Na pograniczach Europy – dawniej i dziś

Warto zastanowić się nad postacią autora tej relacji, Johanna Taubego, i nad zdumiewającymi losami jego rodu, wplecionymi w dzieje kilku narodów Europy Wschodniej, Północnej i Środkowej. I oczywiście – w historię Polski.

Publikacja: 07.06.2024 17:00

Przedmiotem „Niesłychanej tyranii” jest epizod polityki bałtyckiej Iwana IV (car na portrecie z 1897

Przedmiotem „Niesłychanej tyranii” jest epizod polityki bałtyckiej Iwana IV (car na portrecie z 1897 r.), ale w umyśle czytającego tekst staje się diagnozą całokształtu imperialnej polityki Rosji

Foto: Art Images/Getty Images

To nieduża książka o nieznanym w Polsce fragmencie XVI-wiecznej historii wschodniego wybrzeża Bałtyku – dzisiejszej Estonii, Łotwy i po trosze Litwy... Idealnie nadaje się do przegapienia. Tytuł ma wprawdzie wybuchowy: „Niesłychana tyrania oraz inne postępki wielkiego księcia moskiewskiego…”, ale zawarte w podtytule daty opisywanych wydarzeń: 1566–1572 mogą wielu czytelnikom wydać się zbyt odległe: po co sięgać do takich staroci?

Propagandowy zabieg czy uważne spojrzenie

Przedmiotem książeczki jest kilkuletni epizod rosyjskiej polityki bałtyckiej w wykonaniu Iwana IV, a jednym z autorów – aktywny i politycznie znaczący XVI-wieczny Niemiec bałtycki, początkowo uczestniczący w tej grze, a potem ją radykalnie odrzucający. Tekst nie stanowi luźnej wypowiedzi publicystycznej, jest wspólnym raportem dwóch uciekinierów z otoczenia Iwana IV, skierowanym poprzez Jana Chodkiewicza do króla polskiego. Inflanccy autorzy – Johann Taube i Elert Kruse – piszą nie tylko o kolejnych posunięciach Iwana, ale i szerzej o stylu całej jego polityki wobec ludów obcych i wobec własnych poddanych.

I to jest straszne, bo budzi skojarzenia i porównania z ciągiem wydarzeń w epokach późniejszych. W umyśle czytającego tekst staje się diagnozą całokształtu imperialnej polityki Rosji. To – dziś zwłaszcza – może przyciągnąć uwagę szerokiego kręgu czytelników. Jedni powiedzą: tak, to groźna prawda, wszyscy powinni to zrozumieć raz na zawsze i wyciągnąć wnioski. Inni, mniej pewnie liczni, ale słyszalni „gdzie trzeba”, odrzucą tę opowieść, uznając ją za wielki paszkwil wzywający do nienawiści i pogardy wobec Rosjan, mimo że rzetelność tej relacji została stwierdzona przez rosyjskich historyków, którzy skonfrontowali ją z innymi źródłami już na początku XX wieku. Dzisiejszą publikację tekstu sprzed 450 lat mogą potraktować jako polityczną prowokację.

Czy to propagandowy zabieg antyrosyjski przy użyciu dokumentu sprzed stuleci, znanego dotąd tylko w językach: pierwotnym – niemieckim, rosyjskim i angielskim, czy uważne spojrzenie na znamienne świadectwo o konkretnych, dających do myślenia minionych faktach? To pytanie samo w sobie skłania do zwrócenia uwagi na ten tekst.

Ale nie tylko to okazuje się w nim interesujące. Zostawmy na boku najbardziej niby uderzającą tu sprawę posunięć Iwana IV i jego bałtyckiej polityki. Był, jaki był, rosyjska historia sławiła go zawsze, a do tego, czy my w Polsce – i w jej „okolicy” – możemy jego pamięć lubić lub szanować, to ciekawe skądinąd doświadczenia barona Johanna Taubego i jego towarzysza nie są nam koniecznie potrzebne. Mamy własne, ówczesne i późniejsze, właśnie dotyczące stylu polityki rosyjskiej. Są „dziwnym trafem” jakoś podobne, a na pewno niemniej wymowne.

Warto natomiast zastanowić się chwilę nad samą postacią autora tej relacji i nad zdumiewającymi losami jego rodu, wplecionymi w dzieje kilku narodów Europy Wschodniej, Północnej i Środkowej. I oczywiście – w historię Polski. Podjęcie tego tematu ułatwi nam dołączony do tekstu biogram Johanna Taubego i opracowane przez prof. Jana Środonia zestawienie kilkudziesięciu postaci spośród wcześniejszych i późniejszych członków tej rodziny.

Czytaj więcej

Anna Nasiłowska: Jeśli wszyscy zaczną pisać, jak chcą, przestaniemy się rozumieć

Duński wiking staje się Polakiem

O społecznej wadze rodziny mówi się często i najchętniej z uznaniem. Ale zasięgu własnych i cudzych więzi rodzinnych szukamy zazwyczaj w kręgu osób aktualnie żyjących. Śmierć nie wymaże cię więc brutalnie z rodzinnych list uczestników, ale – zgodnie z biologią – „przeniesie w stan spoczynku”. Toteż na czasochłonne szperanie w historiach rodzin patrzymy często z dystansem: po co? Wydana przez krakowską „Universitas” książka o Johannie Taubem i jego raporcie politycznym wskazuje na dalekosiężny sens takich prac – w innym świetle ukazują one ludzkie koleiny toczącej się historii.

Relacjonowanie dziejów rodu Taubów jest zajęciem karkołomnym: brakuje tu zrozumiałych dziś pojęć z dawnej europejskiej geografii, ze średniowiecznej historii politycznej, społecznej i kulturowej. Są trudne do zidentyfikowania ludy, narodów – tak naprawdę – jeszcze nie ma, wszelkie władze są chybotliwe i zmienne, pisanych dokumentów – jak na lekarstwo. A ludzie przecież żyli, mieli rodziców i mieli dzieci, znali swe imiona i miejsca osiedlenia, rzadziej – oficjalne nazwiska. Jedni trwale osiadli, inni uparcie szukali swego miejsca na ziemi. Paszportów, wiz, ani ściśle wytyczonych granic szczęśliwie nie było. Odważni wędrowali – czasem wbrew prawu, ale za to daleko. O przynależność do UE nikt nie pytał, ważniejsze było raczej baptysterium...

Protoplasta rodu, urodzony około roku 1100, był późnym skandynawskim wikingiem z Danii. Jego wnuk, uczestnik chrystianizacyjnego podboju nadbałtyckiego wschodu, 100 lat później zdobywał sobie majątki w dzisiejszej Estonii, kolejni potomkowie – już uznani za Niemców bałtyckich – dodali do nich posiadłości w łotewskich dziś Inflantach.

Użyłem w tej chwili skrótowego pojęcia „chrystianizacyjny podbój”. Brzmi to bulwersująco, ale chyba odbija tamtą XIII-wieczną rzeczywistość: ówcześni Estowie i Łatgale byli, jak i nasi mazurscy Prusowie, ludem wolnym, pogańskim i cywilizacyjnie słabszym od przybyszy z zachodu. Pojawienie się uzbrojonych obcych mocarzy skandynawskich i niemieckich miało dla tamtejszej ludności sens potrójny: było końcem pierwotnej wolności ludu, było wniesieniem chrześcijańskiej Dobrej Nowiny i było włączeniem całej tej ziemi w cywilizacyjno-prawny ład europejski. Średniowieczny tok wydarzeń dziejowych splótł te trzy różne, ale równoczesne i wzajemnie się warunkujące procesy w wielopokoleniowy nierozdzielny supeł. Dopiero XVI-wieczny upadek tamtejszego krzyżackiego państwa zakonnego oznaczał polityczny koniec owego świata.

Teraz miała tu być Szwecja, Rosja albo właśnie formująca się oficjalnie polsko-litewska Rzeczpospolita. To w tym momencie Johann Taube dokonywał swoich trudnych wyborów. Po odrzuceniu pierwotnie przyjętej z braku wyboru drogi promoskiewskiej zdecydował się na egzotyczną dlań wówczas polskość. Na podjęcie tej decyzji mógł mieć wpływ traktat w Pozwolu między królem Zygmuntem Augustem a zakonem inflanckim. Duński wiking, bałtycki Niemiec, jak wielu innych wybitnych przedstawicieli tamtejszej elity stawał się inflanckim Polakiem.

200 lat później rozbiory Rzeczypospolitej przypisały jego potomkom kategorię rosyjskich poddanych. Już jako tacy Taubowie porzucili Inflanty, przenosząc się na też wtedy rosyjskie, ale narodowo ukraińskie, a kulturowo silnie spolonizowane pogranicze Podola i Kijowszczyzny. Ta geograficzna ścieżka rodziny państwa T. brzmi dziś szczególnie dźwięcznie, pobudza skojarzenia aktualne.... Ukraiński etap trwania rodu Taubów sięgnął czasów pierwszej wojny światowej, potem losy jego późniejszych członków wtapiają się w militarne, publiczne, artystyczne i naukowe dzieje, osiągnięcia i dramaty XX-wiecznych polskich elit kulturalnych...

Czytaj więcej

Linia prowadząca przez życie

Rodzina i Ukraina

Może jestem czytelnikiem dziwnym i nietypowym, ale czemuś wydaje mi się, że ta nieduża książeczka, poświęcona sprawie niby dawno przebrzmiałej, mówi dużo.

Mówi o tym, jak stawała się i zmieniała przez wieki walcząca o swą tożsamość Europa żywych ludzi, jeszcze nie całkiem uformowana w narody, ale już określająca wybrany przez siebie prawno-etyczny ład;

– i o tym, czym bywa widziana z odległej perspektywy rodzina, u każdego z nas inna, utkana z nici przeważnie szarej, tu i ówdzie przybrudzonej, ale miejscami połyskującej czymś optymistycznym i pięknym, a zbyt rzadko oglądanym;

– i wreszcie podpowiada, jak mogę dziś rozumieć głębszy sens codziennych internetowych komunikatów o wojnie w Ukrainie i na innych formujących się niespodziewanie frontach...

To w sumie sporo.

Bohdan Cywiński

Historyk idei, publicysta, profesor nauk humanistycznych; w czasach PRL jeden z najważniejszych w Polsce intelektualistów katolickich, działacz opozycji demokratycznej.

To nieduża książka o nieznanym w Polsce fragmencie XVI-wiecznej historii wschodniego wybrzeża Bałtyku – dzisiejszej Estonii, Łotwy i po trosze Litwy... Idealnie nadaje się do przegapienia. Tytuł ma wprawdzie wybuchowy: „Niesłychana tyrania oraz inne postępki wielkiego księcia moskiewskiego…”, ale zawarte w podtytule daty opisywanych wydarzeń: 1566–1572 mogą wielu czytelnikom wydać się zbyt odległe: po co sięgać do takich staroci?

Propagandowy zabieg czy uważne spojrzenie

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku