Kiedy późną porą 6 listopada 1949 r. do drzwi W.F. Stirlinga zapukało trzech Arabów, którzy zażądali rozmowy, gospodarz nie miał zbyt wielkiej ochoty na spotkanie. Był niedzielny wieczór, wizyta niespodziewana, a Stirling z żoną Marygold gościli właśnie dwie osoby.
69-letni pułkownik Stirling, były oficer łącznikowy w syryjskim rządzie, a obecnie korespondent „The Times” w Damaszku, powinien był zaufać instynktowi. Miał jednak tendencję do życia ponad stan i wiecznie brakowało mu pieniędzy. Nie mógł sobie pozwolić, aby sensacyjny temat przeszedł mu koło nosa, ponieważ „The Times” zwolnił jego poprzednika za brak dobrych historii. Z osobistego doświadczenia, sięgającego 30 lat wstecz, do euforycznego październikowego dnia, kiedy razem z Lawrence’em z Arabii dotarli do Damaszku, wiedział, jak nieprzewidywalna potrafi być Syria.
Odkąd po ćwierci wieku francuskiego panowania, w 1946 r. kraj zyskał w końcu niepodległość, sytuacja w Syrii wciąż była niestabilna nawet według standardów panujących w regionie. Do listopada 1949 r. przeprowadzono dwa zamachy stanu. Szukri al-Kuwatli, który kierował kraj ku niepodległości, został w marcu obalony przez wojskowego, Husni Zaima, został zaś zamordowany, gdy ówczesny prezydent, Sami al-Hinnawi, doszedł w sierpniu do władzy. Pragnąc całkowicie zakończyć sprawę brutalnego usunięcia swojego poprzednika, Al-Hinnawi – według jednego z dyplomatów „gruby, podobny do obleńca stwór pozbawiony mózgu” – zwołał wybory powszechne, które miały się odbyć za kilka dni.
Wybory wzbudzały kontrowersje, ponieważ Al-Hinnawi, który pochodził ze starożytnego miasta Aleppo, położonego na północy, zakazał udziału w nich na wpół nomadycznym Beduinom ze wschodniej Syrii, tłumacząc swoją decyzję tym, że byli podatni na obce manipulacje pochodzące zza nieszczelnych pustynnych granic kraju. Tego rodzaju spięcia pomiędzy osiadłymi ludami ze zurbanizowanego żyznego zachodu a dzikimi nomadycznymi ludami wschodnich, pustynnych terenów były jedną z przyczyn, dla których syryjska polityka była tak nieprzewidywalna. Członkowie plemion odczuwali silny gniew z powodu pozbawienia ich praw obywatelskich, a Stirling, który osiem tygodni wcześniej udał się w głąb pustyni, aby zrobić reportaż na temat ich frustracji, był tego doskonale świadomy. Kiedy więc w progu jego domu stanęło trzech mężczyzn, twierdzących, że zostali przysłani przez szejka dużego i wpływowego plemienia, który był dawnym przyjacielem Stirlinga, ten wziął ich upór za znak, że przynosili kluczowe informacje, mające znaczenie dla zbliżających się wyborów. Ugiął się i poprosił służącego Alego, aby wpuścił gości. Był to fatalny błąd Stirlinga. Jeden po drugim mężczyźni weszli do gabinetu gospodarza, odmówili zajęcia miejsc, a zamiast tego podeszli bliżej Stirlinga. Kiedy wstał zza biurka, aby podsunąć w kierunku mężczyzn srebrną papierośnicę, ich przywódca złowieszczo spytał, czy jest pułkownikiem Stirlingiem. Kiedy Stirling w odpowiedzi skinął głową, mężczyzna wyciągnął automatycznego kolta.
Po fakcie ustalono, że pierwszy strzał wytrącił z dłoni Stirlinga papierośnicę. Kolejne dwa trafiły go w brzuch; jeden przebił wątrobę. Czwarty uderzył w klatkę piersiową. Piąty drasnął żyłę na szyi. Dopiero szósta kula, która przeszła przez jego prawe przedramię, spowodowała, że upadł. Zabójca Stirlinga zastrzelił również Alego, który usłyszawszy strzały, przybiegł do gabinetu. Mężczyźni uciekli na dół i wybiegli na ulicę. Marygold najpierw znalazła Alego, leżącego na perskim dywanie w gabinecie męża; biała marynarka przesiąknięta była krwią. Umierał, ale wciąż starał się coś powiedzieć.