stoję jak słup soli, powtórzył już bardziej stanowczo: Idź pan i rozwal Stalina" – opowiada. Przygląda się temu spory tłum. Kiedy Jęśko zakłada Stalinowi łańcuch na głowę, nabiera wątpliwości: „Wokół stali ubowcy, nie mogłem uwierzyć, że wszystko ma być legalnie. Pobiegłem do kierownika i mówię, że coś mi nie gra, a on na to: Człowieku, wiąż łańcuch i ciągnij, bo jeszcze się rozmyślą".

Sieniewicz potwierdza: „Byłem uczestnikiem tego. Ustyński go ściągał, w PZGS rozwoził mleko. Założył łańcuch jak linę i wio! Ale ten Stalin się nie chciał dać, bo miał szyny wmontowane. Podcięli szyny i pojechał do rzeki, tam gdzie targ jest". Po pomniku Stalina zostają tylko fundamenty. „Dzieci utopiły go w Striążu" – odnotuje Kazimierz Tetera.

Bunt trwa. Do Warszawy dociera informacja, że protesty popiera nawet sekretarz Komitetu Powiatowego PZPR. Zbiera się więc specjalna komisja pod przewodnictwem wicedyrektora w Urzędzie Rady Ministrów Aleksandra Krzysztofowicza, który 13 listopada 1956 roku sporządza sprawozdanie. Rzetelne i niepozostawiające złudzeń: „Sytuacja gospodarcza powiatu jest katastrofalna". Przesiedlono ludzi z terenów nizinnych w teren górzysty, dobry dla hodowli, nie dla uprawy zbóż. Nieumiejętne gospodarowanie i klimat powodują, że rolnicy zbierają mniej, niż sieją. Nie mogą podołać obowiązkowym dostawom. Ograniczają areał. Pola leżą odłogiem. Na nich wypasają zwierzęta górale z krakowskiego, bo miejscowi nie mają zwierząt. Przemysł też nie daje środków do życia. Kopalnie nie wykorzystują istniejących budynków i urządzeń. Są lasy, ale zaledwie dwa tartaki, podczas gdy przed wojną było ich dwadzieścia. Zalega drewno.

Sieć dróg nie istnieje. Trasę Czarna–Szewczenko–Ustrzyki Górne buduje się trzy lata, a mimo to nie powstał jej najważniejszy odcinek, o długości pięciu kilometrów. Druga droga Ustianowa– Chrewt–Polana nie wyszła poza stadium projektów. Domy się rozpadają. Większość zbudowano prymitywnie. Brakuje wody do picia. Wieś Czarna nie ma studni z dobrą wodą, czerpie ją z potoków i płytkich studni. Brak cegielni, stolarni, gonciarni. Brak sklepów i punktów usługowych. Na cały powiat jest jeden młyn. Gospodarze czekają na przemiał tygodniami. Nie ma ani jednaj masarni, ani jednej chłodni. Na gruźlicę choruje dwadzieścia procent ludzi. Częste są choroby serca i tarczycy. Ta sytuacja ma wpływ na zapatrywania polityczne. Ludność domaga się nie tylko powrotu wymienionych w 1951 roku ziem, ale zwrotu wszystkich, które wchodziły w skład państwa polskiego przed 1939 rokiem. Panują nastroje antyradzieckie. Ludność w sposób żywiołowy obaliła pomnik Stalina. W czasie urzędowania komisji wzburzony tłum – w większości kobiet – wtargnął do lokalu Prezydium Powiatowej Rady Narodowej i domagał się powrotu na swoje ziemie. Pobyt tu traktują jako zło konieczne. Każda decyzja rządu interpretowana jest w sposób opaczny. Wycofanie WOP z Ustrzyk odczytano jako zapowiedź zmiany granic. Wszystko dlatego, że państwo nie wywiązało się ze swoich zobowiązań. Ludność jest źle ustosunkowana do towarzysza Zawadzkiego. Pamięta jego obietnice otrzymania pełnego ekwiwalentu i stworzenia dobrych warunków do gospodarowania. Sytuację dodatkowo komplikują żądania ludności przesiedlonej stąd w ramach akcji „Wisła".

Podsumowując: ludzie chcą powrotu na swoje. Gdyby to nie było możliwe – rozparcelowania PGR-ów w województwie lubelskim i wybudowania tam przez państwo domów równych wartością opuszczonym. Ci, którzy zgadzają się zostać, żądają pełnego ekwiwalentu i pomocy państwa. Oczekują powrotu dawnych polskich mieszkańców, bo oni wiedzą, jak można tu gospodarować z zyskiem. Ludzie chcą linii kolejowej do Przemyśla, więc w grę wchodzi albo tranzyt przez ZSRR, albo przyłączenie kawałka ziem. Ci, którzy stąd pochodzą, domagają się możliwości powrotu. Zwrotu domów i ziemi, a jeśli to niemożliwe, odszkodowania i pomocy w zagospodarowaniu. Zaprzestania dewastacji i rozbiórki domów przez PGR-y.

Komisja przychyla się do większości z tych postulatów. Zobowiązuje ministra rolnictwa do rozliczenia z ludnością przesiedloną w myśl zasady, że otrzyma ona gospodarstwa jako ekwiwalent bez rozrachunku i szacowania. Jeśli przesiedlony twierdzi, że nie dostał mienia wystarczająco dużej wartości, nastąpi przeliczenie i wypłacenie należności w ratach. Państwo ma wspomóc materiałami budowlanymi i pieniędzmi remont domów. Może prowadzić prace tym, którzy sami nie są w stanie tego robić. Przyzna kredyty bezzwrotne przesiedlonym, których domy spaliło UPA. Przeprowadzi instruktaż, jak i co hodować oraz uprawiać w Bieszczadach. Wybuduje w Ustrzykach domy, których partery będą przeznaczone na sklepy i lokale usługowe. Doprowadzi wodę pitną. Minister finansów zwolni mieszkańców na pięć lat z połowy podatku gruntowego. Minister skarbu zawiesi na trzy lata obowiązkowe dostawy. Władze wojewódzkie zatroszczą się o powstanie zakładów przemysłowych i spółdzielni pracy. Ministerstwa zajmą się budową dróg oraz sieci szkół i placówek kulturalnych, a także rozwojem turystyki.

Teraz tu jest mój dom

Edward Chudzik, „element warcholski", którego rządowa komisja wymienia w raporcie z imienia i nazwiska jako uzurpującego sobie prawo do występowania w imieniu przesiedleńców, tworzy społeczną komisję do spraw ludności przesiedlonej. Jej członek, Franciszek Daś, prezes GS Samopomoc Chłopska, podpisuje w imieniu Skarbu Państwa akty notarialne z osobami uprawnionymi do otrzymania ekwiwalentu.

Gdy gospodarze stają na nogi, pojawia się kolejny problem: Ukraińcy. Chcą wracać nie tylko Polacy, ale przede wszystkim wysiedleni w akcji „Wisła". W Ropience ktoś (ukraińska młodzież?) kolportuje ulotki, że Ukraińcy w najbliższym czasie będą rżnąć Polaków i wywalczą wolną Ukrainę. W innym miejscu skazany na dożywocie za działalność w UPA mężczyzna, który wyszedł po amnestii, podrzuca pod domy Polaków kartki z groźbami. Mieszkańcy gospodarstw poukraińskich dostają wezwania do ich opuszczenia. Anonimy przesyłają wysiedleni w akcji „Wisła", a kolportują miejscowi Ukraińcy. Ukraińskie Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowe – zdominowane przez dawnych członków OUN – zajmuje się wyszukiwaniem wolnych gospodarstw dla wysiedlonych. Mówią, że na wiosnę będą powracać całymi gromadami. To w uszach Polaków, którzy doświadczyli rzezi, brzmi jak groźba. Stowarzyszenie chce wystąpić do rządu o przydział nierentownych PGR-ów. W Przemyskiem radca prawny jeździ po miejscowościach i zbiera informacje o pustych lokalach i domach. Pojawiają się Ukraińcy, którzy oferują osadnikom dziesięć, piętnaście tysięcy odstępnego i żądają od nich pisemnych oświadczeń, że zrzekają się oni przydzielonych gospodarstw. Zajmują puste zagrody. Straszą, że jeżeli nie pozwoli im się na powrót, to zrobią w Polsce drugie Węgry. Zdarza się, że Polacy biją nachalnych przybyszów. „Grożą, że jeśli powroty wysiedlonych się powtórzą, »to bez żadnej władzy sami się z nimi rozprawią«". „Panuje atmosfera idąca na samoobronę" – odnotowuje miejscowe UB. Świadomość, że Ukraińcy czyhają na ich mienie i domy, tak jak pomorscy Niemcy czekają na powrót na swoje ziemie, i tu, jak na Pomorzu, stwarza atmosferę tymczasowości. W Ustrzykach Dolnych mieszka sto sześćdziesiąt rodzin ukraińskich, więc problem nie istnieje, ale psychoza się udziela. Aparat bezpieczeństwa nie pozwala na powroty. Region powoli wychodzi z biedy. Rusza budowa asfaltówek. „Droga zostanie, z jej istnieniem wiążą swoje nadzieje nowi ludzie" – kończy dokument o Bieszczadach z 1958 roku Władysław Ślesicki. Powstaje kombinat Igloopol, ludzie przyjeżdżają do pracy w tartakach i sadzeniu drzew. Stachura pisze „Siekierezadę", młodzież zaczyna czytać Hemingwaya.

* * *

W 2005 roku w Czarnej z okazji pięćsetlecia istnienia miejscowości ogłoszono konkurs literacki: „Czarna – moje miejsce na ziemi". Wzięły w nim udział dzieci, które czują się z tym miejscem związane. Krzysztof Brach z III B przysłał wywiad ze swoją babcią.

„– Babciu, co czułaś, kiedy stanęłaś na nieznanej ziemi bieszczadzkiej?

– Co mogłam czuć. Jako dwudziestoletnia dziewczyna tęskniłam za swoim domem i bałam się przyszłości. Nikt z ludzi nie wiedział, co go tu czeka. [...]

– Co myślisz teraz, kiedy mieszkasz tu już tak wiele lat?

– Z czasem człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego i ja też się przyzwyczaiłam. Teraz tu jest mój dom. Tu wyszłam za mąż, urodziłam twego tatę i tu wy się urodziliście.

– Czy chciałabyś kiedyś wracać w swoje strony?

– Raczej nie. Teraz na pewno wszystko się tam zmieniło i już nie jest tak jak dawniej. Nie wiem, czy bym poznała swoje dawne okolice".

Agnieszka Rybak jest dziennikarką, pracowała m.in. w „Rzeczpospolitej", „Newsweeku" i „Polityce". Napisała kilka wywiadów rzek, m.in. z Ludwikiem Dornem i Pawłem Dangelem. Skończyła polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim

Anna Smółka pracowała dla wielu instytucji kultury, w latach 2012–2016 doradzała prezesowi IPN. Jest autorką książki „Między wolnością a pokojem. Zarys historii Ruchu »Wolność i Pokój«". Skończyła historię na Uniwersytecie Warszawskim

Fragment książki Agnieszki Rybak i Anny Smółki „Kresy. Ars moriendi", która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Literackiego, Kraków 2020

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Po roku od przesiedlenia władza boi się wyborów. Mają się odbyć jesienią 1952 roku, więc monitoruje nastroje, uważnie wsłuchuje się w głosy donosicieli. Zamierza prewencyjnie przymknąć podejrzany element. Takiego na przykład Franciszka Białowąsa, „członka bandy NSZ", który „systematycznie rozsiewa wrogą propagandę przeciwko Władzy Ludowej, a przede wszystkim przeciwko ZSRR, szkaluje obraźliwymi słowami dostojnych urzędników państwowych". Ma zły wpływ na pracowników rafinerii. Drugi do zatrzymania to Smierciak z gromady Paszowa w gminie Ropienka. Ten z kolei jest jednym z najoporniejszych w wywiązywaniu się z akcji państwowych.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni