Jan Maciejewski: Atrament i krew

Ogień cywilizacji ledwo się tli. Nie stoją za nim siły przyrody ani prawa natury – to barbarzyństwo rozlewa się po świecie falami potopu. Cywilizacja świeci w ciemności. Oświetla tylko ten najbliższy odcinek drogi, to jedno zadanie. Ma w sobie coś z dziecka, obudzonego rano, zakopującego się pod kołdrą: „Jeszcze chwila. Pięć minut. Jeszcze jedna pieśń. Proszę, ten sen był taki piękny…”.

Publikacja: 26.04.2024 17:00

Jan Maciejewski: Atrament i krew

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Nie zginiesz. Nie możesz zginąć. Wszak nie skończyłem jeszcze nawet czternastej pieśni…”.

Po jednej stronie patrycjusz cesarstwa, ostatni jego obrońca przed nadciągającymi ze wszystkich stron świata hordami barbarzyńców. A po drugiej – ukryty, zapomniany starzec. Nie byłby w stanie nawet unieść miecza, a co dopiero mówić o zrobieniu z niego użytku. I to on właśnie zagrzewa Aecjusza, ostatniego Rzymianina, do walki, dodaje mu sił. Musi stać na straży rzymskiego pokoju, choćby nie wiadomo jak bardzo trzeszczał w szwach i jakich ofiar by nie wymagało jego podtrzymanie. Imperium i względny spokój w jego granicach muszą jeszcze trochę potrwać. Wszak starzec nie przełożył jeszcze całej „Iliady”, nie skończył nawet czternastej pieśni.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Mesjasz na miarę naszych ambicji

Ramię Aecjusza musi odsuwać, odpychać Hunów, Gotów, Franków, całą resztę dyszących żądzą gwałtu i mordu barbarzyńców. Jest jak dłonie rozpalającego ogień, osłaniające tlący się ledwo płomyk przed podmuchami wiatru, z których nawet najlżejszy może go zagasić. Ten ogień – to Homer. On i kilku innych. Niewielu, jak nieliczne jest zawsze to, co godne zapamiętania i przekazania kolejnym pokoleniom. Ogień cywilizacji właściwie zawsze ledwo się tli. Nie stoją za nim siły przyrody ani prawa natury – to barbarzyństwo rozlewa się po świecie falami potopu. Cywilizacja jest krucha, świeci w ciemności. Oświetla tylko ten najbliższy odcinek drogi, to jedno zadanie. Ma w sobie coś z dziecka, obudzonego rano, zakopującego się pod kołdrą: „Jeszcze chwila. Pięć minut. Jeszcze jedna pieśń. Proszę, to był taki piękny sen…”. Nie wierzę, że Homer był ślepy. On po prostu nie przestawał śnić. Nie widział tych wszystkich ciemności, które ludzie nazywają problemami dnia codziennego. Żył na innej jawie.

Nie wierzę, że Homer był ślepy. On po prostu nie przestawał śnić. Nie widział tych wszystkich ciemności, które ludzie nazywają problemami dnia codziennego. Żył na innej jawie.

Tam, gdzie spotkać można Hektora i Odysa, Achillesa i Helenę. Posłańcy bogów, a i oni sami, są tam podobną atrakcją, co w naszym świecie kurierzy UberEatsa. Ale prawa rządzące światem są bezlitosne. Na jednego Homera przypaść musi tysiąc Aecjuszy. Legiony tych, których imiona skazane są na zapomnienie. Nawet jeżeli aktualnie skandują je tłumy zgromadzone wzdłuż Via Appia i równocześnie cedzą z przerażeniem i nienawiścią skąpani w krwi barbarzyńcy o skośnych oczach. Ich imię umrze razem z nimi. Byle jak najpóźniej. Byle zdążyć w tym czasie jak najwięcej napisać i zaśpiewać.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Na początku była książka

Teodor Parnicki napisał dialog między żołnierzem a tłumaczem, przedostatni rozdział „Aecjusza. Ostatniego Rzymianina”, pod koniec lat 30. XX wieku. W chwili, gdy barbarzyńcy stali już u bram. U każdej z nich. Ma te kilka stron urok i moc zaklęcia – jeszcze chwila, dajcie mi tylko dokończyć tę książkę. Ale jest to też uniwersalny wykład o sojuszu łączącym atrament z krwią, narzędzia do pisania z tymi służącymi do zabijania. Nieuświadomionym, a jeśli już nawet, to zlekceważonym przez obie jego strony. A w końcu cywilizacja nie istnieje bez Homera. I nie przetrwa bez Aecjusza.

Napisałem to wszystko, co wyżej, by wytłumaczyć się z ambiwalencji uczuć, jakie ogarnęły mnie kilka dni temu; na wieść o tym, że Antoni Libera ukończył, a Państwowy Instytut Wydawniczy wydaje nowy przekład „Odysei”. Bo jest to oczywiście święto – jak każde nowe tłumaczenie Homera. I każdy z przekładów Libery, mającego wielki dar układania fraz klasyków w sposób, który sprawia, że dobiegają jakby zza pleców, rozbrzmiewają po drugiej stronie stołu. Ale tej radości nie przestaje przyćmiewać cień pana Karyzjaku, rozmówcy Aecjusza. Myśl, że warunki sojuszu atramentu z krwią zostały dotrzymane przez obie strony. Zdążył, skończył ostatnią pieśń. Ale jest przecież jeszcze tyle do napisania. Jeszcze chwila, pięć minut. Jeszcze tylko jeden sen.

Nie zginiesz. Nie możesz zginąć. Wszak nie skończyłem jeszcze nawet czternastej pieśni…”.

Po jednej stronie patrycjusz cesarstwa, ostatni jego obrońca przed nadciągającymi ze wszystkich stron świata hordami barbarzyńców. A po drugiej – ukryty, zapomniany starzec. Nie byłby w stanie nawet unieść miecza, a co dopiero mówić o zrobieniu z niego użytku. I to on właśnie zagrzewa Aecjusza, ostatniego Rzymianina, do walki, dodaje mu sił. Musi stać na straży rzymskiego pokoju, choćby nie wiadomo jak bardzo trzeszczał w szwach i jakich ofiar by nie wymagało jego podtrzymanie. Imperium i względny spokój w jego granicach muszą jeszcze trochę potrwać. Wszak starzec nie przełożył jeszcze całej „Iliady”, nie skończył nawet czternastej pieśni.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi