Na uniwersytecie w Oxfordzie żydowscy studenci nie czują się bezpiecznie. Bynajmniej nie dlatego, że narzucono im egzaminy pisemne (potępiane jako rasistowskie i kolonialne), ani dlatego, że czują się zagrożeni w swojej wrażliwej tożsamości, bo kazano im czytać – cóż mówię, nie, nie kazano przecież, tylko delikatnie zasugerowano, i nie czytać, tylko posłuchać, a może tylko coś obejrzeć – o rzeczach, które kłócą się z ich przekonaniami i wartościami, rzeczach na dodatek niekiedy pisanych przez martwych białych heteroseksualnych mężczyzn. Nie. Czują się oni zagrożeni w sensie dosłownym, fizycznym: nie czują się bezpiecznie na ulicy. Obawiają się ataków. Propalestyńscy aktywiści obrzucają ich wyzwiskami i obelgami, krzyczą o ludobójstwie, wychwalają „męczenników” w Gazie, skandują „Od rzeki do morza” i sugerują Żydom, osobliwie, żeby „wrócili do Polski”.
Czytaj więcej
Sęk tkwi w braku solidarności. Tak zwane lewaki mają to do siebie, że bardzo nie lubią siebie nawzajem. Dużo w tym środowisku uprzedzeń, które uniemożliwiają wspólne działanie - mówi Aleksander Szymański, aktywista kolektywu Kefija.
Tylko w przypadku Izraela pytamy o liczbę zabitych cywilów
Słyszymy ciągle, że cisza jest przemocą (choć jednocześnie słyszymy, że mowa jest przemocą, więc człowiek czuje się trochę zagubiony i nie bardzo wie, co ma robić; lecz to jest postkolonialna, inkluzywna, intersekcjonalna dialektyka i trzeba się z tym pogodzić), ale prawdziwa przemoc, zwłaszcza gdy jest wymierzona w Żydów, się nie liczy. Przeciwnie: w walce o „wyzwolenie” Gazy i Palestyńczyków chodzi wyłącznie o nienawiść do Izraela, nie o „wolność” Palestyńczyków, Gazy czy Palestyny.
Tylko w przypadku Izraela padają pytania o liczbie zabitych cywili. W Syrii, w Afganistanie czy w Jemenie, by wyliczyć jedynie pierwsze trzy wojny najnowszych czasów, jakie przychodzą do głowy, cywilnymi ofiarami wojny nikt nigdy się nie interesował. Ofiar były setki tysięcy, ale na uniwersytetach nie było obozów protestujących aktywistów. Nie widać też protestów w obronie Ujgurów w Chinach.
Być może, jak zasugerował jeden komentator, roztropność nakazała im ostrożność: lepiej nie zaczynać z Rosją, Iranem czy Chinami. Podczas gdy z Izraelem, demokratycznym państwem, które nic im nie zrobi, nie ma obaw. Ale podejrzewam, że po prostu nie przyszło im to do głowy, bo tylko Izrael i jego rzekome zbrodnie ich obchodzą. Podobnie ONZ nie przejmuje się żadnym z wielu krajów, w których trwają wojny, rządzą krwawe dyktatury i odbywają się prawdziwe ludobójstwa, rzezie i zbrodnie na masową skalę, tak jak przejmuje się Izraelem.