Od głodu, wojny i studentów chroń nas, panie

Oglądając wiszący w krakowskim Muzeum Narodowym obraz Matejki „Wyjście żaków z Krakowa”, warto pamiętać, że cała sprawa zaczęła się od tego, że grupy studentów nie było stać na dwie prostytutki.

Publikacja: 28.06.2024 17:00

„Wyjście żaków z Krakowa w roku 1549” – obraz olejny namalowany przez Jana Matejkę jesienią 1892 rok

„Wyjście żaków z Krakowa w roku 1549” – obraz olejny namalowany przez Jana Matejkę jesienią 1892 roku w Krzesławicach podczas pobytu zdrowotnego w wiejskim dworku należącym do rodziny artysty

Foto: Muzeum Narodowe w Krakowie

Jest rok 1355, 10 lutego, czyli dzień św. Scholastyki, miasteczko Oxford. Do nieistniejącej już Swindlestock Tavern wchodzi grupa studentów słynnego uniwersytetu. Jest luty, więc łakną suchego i ciepłego miejsca przy kominku, czegoś gorącego do zjedzenia, no i wina, by zbalansować humory i fluidy (w zgodzie z teorią humoralną – protonaukowym poglądem, u podstaw którego leżało przekonanie o istnieniu czterech płynów ciała: krwi, żółci, śluzu i czarnej żółci, które wypełniają ciało, a ich wzajemne stosunki wpływają na zdrowie i temperament) oraz poprawić sobie nastrój.

Swindlestock Tavern to miejsce znane w całym mieście i okolicach, znajduje się w miejscu znanym Carfax, a więc w samym centrum, można by zatem oczekiwać, że jakość usług i jadła będzie adekwatna. Ku zdumieniu wszystkich gości grupa studentów zaczyna jednak narzekać na wino, twierdząc, że jest podłej jakości. Czy takie było w istocie? Tego nie wiemy i nigdy się nie dowiemy. Nie wnika w to także Jan z Bereford, właściciel gospody, a zarazem burmistrz Oxfordu, stojący za kontuarem (choć według innych przekazów, mógł to być Jan z Croydon, przyjaciel i pracownik burmistrza). W ostrych słowach informuje brać studencką, co myśli o skargach i narzekaniach. Brać nie pozwoli się jednak tak lekceważyć i Jan z Bereford obrywa w głowę rondlem rzuconym przez jednego z żaków. Lokalni mieszkańcy rzucają mu się na pomoc i wybucha karczemna burda, rychło zaś dzwony sąsiedniego kościoła św. Marcina zaczynają bić, wzywając na pomoc pozostałych mieszczan.

Walczący nie mieszczą się w karczmie, bójka wylewa się więc na Carfax, zajmując centralne skrzyżowanie Oxfordu. Niedługo później zaczynają bić dzwony kościoła św. Marii Panny na High Street. Inny jest ich dźwięk i inny sygnał: kościół jest bowiem kościołem uniwersyteckim, jego dzwony wzywają pozostałych żaków, by przyszli w sukurs swoim braciom. Rozpoczynają się trwające trzy dni walki miejskie między studentami a mieszkańcami.

Zanim sytuację uda się opanować, zginie około 30 mieszczan, 40 (lub 63, w zależności od przekazów) studentów, dziesiątki osób doznają obrażeń. Uniwersyteckie budynki zostaną złupione, a część miasteczka spłonie.

Czytaj więcej

Niemądre pytanie

Początek problemów: wykształcenie

Nie była to ani pierwsza, ani ostatnia sytuacja, gdy między studentami uniwersytetu a mieszczanami danego ośrodka akademickiego doszło do walk. Nie była to nawet pierwsza taka sytuacja w samym Oxfordzie, mającym długą tradycję tarć między „town and gown” (dźwięczna angielska metafora, gdzie „town” oznacza nieakademicką część danego miasta, a „gown” wszystko przynależące do uniwersytetu).

W istocie średniowieczna akademia była miejscem dalece barwniejszym i gwałtowniejszym, niż nam się dzisiaj wydaje, i nawet zamieszki, które obserwujemy obecnie na amerykańskich kampusach, bledną wobec swych historycznych odpowiedników. W sferze naiwnego idealizmu pozostały deklaracje, takie jak ta Piotra Abelarda, jakoby „zamienił nań [dysputę scholastyczną] wszystek oręż i nad trofea wojenne przedkłada walkę w dyskusji”. Dlaczego jednak takie wydarzenia w ogóle miały miejsce? Co takiego działo się na uniwersytetach doby średniowiecza, że studenci przyprawiali rady miejskie o siwe włosy, a nauczycieli o bezsenność? By znaleźć odpowiedź, musimy najpierw przyjrzeć się samym uniwersytetom.

Ich początkiem była kościelna idea, według której stan duchowny powinien być bardziej oświecony i wykształcony od innych. Idea ta realizowana była poprzez sieć szkół klasztornych, w których mnisi uczeni byli pisania i czytania, łaciny, filozofii i matematyki oraz, rzecz jasna, teologii, a od czasów reform gregoriańskich w drugiej połowie XI wieku także prawa kanonicznego. Przepisywano pisma Arystotelesa, Platona, Euklidesa, jak i wielu innych starożytnych autorów, a także świętych i ojców Kościoła. Znaczenie pism religijnych w kontekście szkół kształcących duchownych jest zupełnie oczywiste, jeśli zaś chodzi o badanie natury, to klasztornym skrybom przyświecała maksyma Beocjusza, według którego „jest [ono] drogą do mądrości, a kto jej nie zna, nie może mówić, że kocha mądrość”.

W XI wieku, wraz z rozwojem miast, szkoły monastyczne zaczęły jednak ustępować pola kolegiackim oraz katedralnym. Zurbanizowane ośrodki dawały po prostu lepsze możliwości, zwiększały dostępność ksiąg i innych zasobów potrzebnych do funkcjonowania szkoły. Siłą rzecz zaczęto także stopniowo przyjmować do szkół osoby świeckie, zaś uzyskany w ten sposób dopływ gotówki pozwalał na rozwijanie się danych placówek. Pod koniec wieku XI szkoły znajdujące się w danym mieście zaczęły stopniowo łączyć się w korporację, dając początek studium generale, czyli, jak później zaczęto je nazywać, uniwersytetom. Umowną datą założenia pierwszego, znajdującego się w Bolonii, jest rok 1088.

Istniały trzy modele uniwersyteckie zależnie od tego, kto płacił za naukę. W modelu bolońskim byli to studenci, którzy wynajmowali i opłacali nauczycieli. W modelu paryskim był to Kościół. Model trzeci, neapolitański, był najrzadziej spotykany i największą popularność zyskał w Anglii, instytucją finansującą było zaś w nim państwo. Przy czym w dwóch ostatnich przypadkach donatorzy pokrywali tylko część kosztów.

Ponieważ uniwersytet był spadkobiercą korporacji szkół katedralnych, nie miał per se swoich kampusów, lecz rozrzucony był po całym mieście, po domach prywatnych lub podnajmowanych pomieszczeniach. Nie miał też ujednoliconej struktury, był raczej szyldem grupującym studentów i nauczycieli, absorbował więc szkoły znajdujące się w okolicznych miastach, których nauczyciele nie chcieli rywalizować ze swoimi renomowanymi kolegami po fachu z większego ośrodka, preferując zamiast tego dołączenie się. Jak wiadomo, skoro nie możesz z nimi wygrać, musisz się do nich przyłączyć…

Świadectwa pełne przyjemności

Przepływ kadry do ośrodków uniwersyteckich miał jednak pewne nieoczekiwane następstwo. Uniwersytety mogły wybierać spośród licznych nauczycieli, studenci wynajmowali więc najlepszych. Zaczął kształtować się mechanizm sprzężenia zwrotnego, bo poszukujący dobrych nauczycieli studenci również podróżowali do miast uniwersyteckich, zamiast płacić za edukację we własnych szkołach, które w efekcie zaczęły tracić na znaczeniu.

Ten wzrost był na początku mile widziany przez mieszczan, oznaczał bowiem także renomę dla ich miasta jako ośrodka kultury i nauki, co przekładało się na różne wymierne profity ze wzrostem handlu na czele. Z czasem jednak zaczęło uwypuklać się wspomniane następstwo: obecność studentów.

Mechanizm jest stary jak świat i obserwowany po dziś dzień. Wkraczający w dorosłość młodzieńcy (średnia wieku zaczynających studia oscylowała między 14 a 21 lat z generalną tendencją do bardziej zaawansowanego wieku studentów uniwersytetów specjalizujących się w prawie) opuszczali domy rodzinne i migrowali poza zasięg władzy swoich rodziców, a pamiętajmy, że w średniowieczu była to władza dalece silniejsza niż dzisiaj. Cieszący się raptem uzyskaną wolnością młodzi ludzie nagle znajdowali się w nowym środowisku pełnym sobie podobnych. W miejscu obfitującym w proste przyjemności życia, takie jak hazard, alkohol i kobiety negocjowanego afektu, za to pozbawionym instytucji kontrolnej w postaci twardej ojcowskiej ręki. Skutki są łatwe do przewidzenia…

Życie studenckie rychło zaczęło przypominać swój dzisiejszy odpowiednik lub, jak niektórzy wolą, stereotyp. Pełne było pijaństwa, muzyki i zabawy, ustalania swojej pozycji w grupie oraz miejsca w społeczeństwie.

Dysponujemy sporą liczbą zabytków piśmiennictwa studenckiego, która daje nam pewien wgląd w te realia. Przykładem może być jeden z najsłynniejszych, czyli „Carmina Burana”, z powodu widzimisię Carla Orffa (niemiecki kompozytor, pedagog i dyrygent) zaaranżowane na gigantyczny aparat wykonawczy. Tak duży, że rzadko jest ona wykonywana, bo mało którą filharmonię na nią stać. Oryginalnie był to jednak zbiór pieśni studenckich i goliardzkich. Na ponad 200 pieśni 55 to moralitety i śpiewane szyderstwa, 131 poświęconych jest miłości, a 40 to pieśni pijackie i o hazardzie.

Zazwyczaj są one dość dosadne. Druga najbardziej znana (po upowszechnionej przez Orffa „O Fortuna”) pieśń, „In taberna quando sumus”, zaczyna się jako pean na cześć tego, jak dobrze jest siedzieć i beztrosko pić wino, kończy zaś jako długa wyliczanka, za kogo pijemy i kto pije. Zdradzając zakończenie, powiem, że za wszystkich i wszyscy.

Z kolei „Dum caupona verterem” to opowieść młodzieńca chwalącego się dziesięciogodzinnym stosunkiem z Wenus. Przy czym należy zaznaczyć, że w 13. zwrotce młodzieniec oferuje Wenus sporą sakiewkę, co każe przypuszczać, że chodzi nie o boginię, a jej zdecydowanie bardziej ziemską odpłatną przedstawicielkę.

Tematyka tych pieśni jest nieprzypadkowa, śpiewano po prostu o tym, co się robi lub robić zamierza. Ulice i karczmy zaludniali młodzi ludzie szukający zabawy, ale także guza. Czasem, by coś udowodnić, czasem, by komuś zaimponować, a czasem po prostu dlatego, że nakłoniło ich do tego wypite wino.

Jednostkowo takie sytuacje nie były niczym szokującym, zdarzały się zawsze i zdarzać się zapewne zawsze będą. W tym jednak wypadku zadziałała skala. Młodzieńcy byli nadreprezentowani w miastach akademickich, zjeżdżali bowiem do nich nierzadko z odległych miejsc. Mieszkańcy dość szybko zdali sobie sprawę, że jakkolwiek korzyści z posiadania uniwersytetu przeważają nad wadami, to nie da się ukryć, że brać żakowska to kłopotliwi sąsiedzi. W źródłach mamy pełno świadectw narzekań mieszczan na pijaństwo i rozpustę, na burdy i awantury, na hazard i związaną z nim przestępczość oraz na rozwój prostytucji, bowiem hordy buzujących hormonami młodzików gwarantowały łatwy zarobek dla każdej kobiety pracującej lub zamierzającej pracować w najstarszym zawodzie świata.

Czytaj więcej

Aleksander Szymański: Skupianie się na Hamasie odwraca uwagę od sedna konfliktu

Od burd do zamieszek

W takich warunkach nietrudno o tragedie. Burdy uliczne nierzadko pociągały za sobą ofiary śmiertelne. W Oxfordzie, dla którego mamy najszersze źródła, na przestrzeni lat 1297–1322 aż 12 z 29 spraw morderstw zachowanych w archiwach biura koronera dotyczy tych, gdzie sprawcami byli studenci. W 1209 roku trzech nauczycieli w tym samym Oxfordzie zostało zlinczowanych w odwecie za śmierć jednej z mieszczek, co spowodowało taki odpływ kadry naukowej, że uniwersytet podupadł. Nawiasem mówiąc, uciekinierzy ci dali początek konkurencyjnej placówce, które z czasem stała się uniwersytetem w Cambridge.

Uniwersytet Karola był właściwie stałą areną walk na tle etnicznym między Czechami a Niemcami z niemożliwą do oszacowania liczbą ofiar. A i w Polsce mieliśmy takie zdarzenia, choć dopiero po pewnym czasie z racji późniejszego założenia pierwszego uniwersytetu.

Najsłynniejszy przypadek to zapewne zamieszki z 1549 roku, kiedy to ubodzy żacy zwymyślali idące na zarobek do czeladzi księdza proboszcza dwie prostytutki, prawdopodobnie rozgoryczeni tym, że wybrały majętniejszych klientów. Jedna z nich Julianna (lub Joanna) Cjanowska nie pozostała im dłużna, odcinając się równie obraźliwie, studenci zaś postanowili je pobić.

Dziewczęta uciekły na plebanię, gdzie czeladnicy, miast skorzystać z oferowanych usług, musieli sięgnąć po kije w ich obronie. Bójka szybko eskalowała, doprowadzając do zamieszek, w których jedna osoba zginęła, wiele innych zaś zostało rannych.

Skracając dość zawiłą historię, studenci nie doczekali się sprawiedliwości za śmierć ich kompana, na znak protestu solidarnie opuścili więc Kraków, doprowadzając do podupadnięcia Akademii. Oglądając wiszący w krakowskim Muzeum Narodowym obraz Matejki „Wyjście żaków z Krakowa w roku 1549”, warto pamiętać, że zaczęło się od tego, że studentów nie było stać na dwie prostytutki.

By obraz tarć między studentami a mieszczanami w średniowieczu był pełen, musimy jednak dodać jeszcze jeden element. Owszem, studenci byli problematyczni, ale nie tłumaczy to tak głębokiej niechęci wśród mieszczan, skłaniającej ich, by posuwać się do zabójstw. Do tego średniowiecze dysponowało narzędziami prawa, istniały rady miejskie, sądy, urzędnicy, milicje i tak dalej. Dlaczego więc z rozbójnikami czy złodziejami potrafiono sobie poradzić, a ze studentami nie? By odpowiedzieć na to pytanie, musimy cofnąć się do roku 1229.

Święta autonomia uniwersytetu

Uniwersytet Paryski był jednym ze starszych i bardziej szanowanych z racji swej znakomitej katedry teologii, samo miasto zaś miało tradycję wielkiego balu ostatkowego, podczas którego paryżanie zamieniali ulice w arenę zabaw pełną śpiewów, tańca, przebrań i, oczywiście, alkoholu. A paryscy żacy ostatki obchodzili nad wyraz hucznie, bawiąc się na zapas przed Wielkim Postem.

Jedna z grup poprzebieranych i wesolutko pijanych studentów zawędrowała do karczmy w dzielnicy Saint Marcel, gdzie kontynuowała konsumpcję aż do kłopotliwego momentu, gdy skończyło się im złoto. Karczmarz odmówił dalszego uzupełniania naczyń, dysputa eskalowała zaś do takiego momentu, że agresywnych studentów obito i wyrzucono na ulicę. Zamiast jednak pogodzić się z tym faktem, studenci po wytrzeźwieniu skrzyknęli większą ekipę i w Środę Popielcową zaatakowali karczmę, demolując ją i bijąc karczmarza, co doprowadziło do zamieszek w dzielnicy między studentami a mieszczanami.

Mieszczanie postanowili poskarżyć się na rozpasanie studentów, na przeszkodzie jednak stanął ich status: jako formalnie duchowni nie mogli być sądzeni przez sądy świeckie, lecz kościelne. Te zaś miały tendencję do krycia występków swoich studentów, na dodatek były bardzo wyczulone na wszelkie gwałtowne ruchy, ledwo 20 lat temu bowiem doszło do ucieczki kadry z Oxfordu i założenia uniwersytetu w Cambridge, biskupowi Paryża zaś nie uśmiechała się powtórka tego wydarzenia na jego własnym podwórku.

Na jego nieszczęście sprawa dotarła aż do sprawującej regencję Blanki Kastylijskiej, znanej z urody, twardego charakteru i równie twardej ręki. Nie tolerując uprzywilejowania wobec prawa, zażądała od władz uniwersytetu ukarania winnych, te zaś postanowiły wpuścić na teren miejskich gwardzistów, by ci ukarali sprawców. Decyzja okazała się tragiczna w skutkach: brutalni milicjanci bili zaskakująco mocno, doprowadzając do śmierci kilku studentów. Według późniejszych plotek akurat niewinnych zajść w Saint Marcel.

Czytaj więcej

Mur będzie musiał poczekać

Uniwersytet zastrajkował. Kadra odmówiła prowadzenia zajęć i wraz ze studentami opuściła Paryż, przenosząc się do innych ośrodków. Po dwóch latach negocjacji papież Grzegorz IX wydał bullę „Parens scientiarum”, mianując uczelnię „Matką Nauki” i gwarantując jej autonomię wobec władzy innej niż papieska. Ten nad wyraz uprzywilejowany status mógł być po trosze efektem tego, że Grzegorz IX jeszcze jako Ugolino di Conti sam ten uniwersytet ukończył.

Bulla ta zamykała trwający dwa wieki spór o jurysdykcję nad uczelnią, ale zarazem dawała przykład innym ośrodkom, jak mają egzekwować swoje przywileje. Od swojego zarania uczelnie cieszyły się bowiem autonomią prawną w różnym, ale stopniowo rosnącym zakresie, bulla Grzegorza IX była zaś zwieńczeniem tego wzrostu. Jako wywodzące się ze szkół katedralnych uniwersytety podlegały prawu kanonicznemu, a nie świeckiemu. Rady miejskie ani żadne inne instytucje dbające o przestrzeganie prawa po prostu nie mogły karać studentów za ich ekscesy. I to właśnie było paliwem, za sprawą którego konflikt między studentami a mieszczanami płonął w najlepsze.

Średniowieczne uniwersytety były niezwykłymi miejscami. Tak, stanowiły przyczynę ciężkich migren miejskich urzędników i narzekań mieszczan. Jednocześnie jednak dostojnicy świeccy i kościelni nie mieli wątpliwości: zachowanie osiągnięć starożytności, rozwój wiedzy i nauki oraz stopniowe podnoszenie poziomu wykształcenia w społeczeństwie warte były każdej ceny. Uniwersytety, mimo swych niedostatków, pozostają jednym z wielkich osiągnięć europejskiego średniowiecza.

Przemysław Mrówka jest publicystą, popularyzatorem i historykiem zajmującym się historią gospodarczą.

Jest rok 1355, 10 lutego, czyli dzień św. Scholastyki, miasteczko Oxford. Do nieistniejącej już Swindlestock Tavern wchodzi grupa studentów słynnego uniwersytetu. Jest luty, więc łakną suchego i ciepłego miejsca przy kominku, czegoś gorącego do zjedzenia, no i wina, by zbalansować humory i fluidy (w zgodzie z teorią humoralną – protonaukowym poglądem, u podstaw którego leżało przekonanie o istnieniu czterech płynów ciała: krwi, żółci, śluzu i czarnej żółci, które wypełniają ciało, a ich wzajemne stosunki wpływają na zdrowie i temperament) oraz poprawić sobie nastrój.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich