Przez dziewięć lat mieszkałam w Zawierciu, niespełna 50-tysięcznym, również wyludniającym się mieście położonym 25 km od granic aglomeracji śląskiej. Zawiercie to miasto poprzemysłowe z ludnością napływową, obecnie tego przemysłu właściwie pozbawione (ostały się huta żelaza oraz odlewnia żeliwa ciągliwego, jednak żadna z tych firm nie jest w rękach polskiego kapitału). Jeszcze dziesięć lat temu stopa bezrobocia w tym mieście wynosiła nawet 20 proc. Zawiercie jest jednocześnie niemal całkowicie pozbawione dawnej tkanki miejskiej i starszej zabudowy – została ona wyburzona pod budowę PRL-owskich wieżowców. Oznacza to, że nie ma rynku, starówki, jest niewiele choćby dwupiętrowych biedakamienic, mimo że miasto jest rozległe. Ponieważ leży pośrodku „niczego”, w polu między Katowicami a Częstochową, nie korzysta z dobrodziejstw zbiorowej komunikacji aglomeracji śląskiej. Pociąg do Katowic jedzie co godzinę, półtorej, a dotarcie tam zajmuje mu 50 minut. Mimo to jedyne, co się Zawierciu „udało”, to kolej, choć nie ukrywam, że przewracam oczami, gdy muszę wysłuchiwać, jak wspaniale położone jest miasto, skoro kilka razy dziennie jedzie stamtąd do Warszawy drogie Pendolino (dwie godziny jazdy). Świetnie, że Zawiercie leży przy szlaku kolei warszawsko-wiedeńskiej, bo mnóstwo takich i mniejszych miejscowości jest w Polsce dużo gorzej skomunikowanych, wręcz wykluczonych komunikacyjnie. Tylko że co nam tak naprawdę dają te dwie godziny do Warszawy za sto złotych? Pracować tam mamy czy co? Jak daleko należy dojeżdżać do pracy, jeśli brak jej na miejscu?
Na takie pytania starają się odpowiedzieć liczni eksperci i publicyści. Problem w tym, że zazwyczaj nie mają oni wiele wspólnego z prowincją – jeśli cokolwiek, to miejsce urodzenia i zamieszkania (najczęściej właśnie maksymalnie do matury, a i to nie zawsze). W jaki sposób ich rozwiązania mogą być adekwatne, a namysł i troska szczere, skoro próbują „namawiać” młodych do pozostania w miejscach, z których sami „uciekli”?
Nie ma przemysłu, kultury i rozrywki – niedługo wyjadą wszyscy
W 2022 r. w tymże Zawierciu prowadziłam warsztaty dla młodzieży. Rozmawialiśmy o tym, co nam się podoba w naszej miejscowości i co powinno się w niej pojawić, by młodzi w niej pozostali po zdaniu matury – bo to jest moment, gdy tłumnie opuszczają miasta nieoferujące możliwości zdobycia wykształcenia wyższego (Zawiercie, jak wiele takich miasteczek, nie posiada wyższej uczelni, nawet w formie filii), przetarcia się pomiędzy ludźmi czy uzyskania w miarę ciekawej pracy. Zanim zaczęliśmy rozmawiać, zadałam pytanie – ile osób z obecnych w sali chce po skończeniu liceum pozostać w Zawierciu. Podniosły się tylko dwie ręce.
Bywa nawet gorzej – w tego rodzaju miejscowościach dzieci lokalnej elity (nauczycieli, bogatszych przedsiębiorców, artystów, jeśli tacy tam pozostali) są czasami wywożone do szkół średnich w byłych lub obecnych miastach wojewódzkich już w wieku 15 lat. Często nie chodzi nawet o to, że dziecko chce kształcić się w specjalistycznym, niedostępnym na miejscu kierunku. Nie. Rodzice uznają, że lokalne, przeciętne liceum nie wykształci ich dziecka na odpowiednim poziomie. Koło się zamyka – młodzież traci kontakt z miastem i rówieśnikami, zaczyna utożsamiać się z innymi grupami odniesienia. I nie wraca.
Nie tylko młodzież ucząca się czy aspirująca do lepszej edukacji na poziomie wyższym wyjeżdża z takich ośrodków. Robią to także nauczyciele, co lepsi lekarze. Tu, gdzie obecnie mieszkam, nie da się umówić prywatnie do jakiegokolwiek dentysty na termin szybszy niż jesień. Lekarze też nie mieszkają „na końcu świata”, ani nawet nie mają ochoty tu dojeżdżać, by nas leczyć.
Miasta powiatowe i mniejsze się wyludniają. To termin wytrych, a sam proces łatwo usprawiedliwić zmianami demograficznymi. Ale racja na papierze niczego nie zmieni. Nasze miasta i miasteczka starzeją się w zastraszającym tempie, dzieci rodzi się niewiele, młodzi wyjeżdżają. W latach 2002–2021 w Zawierciu ubyło 10,3 proc. mieszkańców. W tym przypadku to prawie 5 tys. osób. Średni wiek mieszkańca to 44 lata i pół roku. Cieszyn w województwie śląskim, gdzie obecnie mieszkam, stracił przez dwie dekady 9,1 proc. mieszkańców. Obecnie liczy tylko 30 473 mieszkańców, a ich średnia wieku to 44 lata. Mamy zatem miasto osób, które zaraz, za półtorej, dwie dekady, zaczną stawać się osobami starszymi, potem zniedołężniałymi, potrzebującymi pomocy w codziennym funkcjonowaniu.