Dziennikarze za dostarczanie nam informacji płacą w Rosji najwyższą cenę

O tym, co naprawdę dzieje się w Rosji, dowiadujemy się dziś głównie dzięki niezależnym rosyjskim dziennikarzom i korespondentom zagranicznych mediów. Na Zachodzie zaczęła się debata, czy cena, jaką za to płacą, nie jest za wysoka.

Publikacja: 23.08.2024 10:00

Alexander NEMENOV / AFP

Alexander NEMENOV / AFP

Foto: ALEXANDER NEMENOV

Ogolony niemal na łyso mężczyzna jest blady i zmęczony, ale uśmiechnięty. Tak na ujęciach nagranych przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa (FSB) wyglądał Evan Gershkovich siedzący na pokładzie rosyjskiego samolotu, który zabrał go do Turcji, skąd potem trafił do domu. Na wojskowym lotnisku w stanie Maryland czekali 1 sierpnia prezydent Joe Biden i wiceprezydent Kamala Harris. Wychudzony korespondent „Wall Street Journal” po zejściu ze schodów samolotu kilkukrotnie wyściskał prezydenta i wymienił z nim parę zdań. Chwilę później z radości na szyję rzuciła mu się matka, która niemal go przewróciła.

Kilka dni później dziennikarza owacjami i oklaskami powitała niemal cała redakcja „WSJ”. Ta radość jest zrozumiała. Po ponad 400 dniach od aresztowania, obwożenia po salach sądowych i skazaniu na 16 lat zamknięcia w kolonii karnej Gershkovich był wreszcie wolny. Udało się go wymienić wraz z 15 innymi więźniami politycznymi na ośmiu rosyjskich agentów służb specjalnych, w największej takiej operacji od czasów zimnej wojny.

Jego historia pokazuje, co grozi dziennikarzom wciąż przebywającym w Rosji, niezależnie od narodowości i medium, dla jakiego pracują. Żaden z nich nie może już czuć się bezpiecznie. 

Czytaj więcej

Armenia spogląda w stronę Zachodu. Czy ma szanse otrzymać taką pomoc, jakiej oczekuje

Aktualnie dziennikarzom w Rosji jest ciężej niż w Związku Radzieckim

Kilka dni po tym, gdy Rosja rozpoczęła pełnoskalową inwazję na Ukrainę, rosyjskie MSZ zaprosiło na spotkanie korespondentów zagranicznych mediów. Jak pisze „New Yorker”, wielu z nich spodziewało się usłyszeć, że nowe prawo nakładające kary za „fałszywe informacje” o rosyjskiej armii będzie dotyczyło tylko miejscowych dziennikarzy, a obcokrajowcy będą traktowani inaczej. Dzień wcześniej Kreml postanowił m.in., że za używanie słowa „wojna” do opisywania ataku na Ukrainę grozić ma do 15 lat więzienia. Na uczestników spotkania zamiast słów uspokojenia czekała reprymenda od Marii Zacharowej. Agresywna rzeczniczka MSZ zasugerowała, że jeśli jakiś dziennikarz uważa, że nie będzie w stanie przestrzegać nowych przepisów, już teraz powinien opuścić kraj. „Na Zachodzie, jeśli mężczyzna postanowi być kobietą, to oczekuje się, że ludzie będą go tak nazywać. My tutaj oczekujemy, by mówić o specjalnej operacji wojskowej” – podsumowała Zacharowa.

Od tego momentu sytuacja mediów w Rosji zmieniła się diametralnie. – Pod koniec pierestrojki najlepsi dziennikarze na świecie zmieniali swoje apartamenty w Waszyngtonie i miesiącami tkwili w hotelowym pokoju w Moskwie albo wprowadzali się do ciasnych moskiewskich mieszkań, byle tylko opisywać przemiany, jakie zachodzą w Rosji. To była najlepsza droga do Pulitzera. Wówczas nikt nie miał poczucia zagrożenia. W latach 90. różne nieformalne układy pomagały załatwiać wiele rzeczy. Czasami wystarczyła butelka dobrego alkoholu, by uzyskać informację – opowiada „Plusowi Minusowi” Zygmunt Dzięciołowski, wieloletni korespondent w Rosji oraz były redaktor naczelny portalu openDemocracy Russia.

Od czasu spotkania zorganizowanego przez Zacharową Kreml wprowadził ponad 50 ustaw ograniczających wolność prasy, a dziennikarze, którzy kiedyś tak chętnie przyjeżdżali do Rosji, zaczęli ją masowo opuszczać. „New Yorker” szacuje, że w pierwszym roku wojny z kraju wyjechało ponad 150 dziennikarzy, Rosjan i obcokrajowców. Działalność zawiesiła jedna trzecia biur zagranicznych redakcji, w tym CNN, Bloomberga, TVN, „New York Timesa” czy „Timesa”. Według „New Yorkera” obecnie liczba zagranicznych korespondentów w kraju rządzonym przez Władimira Putina jest najmniejsza od czasów wielkiego terroru z lat 30. ubiegłego wieku.

Część mediów wycofała swoich przedstawicieli w obawie przed represjami i karami 15 lat więzienia, inni opuszczali Rosję, gdy uznano ich za „zagranicznych agentów”. Taki los spotkał m.in. rozgłośnię Deutsche Welle i jej korespondentów. Prawo wprowadzone po raz pierwszy w 2012 r. zmusza osoby, organizacje i media określone terminem „zagraniczny agent” do oznaczania nim każdej publikacji oraz do składania rygorystycznych sprawozdań finansowych. W kolejnych latach kilkakrotnie przepisy zaostrzano, praktycznie uniemożliwiając „agentom” publiczną działalność.

Portal OVD-Info szacuje, że do lipca 2024 r. władze na listę „zagranicznych agentów” wpisały łącznie 268 dziennikarzy i redakcji. Po ataku na Ukrainę Kreml coraz częściej stosuje też inne określenie – „organizacja niepożądana”. Zgodnie z prawem praca dla takiego podmiotu jest zagrożona karą do sześciu lat więzienia. Przestępstwem jest również rozpowszechnianie jego treści. W ten sposób władze zmusiły do zamknięcia albo ucieczki ostatnie niezależne rosyjskie media, które przetrwały dwie dekady rządów Putina. W Rosji przestały działać telewizja Dożd, radio Echo Moskwy, portale śledcze Meduza i Insider, portal SOTA, gazeta „Moscow Time” oraz najważniejszy niezależny dziennik „Nowaja Gazieta”. Większość z nich przeniosła się za granicę.

Batem na pozostałych w kraju zagranicznych korespondentów stały się także wizy i akredytacje. Jeśli ktoś podpadnie władzom, jego dokumenty tracą nagle ważność. W lutym 2023 r. cofnięto akredytację i wizę pracującej w Rosji ponad 20 lat fińskiej dziennikarce Arji Paananen. Powodem miał być jej komentarz w dzienniku „Ilta-Sanomat” na temat jednej z przemów Władimira Putina. W sierpniu Kreml nie przedłużył wizy holenderskiej dziennikarce Evie Hartog, piszącej m.in. dla Politico, i dał jej sześć dni na spakowanie się i wyjazd. Dzień później MSZ nie odnowił akredytacji Annie-Lenie Lauren pracującej dla szwedzkiego dziennika „Dagens Nyheter”. Hartog musiała opuścić Rosję po 11 latach, bo komuś nie spodobał się jej tekst o antywojennych nastrojach w kraju. Lauren wyrzucono po 16 latach za sylwetkę ministra Siergieja Ławrowa.

– Sytuacja zagranicznych korespondentów jest o wiele gorsza niż w ostatnich latach ZSRR. Teraz muszą odnawiać swoje akredytacje co trzy miesiące. Oznacza to, że muszą szybko zebrać mnóstwo dokumentów, które potem ocenia Federalna Służba Bezpieczeństwa. Przed 2022 r. stali korespondenci musieli odnawiać wizy raz na rok, a w czasach sowieckich raz na dwa lata – mówi „Plusowi Minusowi” Pilar Bonet, wieloletnia główna korespondentka hiszpańskiego dziennika „El País” w ZSRR, Rosji i Ukrainie.

Czytaj więcej

Bóg chroni Rosjan na wojnie z Ukrainą? Wierzą w to nawet w FSB

Aresztowanie Evana Gershkovicha to niebezpieczny precedens

Biurokratyczne utrudnienia to nic w porównaniu z tym, że w ramach antymedialnej kampanii Kreml nie cofa się także przed skazywaniem dziennikarzy na wieloletnie więzienie pod wydumanymi zarzutami. Według szacunków ONZ obecnie za kratkami przebywa co najmniej 30 przedstawicieli niezależnych mediów. Z kolei Komitet Ochrony Dziennikarzy nazwał Rosję czwartym największym „więzieniem dla dziennikarzy” na świecie.

W lutym 2022 r. na okupowanym przez Rosjan Krymie zatrzymano korespondenta Radia Wolna Europa Władisława Jesipienkę. Skazano go na sześć lat więzienia za rzekome szpiegostwo. W marcu 2024 r. moskiewski sąd na siedem lat skazał niezależnego dziennikarza Romana Iwanowa. To kara za krytykowanie inwazji na Ukrainę.

Miesiąc później do aresztu trafił pracujący dla agencji AP Siergiej Karelin, któremu zarzucono współpracę z założoną przez Aleksieja Nawalnego Fundacją Walki z Korupcją. Dzień później aresztowano Konstantina Gabowa współpracującego z Agencją Reutera. Ich los podzielił korespondent „Forbesa” Siergiej Mingazow. Oskarżono go o „krytykowanie rosyjskiej armii”.

Do niedawna, mimo coraz większych prześladowań mediów przez Kreml, aresztowania omijały zagranicznych korespondentów. Przez lata praca dla największych zachodnich redakcji i mała zielona książeczka – akredytacja – dawały poczucie względnego bezpieczeństwa. Wszystko zmieniło się w marcu 2023 r., wraz z zatrzymaniem Evana Gershkovicha. 

„Rosja była zawsze częścią jego życia”, „świetnie rozumie Rosjan”, „kocha pisać o tym kraju” – to tylko kilka opinii o Gershkovichu wyrażonych przez jego znajomych i kolegów korespondentów. Amerykański dziennikarz o rosyjskich korzeniach do Moskwy przyjechał w 2017 r. w wieku 25 lat. Początkowo pisał dla anglojęzycznej gazety „Moscow Time”, ale dzięki świetnej znajomości języka zrobił błyskawiczną karierę. W 2020 r. został korespondentem agencji AFP. Z tamtego czasu koledzy po fachu wspominają w rozmowach z „Plusem Minusem” jego świetne artykuły o tym, jak Rosja radzi sobie z pandemią koronawirusa.

Pochlebstw pod jego adresem pada wiele. W rozmowie z ABC News ludzie, którzy go znają, mówią o dociekliwości i wielkim zaangażowaniu. Gershkovich starał się zrozumieć Rosjan i ich myślenie, a w tekstach unikał klisz, np. mitycznej „rosyjskiej duszy”. Uwzględniał i opisywał wszystkie zawiłości otaczającej go rzeczywistości. Na miesiąc przed inwazją na Ukrainę dołączył do zespołu dziennika „Wall Street Journal”. Gdy po wybuchu wojny inni korespondenci opuszczali Rosję, postanowił zostać. „Jego akceptacja ryzyka pozwoliła mu szybko zbudować swoją pozycję” – pisze portal openDemocracy.

W pierwszych miesiącach walk pisał m.in. o stanie rosyjskiej armii oraz o antywojennych protestach, do których doszło w niektórych częściach kraju. W grudniu 2022 r. donosił o rosnącej izolacji Władimira Putina, któremu doradcy mieli dozować informacje o tym, jak źle idą działania na froncie. Jego tekst dawał rzadki obraz rosyjskiego prezydenta w pierwszych miesiącach wojny oraz tego, jak wyglądały wówczas kręgi władzy na Kremlu.

Pod koniec marca 2023 r. dobra passa Gershkovicha dobiegła końca. Funkcjonariusze FSB aresztowali go w oddalonym o 1400 km od Moskwy Jekaterynburgu, gdy jadł obiad w restauracji. Kreml oskarżył go o próbę wykradzenia tajnych informacji o fabryce czołgów Urałwagonzawod i zamknął w owianym złą sławą moskiewskim więzieniu Lefortowo. Mimo że FSB twierdziła, że złapała korespondenta na gorącym uczynku, nigdy nie pokazała dowodów. On sam nie przyznał się do winy, a „Wall Street Journal” podkreślał, że wykonywał tylko swoje zawodowe obowiązki.

Sprawa była wyjątkowa nie tylko dlatego, że Gershkovich został pierwszym aresztowanym zagranicznym dziennikarzem po wybuchu wojny w Ukrainie, ale także dlatego, że był pierwszym amerykańskim korespondentem oskarżonym o szpiegostwo od czasów zimnej wojny. Toczący się kilka miesięcy proces był farsą. W sali sądowej Gershkovicha trzymano w szklanej klatce, a samą rozprawę utajniono. Co więcej, jego prawnik nie został dopuszczony do udziału w procesie, więc dziennikarza reprezentował adwokat z urzędu.

Ostatecznie po 16 miesiącach w zamknięciu korespondent „WSJ” został skazany na 16 lat więzienia w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Miesiąc później Gershkovich wziął udział we wspomnianej już wielkiej wymianie więźniów. I to właśnie z myślą o takiej operacji Rosjanie postanowili zatrzymać Amerykanina. – Kreml chciał mieć jeszcze jeden cenny „aktyw”, który będzie można wymienić za ważnych dla władz Rosjan skazanych za granicą – zauważa Pilar Bonet.

Sprawa Gershkovicha jest jednak tak ważna również z innego powodu. – To przekroczenie pewnej granicy, której wcześniej nie przekraczano. W czasach Breżniewa (sowiecki przywódca w latach 1964–1982 – red.), gdy aresztowano dysydenta, to politbiuro przejmowało się tym, co powie na to Zachód. Putin poszedł na całość i ma gdzieś, co myślą Europa czy Stany Zjednoczone. Pokazuje, że może zamknąć, kogo chce. Po wybuchu wojny ten hamulec, jakim była zachodnia opinia publiczna, przestał działać. To całkowita zmiana okoliczności – mówi Dzięciołowski.

Potwierdzeniem tych słów jest przypadek Ałsy Kurmaszewy. Pracująca dla Radia Wolna Europa i na co dzień mieszkająca w Pradze dziennikarka z amerykańskim obywatelstwem w październiku 2023 r. została aresztowana w Kazaniu za niezarejestrowanie się jako „agent zagraniczny”. Oskarżono ją o rozsiewanie fałszywych informacji o rosyjskiej armii. W lipcu 2024 r., podobnie jak Gershkovicha, po utajnionym i szybkim procesie skazano ją na sześć i pół roku więzienia. Miesiąc później została uwolniona w wymianie więźniów. Kolejni korespondenci, jeśli zostaną aresztowani, mogą już jednak nie mieć tyle szczęścia w nieszczęściu. 

Kreml nie cofa się już przed skazywaniem zagranicznych dziennikarzy na wieloletnie więzienie

W związku z działaniami rosyjskich władz i aresztowaniem Gershkovicha korespondenci, którzy wciąż pracują w Rosji, przyznają, że wiąże się to z coraz większym stresem. „Nagle budzę się w środku nocy zupełnie bez powodu”, mówi jeden z nich w rozmowie z „New Yorkerem”. „Jest ciężko, a każdy dzień to test dla twoich nerwów. Codziennie wprowadzane są nowe restrykcyjne przepisy, które nie zachęcają, by zostać” – opowiada „Wall Street Journal” inny.

Represje ze strony Kremla diametralnie zmieniły także sposób pracy dziennikarzy i redakcji. Od początku inwazji muszą się de facto sami cenzurować, unikając w swoich tekstach, audycjach czy wypowiedziach przed kamerą słowa „wojna”. O jedno słowo za dużo może skutkować np. utratą akredytacji albo wizy. „Cały czas trzeba oceniać sytuację i kalkulować ryzyko na podstawie różnych sygnałów i znaków” – mówi na łamach „New York Timesa” korespondentka „Financial Timesa” Polina Iwanowa.

Drakońskie kary powodują też, że coraz trudniej uzyskiwać informacje od swoich źródeł m.in. w rosyjskich władzach. – Dla Rosjan szczere i otwarte wypowiedzi dla zagranicznych dziennikarzy stają się coraz bardziej niebezpieczne. Coraz mniej z moich kontaktów chce podejmować to ryzyko – mówi „Plusowi Minusowi” Mark MacKinnon, korespondent kanadyjskiego dziennika „Globe and Mail” wydalony z Rosji w 2022 r.

Z tego powodu w artykułach wzrasta liczba anonimowych źródeł i akceptacja dla powoływania się na nie. Od dwóch lat sam, rozmawiając z Rosjanami, zawsze pytam ich, czy chcą, by cytować ich pod imieniem i nazwiskiem, czy anonimowo. Większość wybiera tę drugą opcję. „Ludzie coraz bardziej się zamykają. Trzeba zmieniać ich imiona. Wcześniej tego nie robiliśmy” – mówi Radiu Wolna Europa Jelena Trifonowa z portalu Ludzie Bajkału opisującego sytuację wokół tego syberyjskiego jeziora. Zdarza się, że informatorzy, którzy kiedyś chętnie spotykali się w restauracji czy kawiarni, teraz w ogóle unikają kontaktu albo chcą spotykać się np. na terenie Łotwy.

– Gdy Kreml wprowadził prawo o „fałszywych informacjach”, zdarzało mi się podpisywać niektóre moje artykuły pseudonimami. Robiłem to dla własnego bezpieczeństwa. Alternatywą było opuszczenie Rosji albo powielanie kłamstw władz. Początkowo ludzie w Moskwie nie bali się rozmawiać. Wielu z nich było i wciąż jest przeciwko wojnie i o tym mówiło. Dla bezpieczeństwa cytowałem ich jednak tylko z imienia. Szybko jednak sprawy przybrały inny obrót. Gdy relacjonowałem mały antywojenny protest, zatrzymała mnie FSB i byłem przesłuchiwany. Pytali mnie o mój stosunek do Putina i wojny – opowiada „Plusowi Minusowi” Marc Bennetts, korespondent magazynu „Times” przez 15 lat pracujący w Rosji.

Próbując dostosować się do nowych realiów, część zagranicznych redakcji, zamknąwszy biura w Moskwie, przyjęła hybrydową strategię. Z jednej strony okazjonalnie wysyłają swoich dziennikarzy do Rosji, tak jak np. „New York Times”, a z drugiej strony relacjonują wydarzenia z takich miejsc, jak Niemcy, kraje bałtyckie czy Ukraina. Zdecydowanie wzrosło też użycie zaszyfrowanych komunikatorów, by pozostać w kontakcie ze swoimi źródłami.

Natalia Wasiljewa, korespondentka „Telegraph” w Rosji, po opuszczeniu tego kraju przeniosła się do Londynu, a potem Berlina. Jak mówi w rozmowie z „New Yorkerem”, w swojej pracy opiera się obecnie głównie na rozmowach telefonicznych i Telegramie. Dzięki temu jest w stanie być w miarę na bieżąco z tym, co dzieje się w Rosji.

Na emigracji wciąż działają także rosyjskie media zmuszone do ucieczki z ojczyzny. Radio Wolna Europa we wrześniu 2023 r. szacowało, że za granicą istnieją łącznie 93 niezależne redakcje, które docierają do ponad 10 mln ludzi w Rosji. I choć może ta liczba na pierwszy rzut oka nie robi wrażenia, to portale śledcze – jak Meduza, Wiorstka czy Insider – nagłośniły wiele kremlowskich afer i intryg oraz skutecznie zwalczają propagandę.

Ten ostatni serwis na emigracji znacznie się rozrósł. Obecnie ma 50 dziennikarzy pracujących w 20 krajach, od Zjednoczonych Emiratów Arabskich po Gruzję. Informacje z Rosji Insider pozyskuje m.in. dzięki freelancerom. „Staramy się pracować najbezpieczniej, jak to tylko możliwe. Nie mamy problemu ze znalezieniem współpracowników na miejscu, ale musimy się liczyć z tym, że służby bezpieczeństwa mogą zatrzymać każdego” – mówi „Wall Street Journal” założyciel portalu Roman Dobrochotow. Wspomniana już Jelena Trifonowa, by dowiedzieć się, co dzieje się w Rosji, najczęściej czyta małe regionalne portale, polega na informatorach na miejscu oraz pozostaje w stałym kontakcie ze znajomymi i rodziną.

– Z powodu specyfiki mojej pracy komunikuję się tylko z ludźmi, których znam dobrze i to od dawna. Czasami muszę brać pod uwagę zaangażowanie mojego rozmówcy, ponieważ pracuje jako urzędnik lub jest członkiem tej czy innej partii i to wpływa na jego ocenę sytuacji – mówi „Plusowi Minusowi” proszący o zachowanie anonimowości doświadczony rosyjski dziennikarz piszący na emigracji.

Czytaj więcej

Rasistowskie marzenie o białej Rodezji

Dziennikarze ryzykują, bo mimo wszystko chcą być jak Gareth Jones

Na początku sierpnia 2024 r. po wymianie więźniów Christo Grozew, były główny dziennikarz śledczy portalu Bellingcat, wezwał zachodnie redakcje do wycofania z Rosji wszystkich pracujących tam jeszcze korespondentów. „To czas, w którym informacje z tego kraju nie mogą być relacjonowane w uczciwy sposób” – powiedział w rozmowie z bułgarską telewizją BNT. „Dlatego też korzyści z posiadania reporterów w Rosji są niewielkie w porównaniu z ryzykiem ich aresztowania” – przekonywał.

Jego apel wywołał debatę nad sensem dalszej pracy zagranicznych korespondentów w coraz bardziej opresyjnym środowisku dzisiejszej Rosji, w której brak wolności mediów zaczyna powoli przypominać ten w Korei Północnej. Pytanie, na ile rzetelnie mimo najlepszych chęci mogą oni wykonywać swoją pracę, skoro muszą się cenzurować, a ich źródła boją się z nimi rozmawiać. Ponadto, pozostając w kraju, cały czas są narażeni na aresztowanie i na to, że zostaną przez Kreml wykorzystani jako zakładnicy przy kolejnych wymianach więźniów. W pewnym sensie pomagają też Putinowi pokazywać, że wcale nie jest izolowany na świecie.

Z drugiej strony sami dziennikarze i eksperci wskazują, że relacje z Rosji są jedną z ostatnich możliwości, by zachodnia opinia publiczna wiedziała choć trochę o tym, co dzieje się w tym kraju, a to w dobie wojny jest wyjątkowo cenne. – Wciąż są dzielni ludzie, także Rosjanie, którzy są w stanie przekazywać prawdzie informacje Rosjanom i nam wszystkim. Nie używają wielkich słów, ale przekazują fakty – zauważa Bonet. Praca wyłącznie z emigracji nie zastąpi też osobistego pobytu w Moskwie. – Cały czas można porozumiewać się z Rosjanami poprzez Telegram albo inne źródła, ale oczywiście to nie to samo, co być tam – podkreśla Bennets. 

Pytanie, czy sami korespondenci, którzy wciąż pozostają w Rosji, chcą ją na pewno opuścić. – Niektórzy gotowi są zachowywać się jak wulkanolodzy spieszący na szczyt wulkanu, by obserwować jego wybuch. Wiedzą, że lawa i odłamki skalne są śmiertelnym zagrożeniem, ale taki wybuch wulkanu to wyjątkowa okazja do eksploracji. Pasja naukowa okazuje się silniejsza od racjonalnej oceny sytuacji – tłumaczy Dzięciołowski. – Jest pan w takim miejscu jak Moskwa i wie pan, że cały świat patrzy i nerwowo reaguje na to, co się tam dzieje. Stąd też chce pan tam tkwić, nawet jeśli to niebezpieczne. Inaczej wyślą pana np. do Amsterdamu. I co pan tam będzie robił? Jak w Rosji nastąpi zmiana władzy, to cały świat będzie patrzył na pana relacje, bo był pan we właściwym miejscu i czasie.

Dzięciołowski dodaje: – Jeśli używać czysto racjonalnych argumentów, to po co trzymać za mnóstwo pieniędzy korespondenta w Rosji? Wielu dziennikarzy tam na miejscu nie chce jednak wyjeżdżać i się wycofywać. W końcu nawet w czasach najmroczniejszego stalinizmu młody walijski dziennikarz Gareth Jones dzięki swojej determinacji i dociekliwości był w stanie poinformować świat o wielkim głodzie w Ukrainie.

Evan Gershkovich w objęciach matki na lotnisku w bazie Andrews, 1 sierpnia 2024 r. Po przylocie wita

Evan Gershkovich w objęciach matki na lotnisku w bazie Andrews, 1 sierpnia 2024 r. Po przylocie witał go sam prezydent Joe Biden. Dziennikarz został uwolniony przez Rosjan w ramach wymiany więźniów, inni reporterzy represjonowani przez Kreml mogą już nie mieć tyle szczęścia

Andrew Harnik/GETTY IMAGES NORTH AMERICA/Getty Images via AFP

Ogolony niemal na łyso mężczyzna jest blady i zmęczony, ale uśmiechnięty. Tak na ujęciach nagranych przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa (FSB) wyglądał Evan Gershkovich siedzący na pokładzie rosyjskiego samolotu, który zabrał go do Turcji, skąd potem trafił do domu. Na wojskowym lotnisku w stanie Maryland czekali 1 sierpnia prezydent Joe Biden i wiceprezydent Kamala Harris. Wychudzony korespondent „Wall Street Journal” po zejściu ze schodów samolotu kilkukrotnie wyściskał prezydenta i wymienił z nim parę zdań. Chwilę później z radości na szyję rzuciła mu się matka, która niemal go przewróciła.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi