Antysemityzm stał się modny

Postępowe ruchy potrzebują ofiar, a ofiara domaga się sprawcy. Więc niech będzie ten sam co zawsze. No bo rzeczywiście, cóż prostszego?

Publikacja: 28.06.2024 10:00

Antysemityzm stał się modny

Foto: Mirosław Owczarek

Na uniwersytecie w Oxfordzie żydowscy studenci nie czują się bezpiecznie. Bynajmniej nie dlatego, że narzucono im egzaminy pisemne (potępiane jako rasistowskie i kolonialne), ani dlatego, że czują się zagrożeni w swojej wrażliwej tożsamości, bo kazano im czytać – cóż mówię, nie, nie kazano przecież, tylko delikatnie zasugerowano, i nie czytać, tylko posłuchać, a może tylko coś obejrzeć – o rzeczach, które kłócą się z ich przekonaniami i wartościami, rzeczach na dodatek niekiedy pisanych przez martwych białych heteroseksualnych mężczyzn. Nie. Czują się oni zagrożeni w sensie dosłownym, fizycznym: nie czują się bezpiecznie na ulicy. Obawiają się ataków. Propalestyńscy aktywiści obrzucają ich wyzwiskami i obelgami, krzyczą o ludobójstwie, wychwalają „męczenników” w Gazie, skandują „Od rzeki do morza” i sugerują Żydom, osobliwie, żeby „wrócili do Polski”.

Czytaj więcej

Aleksander Szymański: Skupianie się na Hamasie odwraca uwagę od sedna konfliktu

Tylko w przypadku Izraela pytamy o liczbę zabitych cywilów

Słyszymy ciągle, że cisza jest przemocą (choć jednocześnie słyszymy, że mowa jest przemocą, więc człowiek czuje się trochę zagubiony i nie bardzo wie, co ma robić; lecz to jest postkolonialna, inkluzywna, intersekcjonalna dialektyka i trzeba się z tym pogodzić), ale prawdziwa przemoc, zwłaszcza gdy jest wymierzona w Żydów, się nie liczy. Przeciwnie: w walce o „wyzwolenie” Gazy i Palestyńczyków chodzi wyłącznie o nienawiść do Izraela, nie o „wolność” Palestyńczyków, Gazy czy Palestyny.

Tylko w przypadku Izraela padają pytania o liczbie zabitych cywili. W Syrii, w Afganistanie czy w Jemenie, by wyliczyć jedynie pierwsze trzy wojny najnowszych czasów, jakie przychodzą do głowy, cywilnymi ofiarami wojny nikt nigdy się nie interesował. Ofiar były setki tysięcy, ale na uniwersytetach nie było obozów protestujących aktywistów. Nie widać też protestów w obronie Ujgurów w Chinach.

Być może, jak zasugerował jeden komentator, roztropność nakazała im ostrożność: lepiej nie zaczynać z Rosją, Iranem czy Chinami. Podczas gdy z Izraelem, demokratycznym państwem, które nic im nie zrobi, nie ma obaw. Ale podejrzewam, że po prostu nie przyszło im to do głowy, bo tylko Izrael i jego rzekome zbrodnie ich obchodzą. Podobnie ONZ nie przejmuje się żadnym z wielu krajów, w których trwają wojny, rządzą krwawe dyktatury i odbywają się prawdziwe ludobójstwa, rzezie i zbrodnie na masową skalę, tak jak przejmuje się Izraelem.

Studenci nie mają żadnej wiedzy na temat sytuacji w strefie Gazy

W Oxfordzie, jak w Cambridge i w innych angielskich uniwersytetach, propalestyńscy studenci poszli śladem studentów amerykańskich i rozbili namioty na trawnikach. W Cambridge domagają się m.in. ujawnienia wszelkich naukowych i finansowych powiązań z instytucjami i firmami, które ich zdaniem w taki czy inny sposób przyczyniają się do „okupacji” Gazy przez Izrael. (Przypominam, że Izrael wycofał się z Gazy całkowicie w 2005 r.).

Ale tak samo, jak żaden z nich nie umiałby wytłumaczyć, gdyby go zapytano, jaka myśl się kryje za osobliwą sugestią, by Żydzi wrócili do Polski, większość z nich nie ma pojęcia, kto okupuje Gazę, o jaką rzekę i jakie morze chodzi ani co właściwie między tą rzeką a tym morzem ma nastąpić. Wielokrotnie pytano o to różnych z nich, w różnych miastach świata. Za każdym razem okazuje się, że po prostu skandują bezmyślnie, co im każą. Gdy im się wyjaśni, że chodzi o wymordowanie Żydów i przejęcie całego Izraela przez Hamas i że Hamas mówi to otwartym tekstem, niektórzy z nich się reflektują i czasem zmieniają zdanie. Ale większość, oburzona prawdą, nie chce słuchać. O tym, że Palestyńczykom proponowano własne państwo pięciokrotnie, poczynając od 1947 r., i że pięciokrotnie odmówili, nikt nigdy nie odważa się wspomnieć. Najprawdopodobniej nie wiedzą. Albo uważają to za nieistotne. I rzeczywiście to akurat może nie jest już dziś istotne. Palestyńczycy i dowództwo Hamasu przestali mówić o dwóch państwach; teraz mówią otwarcie o przejęciu „całej Palestyny” i „zakończeniu syjonizmu”.

W Oxfordzie propalestyńskie obozy rozsiadły się w kilku miejscach, m.in. przed budynkiem administracji, który, tak się przypadkowo składa, mieści się nieopodal centrum studiów hebrajskich i żydowskich. Jak dotąd nie było żadnych incydentów, ale bywało nieprzyjemnie. Jeden z moich odważniejszych przyjaciół podszedł do nich, gdy rozdawali ulotki z wezwaniami do „wyzwolenia” Gazy, zaprzestania ludobójstwa Palestyńczyków, zabijania cywili i mordowania dzieci, zakończenia „okupacji”, przywrócenia praworządności, zapewnienia Palestyńczykom normalnego życia itp., i powiedział, że całkowicie się z nimi zgadza: tak, Hamas powinien przestać okupować Gazę, wystawiać cywili i dzieci na ostrzał, kryć się w tunelach i kraść pomoc humanitarną, zostawiając głodną ludność na pastwę losu, wykorzystywać dziennikarzy i pracowników UNRWA (Agencja Narodów Zjednoczonych ds. Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie – red.) jako swoich terrorystów, przemycać broń w karetkach pogotowia, trzymać składy broni w szpitalach i szkołach, i ogólnie zakończyć swój krwawy totalitarny reżym. Mówiąc oględnie, nie wywołało to wobec niego powszechnej sympatii. I oczywiście tego też nikt nie chciał słuchać.

Czytaj więcej

Mariusz Cieślik: Historia literatury według Barbary Nowackiej

Hamas jest dla mediów podstawowym źródłem informacji

Trudno się dziwić, skoro zarówno ONZ, jak i prasa na całym świecie czerpią wiadomości i liczby zabitych „cywili” od Hamasu i dziennikarzy, którzy z Hamasem współpracują, niczego nie sprawdzając i bezkrytycznie je powielając. Wiadomość o niedawnym wyzwoleniu przez izraelskie wojsko czterech zakładników w Gazie była prawie wszędzie przedstawiana jako akcja, w której Izrael zabił setki Palestyńczyków i przy okazji wyzwolił kilku zakładników. Dziennikarz z BBC zapytał natomiast, czy Izrael ostrzegł cywilnych mieszkańców Gazy przed tą akcją, a jeśli nie, to dlaczego. Rozległ się dźwięk opadających szczęk. O antyizraelskich uprzedzeniach BBC i innych mediów od dawna wiemy, ale tutaj linia pomiędzy uprzedzeniem a kretyństwem graniczącym z upośledzeniem umysłowym zupełnie się zaciera. Nawiasem mówiąc, należy zauważyć, że zadając to pytanie, dziennikarz BBC pokazał, iż znany mu jest izraelski zwyczaj ostrzegania mieszkańców przed każdą akcją: za każdym razem dzwonią, wysyłają SMS-y, zostawiają wiadomości, pukają do drzwi, spuszczają ulotki i wysyłają rozmaite sygnały za pomocą dronów, prosząc cywilów, by się ewakuowali, i mówiąc im, dokąd mają iść i jaką drogą. Z powodów zrozumiałych dla ludzi o pełni zmysłów nie zrobili tego jednak przed akcją wyzwolenia zakładników, co oficer wojska izraelskiego musiał długo i mozolnie dziennikarzowi BBC tłumaczyć.

Żaden inny kraj takich rzeczy nie robi podczas wojny. Ale widać i to można wykorzystać przeciwko Izraelowi, zadając kretyńskie pytania.

Żaden inny kraj nie podejmuje też takich kroków, jak Izrael, by chronić cywili, mimo starań Hamasu, by zabito ich jak najwięcej, aby móc potem rozsyłać po świecie zdjęcia „dzieci bestialsko zamordowanych przez Izrael”. W tym celu trzyma zakładników i składy broni w domach, szkołach i szpitalach; w tym celu nie wpuszcza cywili do tuneli, które wybudował za pieniądze i sprzęt humanitarny dla nich przeznaczone i których kilkusetkilometrowa długość z łatwością mogłaby ich wszystkich zmieścić.

Skoro jesteśmy przy dziennikarzach współpracujących z Hamasem, warto jeszcze dodać, że co najmniej dwoje z wyzwolonych zakładników w Gazie było trzymanych w domu związanego z Hamasem dziennikarza pracującego dla Al Jazeery. Mieszkał on tam razem ze swoją rodziną i spokojnie pisał „reportaże” o potwornościach dokonywanych w Gazie przez Izrael, podczas gdy zakładnicy byli uwięzieni w jego piwnicy. Prawie żadne media o tym nie wspomniały. Nikt też, od początku tej wojny, przynajmniej nikt w „mainstreamowach” mediach, nie zadawał pytań o roli cywili i ich współpracę z Hamasem. Padają jedynie pytania o liczbę zabitych „cywili” w Gazie.

Nie znamy tej liczby. Hamas (tudzież ONZ jak zwykle na podstawie liczb Hamasu) twierdzi, że zginęło ok. 37 000 osób i że w większości były to kobiety i dzieci. Na temat zabitych bojowników Hamasu milczy. Milczy też na temat ofiar własnych rakiet i innych ataków, a wiemy, że było ich sporo (gdy wojsko izraelskie strzelało w pobliżu ciężarówek z pomocą humanitarną, strzelało do terrorystów Hamasu, którzy usiłowali tę pomoc ukraść dla siebie). Wojsko izraelskie szacuje, że zabiło ok. 14 000 bojowników Hamasu i 16 000 cywili. Nawet jeśli przyjmiemy liczbę 37 000 podaną przez Hamas za dobrą monetę, znaczyłoby to, że na każdego zabitego terrorystę Hamasu zginęło co najwyżej dwóch cywili. Prawdziwy stosunek terrorystów do cywili jest prawdopodobnie bliżej 1:1,5. Wszystkie źródła, łącznie z ONZ-tem, zgadzają się, że w dzisiejszych wojnach stosunek ten jest na ogół 1:9 i że cywile stanowią na ogół 80–90 proc. ofiar. Stosunek 1:1,5 jest bez precedensu w historii wojen. Mimo to ONZ oskarżyło Izrael o zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. A więc nic nowego, proszę się rozejść, nie ma na co się gapić.

Nikt nie zastanawia się nad przejrzystością finansową Hamasu

Wracając do propalestyńskich protestów w Oxfordzie: kilka dni temu czytałam relację rozmowy z aktywistką uczestniczącą w jednym z nich. Autor relacji był studentem z wizytą w Oxfordzie. Studentem, jak się składa, palestyńskim. Ale o tym aktywistka nie wiedziała, gdy zaczęła, na jego prośbę, wyliczać żądania protestujących. Było ich, zdaje się, pięć, i pierwszym była „przejrzystość finansowa”. Nie jest jasne, o co dokładnie chodziło. Niestety na pewno nie o przejrzystość finansową ze strony Hamasu, która by się przydała: na co poszły miliony od Europy, od rozmaitych NGO-sów, pomoc humanitarna od Izraela i od UNRWA? Wiemy, że prosto do przywództwa Hamasu, na broń, tunele, rakiety i luksusowe wille, niemniej można by zapytać. Ale oczywiście nie o to chodziło; chodziło o przejrzystość finansową wobec studentów. Jaką, czyją, względem czego? Aktywistka wydawała się niepewna. Palestyński student nie otrzymał odpowiedzi.

Kolejne żądanie dotyczyło bojkotu izraelskich uniwersytetów. Do jednego z których, tak się składa, ten palestyński student uczęszczał. Wspomniał o tym. Tudzież o tym, że sporo Palestyńczyków studiuje na izraelskich uniwersytetach. Dlaczego, zamiast je bojkotować, nie zaprosić wykładowców żydowskich i palestyńskich, by mogli odpowiadać na pytania? Dlaczego usprawiedliwiać terrorystów, zamiast bronić i wspierać cywilną ludność Gazy? To też pozostało bez odpowiedzi. Lecz tu także trudno się dziwić, bo wiemy przecież, że nie o Palestyńczyków chodzi; chodzi wyłącznie o potępienie – i zniszczenie – Izraela. Zauważmy, wraz z nielicznymi, którzy o tym pisali, że propalestyńskie manifestacje zaczęły się tu 7 października, zaraz po pogromie żydowskich cywili przez Hamas. Izrael nie zdążył jeszcze nic zrobić. Mimo to zorganizowano manifestacje – nie żeby pomóc Palestyńczykom w Gazie, nie żeby potępić izraelski odwet, którego jeszcze nie było, lecz żeby uczcić masakrę Żydów i cieszyć się nią.

Trzeba też dodać, że te wszystkie protesty nie są spontanicznymi reakcjami oburzonych studentów. Nie są one ani spontaniczne, ani studenckie. Organizują je i wspierają finansowo radykalni polityczni aktywiści, rosyjscy prowokatorzy i najrozmaitsze postępowe lewicowe fundacje – te same, które popierają inne modne i dziś także modnie antysemickie postępowe ruchy i przedsięwzięcia. Antysemityzm jest dziś być może największym i najważniejszym czynnikiem, który te ruchy łączy.

Finansowe wsparcie dla tych protestów i organizacji, które nimi kierują, płynie – i to nie tylko od 7 października, lecz od dobrych kilku lat – m.in. od fundacji George’a Sorosa, Open Society Foundation i funduszu braci Rockefellerów. Dwie z największych propalestyńskich organizacji w Stanach Zjednoczonych, Campaign for Palestinian Rights i Students for Justice in Palestine, w ostatnich latach dostały od tych fundacji wiele setek tysięcy dolarów. Jest wśród nich także organizacja pt. Climate Justice Alliance (sic, patrz niżej, „intersekcjonalność”).

Czytaj więcej

Irena Lasota: Drugiego Babla nie będzie

Żydów postrzega się jako morderców i sprawców

Prawdziwe zbrodnie przeciwko ludzkości są dokonywane przez Hamas na cywilnej ludności w Gazie. I są one dokonywane od wielu lat. Hamas zaczął budować tunele – za pieniądze przeznaczone na pomoc humanitarną i ze sprzętu oraz materiałów przeznaczonych na budowanie domów, szpitali i szkół – od momentu przejęcia władzy w Gazie. W każdej wojnie posługiwał się cywilami jako żywymi tarczami; zawsze trzymał składy broni w szpitalach i przedszkolach. Nigdy, podając groteskowo wygórowane liczby zabitych, nie rozróżniał między cywilami a terrorystami. Od samego początku swojego istnienia nawoływał do przejęcia Palestyny od „rzeki do morza”. Fałszował zdjęcia zabitych dzieci. Wystawiał własną ludność na ostrzał i kradł od niej wszystko, co można było ukraść. Otwarcie nawoływał do mordowania Żydów. To wszystko świetnie wiemy – jeśli chcemy wiedzieć. Ale doprawdy trudno jest przed tą wiedzą całkowicie się obronić, nawet jeśli oglądamy tylko BBC, czytamy tylko „Guardiana” i słuchamy tylko oświadczeń ONZ-u. Trzeba naprawdę chcieć o tym nie wiedzieć. A jednak do zaślepionych protestujących studentów o wypranych cielęcych mózgach jakoś to nie dociera. Podobnie jak niegdyś wiedza o zbrodniach stalinizmu czy maoizmu nie docierała do postępowej lewicy.

Jak to możliwe, że banda terrorystów, która 7 października zorganizowała pogrom, z okrzykami radości oddając się największej rzezi Żydów od Holokaustu, która zabija i głodzi własną ludność, zyskała poparcie jako „ofiara” zbrodni Izraela? Że Izraelczyków się określa mianem nazistów, a Żydów jako wyzyskiwaczy i morderców? Jak to możliwe, żeby na naszych uniwersytetach i ulicach naszych miast tolerowano okrzyki „od rzeki do morza”? Zwłaszcza w obliczu masakry popełnionej przez Palestyńczyków? Jak to możliwe, że powracają – bo do tego wszystko to się sprowadza – średniowieczne oskarżenia Żydów o mordy rytualne? Nie spodziewałam się, że będę musiała po raz kolejny zadawać te pytania. Nie, to nieprawda: oczywiście, że się spodziewałam. Przecież zaledwie kilka lat temu – lecz także przedtem i potem, i właściwie co roku – pytaliśmy, jak to jest, że toleruje się na naszych ulicach okrzyki „Śmierć Żydom”. Patrząc wokół, niczego innego nie można było się spodziewać.

Antysemityzm trenduje, stał się popularny wśród studentów

Antysemityzm stał się modny. Tak samo jak zielona polityka, „walka z globalnym ociepleniem”, polityka tożsamości, BLM, jeżdżenie rowerem, prawa „trans” i LGBTQRSUVXWPMKJH+. Stał się częścią tej intersekcjonalnej ideologii, która łączy wszystkie „ofiary” białej supremacji, imperializmu, kapitalizmu, kolonializmu i „faszyzmu” (jakim są państwa narodowe); ideologii, w której Izrael, jedyna demokracja na Bliskim Wschodzie (i notabene jedyna, gdzie nie tylko nie wiesza się homoseksualistów, ale odbywają się chyba największe na świecie parady gejów – co gejom gardłującym o ludobójstwie w Gazie powinno dać do myślenia), atakowana przez wszystkich wokół, nie ma prawa się bronić. Żyd = narodowe państwo Izrael = biały kolonialista, imperialista, kapitalista, ludobójca. Równanie jest jasne, indoktrynacja nim dziecinnie prosta. W dobrym towarzystwie, wśród modnych postępowych elit, antysemityzm jest dziś de rigueur; postępowcy dumnie obnoszą się z nim jak ze swoją „binarnością” czy przynależnością do organizacji ekologicznych jako znak, że są po dobrej stronie, w awangardzie postępu, walcząc niestrudzenie ku szczęściu ludzkości wyzwolonej wreszcie od tych parszywych Żydów.

I nie łudźmy się, że to „tylko antysyjonizm” albo „tylko antyizraelskość” i że „przecież można krytykować Izrael”. To nie ma nic wspólnego z „krytykowaniem Izraela”. „Antysyjonizm” znaczy dziś dokładnie to samo co w czasach sowieckich: normalny dobry stary antysemityzm. Nikt, kto w dobrej wierze obserwuje, co się dzieje wokół – oskarżenia „ludobójstwa”, odmowa prawa do samoobrony, bezkrytyczne poparcie terrorystów, których otwartym celem jest zniszczenie Izraela i wymordowanie Żydów – nie może mieć co do tego najmniejszej wątpliwości.

Nikomu nie chodzi o politykę Netanjahu

Nie łudźmy się też, że to wszystko jest jakimś protestem przeciwko Netanjahu i jego rządom. Wszyscy moi izraelscy przyjaciele nienawidzą Netanjahu (o jego żonie, uroczej Sarze, lepiej w ogóle nie wspominać). Sama go nienawidzę. Nienawidzili go prawie wszyscy zamordowani 7 października, w większości pokojowi lewicowcy w kibucach. Wiemy, że wszystko, co robi, ma tylko jeden cel, mianowicie utrzymanie go u władzy, a to z kolei głównie w celu uniknięcia więzienia. Owszem, można argumentować, że to jego rządy doprowadziły do obecnej sytuacji, choć sama w to nie wierzę: gdy obserwuję Hamas i jego reakcje na rozmaite polityczne manewry ze strony Izraela w ciągu ostatnich kilkunastu lat, wydaje mi się, że nic by nie zmieniło podstawowego kierunku. Argumentu, że po 7 października sprawy potoczyłyby się zupełnie inaczej, gdyby ktoś inny był u władzy, nie można obronić. Odwet byłby ten sam; każdy dowódca by zrobił to samo (i żaden by nie wiedział co dalej, tak samo, jak nie wie tego Netanjahu). Koloniści też niewiele z tym mają wspólnego; służą głównie jako pretekst.

Komuś, kto przez ostatnie kilkadziesiąt lat żył na innej planecie, może się wydawać dziwne, że w „intersekcjonalnej” ideologii, której podłożem jest podział świata na ofiary i sprawców, prześladowanych i prześladujących, antysemityzm stał się podstawowym spoiwem. Ktoś taki mógłby myśleć, że powinno być odwrotnie. Ale ktoś taki wykazałby brak zrozumienia dwóch tysięcy lat historii, w której Żyd zawsze jest oskarżony i znienawidzony jako sprawca, nigdy nieuznany za ofiarę. Ten jeden wieczny sprawca jest tym, co łączy wszystkie ofiary rasizmu, kolonializmu, imperializmu, apartheidu itp. Postępowe ruchy potrzebują ofiar, a ofiara domaga się sprawcy. Więc niech będzie ten sam co zawsze. No bo rzeczywiście, cóż prostszego?

Agnieszka Kołakowska jest filozofem, filologiem klasycznym, tłumaczką i publicystką.

Na uniwersytecie w Oxfordzie żydowscy studenci nie czują się bezpiecznie. Bynajmniej nie dlatego, że narzucono im egzaminy pisemne (potępiane jako rasistowskie i kolonialne), ani dlatego, że czują się zagrożeni w swojej wrażliwej tożsamości, bo kazano im czytać – cóż mówię, nie, nie kazano przecież, tylko delikatnie zasugerowano, i nie czytać, tylko posłuchać, a może tylko coś obejrzeć – o rzeczach, które kłócą się z ich przekonaniami i wartościami, rzeczach na dodatek niekiedy pisanych przez martwych białych heteroseksualnych mężczyzn. Nie. Czują się oni zagrożeni w sensie dosłownym, fizycznym: nie czują się bezpiecznie na ulicy. Obawiają się ataków. Propalestyńscy aktywiści obrzucają ich wyzwiskami i obelgami, krzyczą o ludobójstwie, wychwalają „męczenników” w Gazie, skandują „Od rzeki do morza” i sugerują Żydom, osobliwie, żeby „wrócili do Polski”.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich