W sztuce „Anioły w Ameryce” Tony’ego Kushnera umierający na AIDS Roy Cohn jest nękany przez ducha Ethel Rosenberg, do której śmierci na krześle elektrycznym znacząco się przyczynił. Zjawa skazanej za szpiegostwo na rzecz Związku Sowieckiego komunistki informuje go na łożu śmierci, iż wykreślono go z listy członków palestry. Był to kołek osinowy wbity w serce „wampira”, ostateczny cios powalający demiurga. W „Wybrańcu” Alego Abbasiego wszechmocny Cohn również zostaje wewnętrznie złamany i umiera pogrążony w rozpaczy. Pokonuje go jednak nie jego ofiara, ale własny twór i niemal syn – Donald Trump.
Tytuł „Wybraniec” („The Apprentice”, dosłownie – praktykant) nawiązuje do reality show w telewizji NBC (2004–2017), dzięki któremu gwiazda Trumpa rozbłysła jak nigdy wcześniej. To w nim przyszły prezydent recenzował i szkolił amatorów do walki o miliony w biznesie. W filmie Abbasiego to jednak sam Trump jest przedmiotem.
„The Apprentice” to pierwsza filmowa biografia (nie parodia) milionera, którą na dodatek wyreżyserował Irańczyk, co w kontekście pamiętnego dekretu prezydenta Trumpa z 2017 r. o niewpuszczaniu do USA obywateli m.in. Iranu jest perwersyjnym krokiem producentów. Szczególnie w połączeniu ze scenariuszem Gabriela Shermana, który w serialu „Na cały głos” rozliczał inną ikonę amerykańskiej prawicy – Rogera Ailesa stojącego za potęgą medialną Fox News.
Czytaj więcej
Na podstawie tej historii mogło powstać rasowe kino wojenne zrobione według klasycznych praw gatunku. Jednak do tematu zabrał się Guy Ritchie, który marzył chyba o swoich „Bękartach wojny”.
Dlaczego prawnicy Donalda Trumpa próbowali utrudnić dystrybucję „Wybrańca”?
Wybraniec” nie jest klasyczną biografią bogatego synalka wchodzącego na kolejne szczeble drabiny bogactwa i władzy. Trump nie jest zresztą typowym dziedzicem fortuny z nowojorskiej elity. Jego rodzina była na Manhattanie uważana za pariasa, pochodzili oni z dzielnicy Queens. Właśnie odrzucenie przez nowojorski establishment spowodowało, że Trump nauczył się budować nić porozumienia z ludem. To, że na multimilionera głosuje dziś klasa robotnicza z Appalachów, nie wynika tylko ze zmian społecznych w USA, ale również z faktu, że Trump zawsze wolał się pojawiać publicznie w McDonaldzie niż w drogich restauracjach.