„Substancja”: Body horror w młodym ciele

„Substancja” jest najlepszym horrorem tego roku. To obraz, który może powalczyć o Oscary!

Publikacja: 11.10.2024 17:00

„Substancja”: Body horror w młodym ciele

Foto: mat.pras.

Rzadko się zdarza, by tyle mówiło się o filmach grozy. Rok 2024 obrodził w produkcje udane – zaczęło się od „MaXXXine” wieńczącego trylogię Ti Westa, potem był jeszcze głośny „Kod zła” Osgooda Perkinsa i „Late Night with the Devil” braci Cairnesów. W grudniu do kin trafi „Nosferatu” Roberta Eggersa, a teraz delektować się możemy nagrodzoną w Cannes za scenariusz „Substancją”.

Pewnie nie byłoby tego filmu, gdyby nie „Bulwar Zachodzącego Słońca”. Klasyczny obraz Billy’ego Wildera z 1950 r. opowiadający historię Normy Desmond, gwiazdy kina niemego, która jako 50-latka jest już tylko zapomnianą, boleśnie samotną kobietą. Hollywood przeżuło ją i porzuciło, a ona wciąż marzy o stanięciu w świetle jupiterów. W niezapomnianej scenie przechodzi szereg zabiegów upiększających, które mają ułatwić jej to zadanie. Przede wszystkim odmłodzić, bo starości w Ameryce się nie toleruje.

Podobny temat podjął serial „Strefa mroku” z 1985 r. w odcinku zatytułowanym „Aqua Vita”. Prezenterka telewizyjna decyduje się na cudowną terapię przywracającą jej dawny blask. Za dnia młodnieje, by wieczorami starzeć się coraz szybciej i szybciej. Powtórna młodość ma więc swoją cenę, o czym przekonał się już Dorian Gray z powieści Oscara Wilde’a. Przekona się również Elisabeth Sparkle, główna bohaterka „Substancji”.

Czytaj więcej

„Projekt A.R.T. Na ratunek arcydziełom”: Sztuka pomagania

Poznajemy ją, gdy ma dokładnie tyle samo lat co Norma Desmond i wielkie role dawno za sobą. Karierę podtrzymuje za sprawą telewizyjnego fitness show, ale i z niego zostaje zwolniona. Szef – oczywiście starszy od niej mężczyzna – daje jej do zrozumienia, że się zużyła, jest za stara i nikogo już nie interesuje. Stąd Sparkle decyduje się na tajemniczą terapię z niepewnego źródła. Przypomina w tym miliony ludzi szukających ratunku w podejrzanych środkach z internetu i regularnie się nimi podtruwających.

Coralie Fargeat, reżyserka „Substancji”, nie obwinia jej. Ukazuje ją raczej jako próżną ofiarę systemu, owego kultu młodości wyznawanego przez społeczeństwo. Przecież producent, który ją zwolnił, nie kierował się własnym widzimisię. Trafnie przewidział, że fani programu woleli zobaczyć na ekranie młodą, seksowną dziewczynę. Tak naprawdę to nie Hollywood jest okrutne wobec starzejących się sław; okrutni jesteśmy my, widzowie. Bo przecież to my zachwycamy się debiutującymi nastolatkami i tropimy każdą niedoskonałość na internetowych zdjęciach tych, którzy swoje już przeżyli.

Decyzja o powierzeniu głównej roli Demi Moore wydaje się strzałem w dziesiątkę. Aktorka była w latach 90. symbolem seksu, ale z czasem trafiła na bocznicę, nie otrzymując zbyt wielu ciekawych ról bądź tylko te drugoplanowe. „Substancja” to więc żywy dowód na niesprawiedliwość owego systemu. Choć i Margaret Qualley w roli jej rozerotyzowanego, poszukującego miłości alter ego wypadła świetnie.

Jeśli „Substancja” nie osiągnie zasłużonego sukcesu, to za sprawą formy. To body horror, stąd mnóstwo w nim nagości i krwi, ropiejących ran, gnijących tkanek, rozdzieranego ludzkiego ciała, przegiętego do granic możliwości procesu starzenia się. Obraz jest tak obrzydliwy, że finał ociera się wręcz o groteskę. Wielu widzów taka konwencja odrzuca, wychodzą z seansu bądź są nią poirytowani. Istnieje ryzyko, że forma przysłoni im bolesne przesłanie oraz złożoność tej alegorii. Nie zauważą też w tej opowieści satyry. No właśnie, satyry na co? Na celebrytów, popkulturę czy też społeczeństwo?

Najsmutniejsze, że „Substancja” porusza temat nienowy. Od czasów „Bulwaru Zachodzącego Słońca” nic się w kwestii ageizmu nie zmieniło i nic nie wskazuje, by miało się zmienić.

Michał Zacharzewski, Zdalaodpolityki.pl

Rzadko się zdarza, by tyle mówiło się o filmach grozy. Rok 2024 obrodził w produkcje udane – zaczęło się od „MaXXXine” wieńczącego trylogię Ti Westa, potem był jeszcze głośny „Kod zła” Osgooda Perkinsa i „Late Night with the Devil” braci Cairnesów. W grudniu do kin trafi „Nosferatu” Roberta Eggersa, a teraz delektować się możemy nagrodzoną w Cannes za scenariusz „Substancją”.

Pewnie nie byłoby tego filmu, gdyby nie „Bulwar Zachodzącego Słońca”. Klasyczny obraz Billy’ego Wildera z 1950 r. opowiadający historię Normy Desmond, gwiazdy kina niemego, która jako 50-latka jest już tylko zapomnianą, boleśnie samotną kobietą. Hollywood przeżuło ją i porzuciło, a ona wciąż marzy o stanięciu w świetle jupiterów. W niezapomnianej scenie przechodzi szereg zabiegów upiększających, które mają ułatwić jej to zadanie. Przede wszystkim odmłodzić, bo starości w Ameryce się nie toleruje.

Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich