Doświadczony w robieniu partyjnej propagandy Artur Starewicz latem 1948 roku wyjechał w trudny dla nowej władzy teren. Mazowsze, Kielecczyzna i Lubelskie to ziemie stare, na których trzymały się jeszcze podziemne oddziały partyzanckie, mimo amnestii ogłoszonej rok wcześniej. W Radomiu Starewicz zobaczył chłopską złość. W relacji „Co się dzieje na wsi” sporządzonej dla Komitetu Centralnego PPR zacytował to, co usłyszał o zapowiedzianej właśnie kolektywizacji:
„Dajcie naprzód oświatę, której brak, potem będziemy gadać o spółdzielniach”, „komuś zależy, żeby chłopy się za łeb brały”, „społeczeństwo sobie nie życzy nic takiego, co robi zakłócenie”, „panowie zasiedli w górze i wmawiają w nas, że chcemy spółdzielni, a my chcemy butów nie po 25 tys.”. Opinie, które słyszał Starewicz, nie zmieniły nic w polityce partii. Ani w ludziach.
Tajny raport Urzędu Bezpieczeństwa z 1954 roku zawiera informację o aktywności świadków Jehowy („zdelegalizowana sekta”) w powiecie szamotulskim. Głosili oni, że „Pismo Święte przewidziało obecne stosunki i potwierdza to, że ludzie będą sprzątać i obsiewać, a kto inny natomiast będzie zbierał i korzystał”. Część wsi w podobnym duchu uznała, że za zmuszaniem ludzi do pozbywania się własnej ziemi kryje się diabelski plan wynarodowienia, depolonizacji, ateizacji – zamach na ludzką wolność w najszerszym znaczeniu. Pojawiło się wyobrażenie kołchozu jako ziemskiego piekła, farmy niewolników, gdzie nosi się uniformy, jak w obozie pracy, i gdzie żony są wspólne, a dzieci odbierane rodzicom.
Gospodarze, nieufni wobec działań nowego rządu, wygłaszali takie opinie podczas zebrań wiejskich w obecności przedstawicieli PPR, instruktorów rolnych i wójtów. Władza mogła się spodziewać tej formy oporu. Powołana jesienią 1945 roku Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym dostała od państwa mandat quasi-trybunału i zadanie polegające na wyeliminowaniu bezprawia w okresie przejściowym między ustrojami i systemami gospodarczymi, po dotkliwym dla społeczeństwa okresie okupacji. Faktycznie stała się organem zapewniającym czystość ideologiczną życia publicznego. Tłumiła przejawy buntu i niezgody na nowy porządek. Samo jej powołanie miało wymusić na ludziach nie tylko dyscyplinę, ale również uległość wobec władz. Jako supersąd dla oszustów i bicz uciszający niepokornych Komisja, posiadająca delegatury wojewódzkie, orzekała doraźnie, w trybie administracyjnym, a nawet zaocznie, również na podstawie donosów i anonimów. Pojęcia zawarte w swojej nazwie rozumiała szeroko. Karała zarówno paserstwo, jak i „rozpowszechnianie fałszywych wiadomości”. Osoby wyrażające się na temat przebudowy ustroju rolnego niepochlebnie i niezgodnie z linią partii, wysyłała do obozów pracy, klasyfikując ich opinie jako treści antypaństwowe. W kilkudziesięciu przypadkach ta socjalistyczna reedukacja trwała od trzech miesięcy do dwóch lat.
Musiało dojść do jakiejś formy konfrontacji. Kryzys przyszedł szybko.