Dziennikarz „Gazety Wyborczej” jest bardzo naiwny, sądząc, że zawieszenie Romana Giertycha w Klubie KO za zbojkotowanie głosowania w sprawie aborcji to na serio było. Donald Tusk nie miał co prawda wielkiego wyboru, bo musiał gdzieś uciec przed gniewem ludu, któremu przed wyborami obiecał aborcyjne Niderlandy i nie dowiózł ich tak samo, jak nie dowozi innych obietnic z długiej listy życzeń, ale przecież akurat Giertycha nie miał zamiaru skrzywdzić. Co się zawiesiło, można odwiesić. I nastąpi to pewnie szybciej, niż minie okres wypowiedzenia zdymisjonowanemu za to samo wiceministrowi Sługockiemu, który akurat za aborcją by zagłosował, tylko fizycznie nie mógł, bo był w zagranicznej podróży służbowej.
Czytaj więcej
Leszek Miller: „Kiedy słyszę, że tak zwany komunizm został obalony, to jest w tym wiele niepotrzebnej fantazji. Mówiąc dokładnie, tak zwany komunizm został rozwiązany za porozumieniem stron”.
Zamazywanie brunatnej przeszłości Romana Giertycha
Troska dziennikarza o los polityka władzy jest zatem zbędna, choć wzruszająca i wiele mówiąca o medialnych sojusznikach uśmiechniętej władzy. Przez ostatnie lata zrobili wszystko, żeby Giertychowi zapomnieć jego brunatną przeszłość, przez ostatnie miesiące robią jeszcze więcej, żeby nie musieć go oceniać według takich samych kryteriów, jakie stosują wobec innych polityków. Łatwiej być w chórze z krytykami PSL-u, który – w przeciwieństwie do Koalicji Obywatelskiej – nikomu aborcji nie obiecywał, niż skrytykować pupila premiera, gdy ten tegoż premiera skompromitował po raz trzeci w dość krótkim czasie.
Gdy się wdzięczył o miejsce na liście, obiecał Tuskowi kwity na Kaczyńskiego. Do dzisiaj czekamy. Gdy w kwietniu nie przyszedł na głosowanie w sprawie aborcji, obiecał Tuskowi przedstawienie ważnych powodów, które go zatrzymały. Do dzisiaj ich nie znamy, choć miały być „w ciągu tygodnia”.
Gdy się wdzięczył o miejsce na liście, obiecał Tuskowi kwity na Kaczyńskiego. Do dzisiaj czekamy. Gdy w kwietniu nie przyszedł na głosowanie w sprawie aborcji, obiecał Tuskowi przedstawienie ważnych powodów, które go zatrzymały. Do dzisiaj ich nie znamy, choć miały być „w ciągu tygodnia”. Ostatnie głosowanie to już tylko wisienka na torcie, ale też ważny gest w kierunku premiera, bo tym razem Giertych nie wysilił się nawet na jakieś lipne alibi. Przyszedł, był, ale uznał, że akurat on nic nie musi, a w szczególności – nie musi dotrzymywać złożonej Tuskowi i elektoratowi obietnicy. I wiecie co? Prawdopodobnie ma rację. Bo nawet publicznie upokorzony Tusk swojego Giertycha – również publicznie – broni.