Prawdziwa natura bestii

Nie możemy zapomnieć, że medycy też są hibakusha. Badając kataklizm spowodowany przez bombę atomową, hiroszimscy lekarze zaglądają coraz to głębiej i głębiej w piekielne czeluści, do których sami trafili.

Publikacja: 19.04.2024 17:00

Wpływ użycia broni jądrowej na ludzkość wciąż skrywa nierozwiązane zagadki – pisał Kenzaburō Ōe w 19

Wpływ użycia broni jądrowej na ludzkość wciąż skrywa nierozwiązane zagadki – pisał Kenzaburō Ōe w 1964 roku. Na zdjęciu: Widok na zniszczoną Hiroszimę, sierpień 1945 r.

Foto: akg-images/East News

Przez dwadzieścia lat od zakończenia wojny – dwadzieścia lat od wybuchu bomby atomowej – doktor Fumio Shigetō był nieprzerwanie odpowiedzialny za opiekę nad hiroszimskimi hibakusha (ludzie, którzy przetrwali zrzucenie bomby atomowej w 1945 r. – red.). Także zanim zbudowano Szpital Ofiar Bomby Atomowej; a gdy powierzono mu kierowanie tą placówką, musiał pogodzić nową funkcję z posadą dyrektora Szpitala Japońskiego Czerwonego Krzyża.

Szpital Ofiar Bomby Atomowej nigdy nie był ośrodkiem badawczym: doktor Shigetō i jego personel zajmowali się i zajmują leczeniem chorych. Wszelka działalność, jaką podejmowali oprócz tego, odbywała się równolegle do codziennej opieki nad pacjentami. Należy o tym pamiętać, mając na uwadze fakt, że ABCC – przeciwnie – była placówką badawczą w ścisłym tego słowa znaczeniu, w ogóle niezajmującą się leczeniem.

W walce z następstwami wybuchu nuklearnego gnieżdżącymi się w ludzkich organizmach, tym potworem, którego człowiek nie napotkał jeszcze nigdy w historii, lekarze ze szpitala doktora Shigetō przyjęli taktykę powolnego, rzeczowego zbliżania się do przerażającego sedna, równocześnie opiekując się chorymi. Żadnej innej strategii przyjąć nie mogli.

Historia ich zmagań z chorobą popromienną jest poruszająca. Działali metodą prób i błędów, wiedzeni bardzo ludzką skłonnością do wiary w optymistyczne scenariusze. Czasami ów optymizm bywał złudny, ale dawał pacjentom, a także samym lekarzom i ogółowi mieszkańców Hiroszimy, trochę dodatkowego czasu, drobne odroczenie nieuniknionego. W codzienności ostatnich dwudziestu lat z pewnością było to potrzebne.

Seiji Imahori wspomina w „Epoce bomby atomowej”, że zimą po bombardowaniu Hiroszimy liczba zgonów i chorych spadła, nastąpił okres, gdy „panowało powszechne przekonanie, że teraz już uda się jakoś uporać z syndromem atomowym”. W kronikach i powieściach poświęconych epidemiom dżumy czy cholery jest mowa o okresach, gdy choroba zbiera mniejsze żniwo, nastaje moment podobny do ciszy na morzu; w Hiroszimie było podobnie. Pierwsze uderzenie zarazy powaliło mieszkańców. Potem nastała chwila spokoju, zaczęła kiełkować nadzieja… Wtedy uderzyła druga fala, doszczętnie druzgocząc ducha tutejszych ludzi.

Czytaj więcej

Michał Zdunik: Nie narzucać emocji

Zagrożenie zostało zażegnane

Wydane jesienią 1945 roku oświadczenie Komisji do spraw Skutków Ataku Atomowego Armii Stanów Zjednoczonych, w którym twierdzono: „Wszystkie ofiary, które miały umrzeć na skutek promieniowania radioaktywnego, już nie żyją. Nie stwierdza się istnienia fizjologicznych skutków skażenia radioaktywnego”, zostało sformułowane zgodnie z linią polityczną. Trudno się jednak dziwić pozytywnej reakcji mieszkańców, lekarzy i dziennikarzy, jaką opisuje poniżej Imahori – to naturalne zachowanie ludzi w chwili wytchnienia od okrutnej zarazy.

„Spadek liczby chorych w mieście uspokoił GHQ, ale miał on także inną przyczynę: w szpitalach, jeśli w ogóle dało się je tak nazwać, wszystkie szyby w oknach i drzwiach były powybijane, więc wielu hibakusha uciekało przed zimnem do domów. Władze placówek także wzięły to za znak, że uporano się z syndromem atomowym, wykazując przy tym nieco zbyt daleko idący optymizm. Jednocześnie dobre wieści tego rodzaju spotykały się z ciepłym przyjęciem chorych i całej reszty mieszkańców, dlatego media tym bardziej chciały publikować pozytywne prognozy lekarzy. Informowano, że w Hiroszimskim Szpitalu Japońskiej Służby Medycznej »w październiku z trzystu sześciu tysięcy hibakusha leczeniu poddawanych było trzystu, a obecnie zaledwie dwustu, z czego większość nie cierpi na dolegliwości bezpośrednio związane z promieniowaniem radioaktywnym, tylko na powikłania po oparzeniach i innych urazach, których nie objęto wcześniej odpowiednim leczeniem. Można powiedzieć, że pacjentów z tak zwanym syndromem atomowym już prawie nie ma« (»Mainichi Shimbun«, szósty lutego). Wygłaszano aż nazbyt optymistyczne tezy, ocierając się wręcz o pochwałę ataku nuklearnego: z oddziału ginekologiczno-położniczego Szpitala Japońskiego Czerwonego Krzyża donoszono na przykład, że »zgłaszają się pacjentki, które przeżyły wybuch, ale wszystkie cierpią jedynie na dolegliwości nerwowe wywołane stresem. Na obszarach położonych ponad kilometr od strefy zero wiele kobiet bez problemu zachodzi w ciążę. Nie dochodzi do zaburzeń menstruacji. U mieszkańców terenów oddalonych od miejsca eksplozji o ponad trzy kilometry odnotowuje się przypadki pozytywnego wpływu niskich dawek promieniowania na przebieg gruźlicy i wrzodów żołądka« (»Mainichi Shimbun«, szesnasty lutego). Także w Teishinie, renomowanym szpitalu dorównującym poziomem dwóm wymienionym powyżej placówkom, panował absolutny optymizm: w maju czterdziestego szóstego roku lekarze donosili, że na oddziale chorób wewnętrznych poziom białych krwinek wrócił do normy u wszystkich poza jednym pacjentem, ustały także biegunki. Na oddziale ginekologiczno-położniczym nie przyszły na świat żadne zdeformowane noworodki, nie odnotowano także przypadków bezpłodności. »Bez obaw, drogie panie«, tak brzmiał przekaz personelu. Z chirurgii także płynęły same dobre wieści: co prawda lekarze mieli pełne ręce roboty przy operacjach plastycznych, ale kończyły się one sukcesem, a pacjenci przestawali być kalekami (»Chūgoku Shimbun«, trzynasty maja). Inny przykład opinii pełnej autorytetu: ósmego sierpnia czterdziestego ósmego roku dyrektor Hachiya na tych samych łamach stwierdził, że minął już rok od ostatniego przypadku syndromu atomowego, więc można uznać, że zagrożenie zostało zażegnane”.

Twarzą w twarz ze strachem

Doktor Shigetō, jako ostrożny badacz, włączył do zakresu syndromu atomowego także białaczkę, opierając się na pracy Yamawakiego oraz badaniach innych hiroszimskich lekarzy, ale i on musiał posługiwać się metodą prób i błędów. Jak już wspominałem, dowiedziono statystycznie, że istnieje związek między wybuchem jądrowym a białaczką, a medyczne autorytety nie były skore przyjąć tego faktu do wiadomości. Jakiś czas później doktor Shigetō, także bazując na danych statystycznych, ogłosił z wielką radością, że liczba przypadków tej choroby spada – wkrótce potem musiał jednak patrzeć, jak krzywa na powrót się podnosi. Gdy myślę o jego zmaganiach, nie potrafię opanować emocji.

Lekarze odkrywali prawdziwą naturę bestii krok po kroku, posuwali się do przodu po omacku z najwyższą ostrożnością, badając prawdziwych hibakusha. Zarazem jednak ich starania nie były wcale dalekie od pracy nieskrępowanej wyobraźni. Przeciwnie, tylko mając w niej oparcie, mogli oni dostrzec w konkretnych dolegliwościach pacjentów zarys sylwetki złowrogiego potwora.

Czym charakteryzowała się owa wyobraźnia? Otóż pozwalała im przypuszczać, że dany pacjent byłby zdrowy, gdyby nie bomba, a co za tym idzie, jego dolegliwości muszą wynikać z wpływu eksplozji jądrowej. Była to wolna, nieograniczona skostniałymi przekonaniami wyobraźnia, dzięki której brali pod uwagę prawdopodobieństwo, że w organizmie wystawionym na działanie tak przedziwnego wybuchu może dojść od wszelkiego rodzaju schorzeń.

Powiedzmy, że u hibakusha pojawia się dany objaw. Jaki związek, z patologicznego punktu widzenia, ma on z ekspozycją na eksplozję? – pytali lekarze z Tokio, a ich koledzy z Hiroszimy często wcale nie umieli odpowiedzieć. Mało tego, niewykluczone, że w przypadku niektórych chorób historia medycyny udowodni brak takiego związku. Nie sposób jednak zaprzeczyć, że hiroszimskim hibakusha ratunek niosły właśnie nieustanne wysiłki medyków obdarzonych wyobraźnią, która pozwalała im sądzić, że po wybuchu atomowym wszystko jest możliwe.

Ów splot nieskrępowanej wyobraźni i konkretnych starań mających na celu leczenie ofiar umożliwił drogę od banalnego zliczania łysych głów do odkrycia związku między promieniowaniem a białaczką, doprowadził okulistów do zidentyfikowania zaćmy popromiennej; za jego sprawą tutejsi lekarze dotarli do związku między promieniowaniem a nowotworami, analizując statystykę zgonów pacjentów onkologicznych. Tematem przyszłych, wymagających nieugiętego ducha badań pozostawała kwestia występowania syndromu atomowego w następnym pokoleniu.

Mimo wszystko nawet dziś, dwadzieścia lat później, wpływ użycia broni jądrowej na ludzkość wciąż skrywa nierozwiązane zagadki, aspekty nadal wzbudzające niedowierzanie, a także kwestie, których, mówiąc wprost, zwyczajnie nie rozumiemy. Dlatego też stale potrzeba lekarzy o wiecznie nieskrępowanej wyobraźni. Słyszałem na przykład opowieści o kobiecie, która w chwili wybuchu znajdowała się osiemset metrów od strefy zero, ale przetrwała, urodziła dwoje zdrowych dzieci i żyje pełna sił. Tamtego ranka bawiła się z koleżankami z klasy na szkolnym boisku. Sprawdziłem na mapie terenów dotkniętych zniszczeniami: prawdopodobnie było to Prefekturalne Liceum Żeńskie. Wszystkie dziewczęta poza nią zginęły, ona jedna przeżyła.

Dlaczego? Nie wiadomo, można tylko zgadywać. Kiedy doktor Shigetō skończył mi o tym opowiadać, skomentował tylko krótko: „Ja się cieszę”. Zdanie to do dziś sprawia, że czuję w głębi serca pewnego rodzaju ciepło. Owa uczennica, teraz już matka, trafiła jednak do dyrektora, gdyż po blisko dwóch dekadach od wybuchu bomby na jej niezwykłe szczęście padł mroczny cień. „Ja się cieszę” – to nie są banalne słowa. Doktor Shigetō doskonale wie, że spokój tej kobiety jest zagrożony, ale nie ma wyboru, może jedynie z goryczą w sercu cieszyć się z jej chwilowego, dobrego stanu. Tak też bywa w Hiroszimie.

Co do goryczy – nieskrępowana wyobraźnia tutejszych lekarzy ma zarazem przerażające oblicze. Umożliwiając im odkrycie związku między ekspozycją na promieniowanie a białaczką, zmusza ich też do stanięcia twarzą w twarz z ogromnym strachem. Nie możemy zapomnieć, że medycy też są hibakusha. Badając kataklizm spowodowany przez bombę atomową, hiroszimscy lekarze zaglądają coraz to głębiej i głębiej w piekielne czeluści, do których sami trafili. Ta pełna patosu dwoistość z całą pewnością nadaje tak wyobraźni, jak i konkretnym wysiłkom lekarzy z Hiroszimy znamiona prawdziwej godności.

Doktor Shigetō pragnie przeprowadzić masowe badanie uczniów szkół średnich w kierunku ewentualnych objawów syndromu atomowego w drugim pokoleniu, pomysł ten jednak rodzi poważny dylemat: z jednej strony tego rodzaju badanie jest absolutnie konieczne, z drugiej może zasiać w młodych ludziach lęk. Dylemat ten może się jedynie pogłębiać wraz z odkryciami kolejnych śmiertelnych chorób wywoływanych przez promieniowanie, których, podobnie jak białaczki, człowiek nie potrafi pokonać.

Mimo wszystko badania nad ryzykiem występowania powikłań w drugim pokoleniu muszą zostać przeprowadzone. Problem nie dotyczy już osób, które i tak niedługo umrą – teraz chodzi o tych, którzy całe życie mają jeszcze przed sobą. Kogo Amerykanie w pierwszej kolejności przysłali do ABCC? Wybitnych genetyków. Kwestia skutków promieniowania u następnych pokoleń ofiar była więc w centrum zainteresowania lekarzy na całym świecie już u zarania historii leczenia syndromu atomowego. To zapewne ogromny, głęboki strach, jaki wzbudza ta wizja, leżał u źródła panującego w pewnych okresach przesadnego optymizmu i wygłaszanych wtedy zapewnień w rodzaju „Bez obaw, drogie panie”. Jednak obecnie, dwadzieścia lat po zrzuceniu bomby atomowej, badanie drugiego pokolenia ofiar jest sprawą niecierpiącą zwłoki. Doktor Shigetō wcieli je w życie czym prędzej, mimo swego głęboko ludzkiego dylematu, a hiroszimska młodzież okaże mu, dyrektorowi Szpitala Ofiar Bomby Atomowej, ludzkie zaufanie i zgodzi się współpracować. Wierzę w to. Nie sądzę, by był w Hiroszimie choćby jeden młody człowiek podejrzliwy na tyle, by nie móc zaufać ludziom, którzy patrzą w otchłań i próbują z nią walczyć, posiadaczom tego, co Hōmei Iwano nazwał „rozpaczliwą ślepą odwagą” – czyli hiroszimskim lekarzom.

Dlaczego? Bo jedynymi dorosłymi, którym skrywający lęk nastolatkowie tego miasta mogą uwierzyć, są właśnie medycy, dzielący ich niepokój, ale mimo wszystko nieustający w wysiłkach. (Jeden z tych nastolatków został młodocianym bandytą, używając keloidów pokrywających mu twarz jako broni do zastraszania przeciwników. Tym, co skrywał za swoimi bliznami i co przekuł w źródło agresywnej energii, były oczywiście młodzieńczy lęk i niepewność).

Jest to z mojej strony prognoza pełna nadziei, ale być może badania obejmujące całą młodzież licealną Hiroszimy zapewnią im, wyobcowanym w swoim niepokoju, wspólną przestrzeń solidarności i wytchnienia?

Przeprowadziłem kiedyś wywiady z dwoma młodymi mężczyznami, którzy przeżyli atak nuklearny na Hiroszimę i wyjechali potem do Tokio. Pierwszy z nich, kulejący na jedną nogę młodzieniec drobnej budowy, pracował razem z przyjaciółmi, hibakusha podobnie jak on, przy szyciu ubrań na import do Stanów Zjednoczonych w zakładzie przy szkole założonej przez misjonarzy. Był spokojny i opanowany, a jedyny lęk, jaki potrafiłem wyczytać w jego łagodnych oczach, został już pokonany i oswojony. Opowiadał wprost, niepewnym, ale pełnym zaangażowania głosem, o obawach dotyczących białaczki i życia po ślubie, jakich doznawał on sam i jego przyjaciele.

Drugi z mężczyzn był robotnikiem fizycznym o szorstkiej i gwałtownej powierzchowności. Zaręczył się z kobietą z Kioto, ale gdy pewnego dnia odkrył, że ma podwyższony poziom białych krwinek (z badania krwi w ramach formalności przedślubnych), bez słowa uciekł od narzeczonej do stolicy. Zatrudnił się przy zbijaniu skrzyń na placu przed magazynem w pobliżu portu. Był środek lata. Pracował przez trzy dni, a czwarty spędzał w łóżku, dryfując w morzu witamin i leków na anemię, które kupował za pieniądze zarobione na palącym słońcu; wstrzykiwał ich tyle, że skórę na rękach miał twardą i przebarwioną jak celuloid. Sam nie wierzył, by ten czwarty dzień, gdy spał jak zabity, równoważył trzy dniówki morderczej pracy, zyskiwał jedynie spokój ducha płynący z faktu, że chociaż wspomaga ciało medykamentami, i tylko po to niszczył organizm pracą ponad siły. Nie mogę nazwać go głupcem. Tym sposobem stawiał opór lękowi w swoim wnętrzu. Słyszałem, że jakiś czas później rzucił pracę w magazynie i został kierowcą ciężarówki. Pewnie wciąż zapędza swój organizm na skraj wytrzymałości z coraz większym fanatyzmem, byle tylko czwarty dzień uwolnił go od niepokoju.

Jaki czynnik odróżniał codzienność tych mężczyzn, sprawiając, że życie jednego było stabilne, a drugiego pełne ryzyka i niepewności? Otóż tylko jeden: pierwszy, w przeciwieństwie do drugiego, nie był samotnym wilkiem. Często żałuję, że nie udało mi się poprosić tamtego łagodnego pracownika szwalni, by zaprosił szorstkiego fanatyka do swojej grupy. On jednak i tak miał na głowie zbyt wiele problemów własnych i swoich przyjaciół – wiedzieliśmy o tym i ja, i tamten portowy magazynier.

Masowe badanie wszystkich nastolatków w Hiroszimie, bez względu na to, czy są dziećmi hibakusha, połączyłoby ich i pozwoliło odkryć wspólną płaszczyznę porozumienia, tak samo jak – na większą skalę – biała księga autorstwa zespołu redaktora Kanaia z „Chūgoku Shimbun” w oczywisty sposób musi stworzyć dla nas, Japończyków, taką płaszczyznę z centrum w Hiroszimie. W istocie chodzi o to samo.

Czytaj więcej

„Amerykańska fikcja”: Oscarowy film bije w poprawność polityczną i terror trendów

Archetypowy przykład

By zrozumieć wagę dwudziestu lat pracy doktora Fumio Shigetō, należy zwrócić szczególną uwagę na jego działalność polityczną, której oddawał się równolegle z kierowaniem Szpitalem Ofiar Bomby Atomowej. Sądzę jednak, że nawet gdyby całkowicie ją pominąć, przytaczane tu przeze mnie migawki tworzą realistyczny obraz człowieka, który bez wahania stawia czoła hiroszimskiej rzeczywistości, nie popadając przy tym ani w zbyt wielką rozpacz, ani w przesadny optymizm. Tego rodzaju osoby określam mianem ludzi autentycznych. Wobec okrutnych okoliczności, jakie panują w Hiroszimie od dwóch dekad, nie wystarczyłaby choćby i setka takich postaci; jeśli ktoś mimo wszystko staje do walki, choć nie ma szans na wygraną, to tylko człowiek autentyczny. Doktora Fumio Shigetō uważam za archetypowy przykład.

Panuje przekonanie, że próba jądrowa przeprowadzona przez Chiny jest szczytowym punktem rozwoju tego państwa kroczącego ścieżką odbudowy po rewolucji. Bombę atomową uważa się za nowy symbol nacjonalizmu pełnych dumy chińskich obywateli. Zgadzam się z tym rozumowaniem. Zarazem jednak uważam, że wydarzenie to wymusza na nas, Japończykach, którzy przeżyli Hiroszimę, pilne uczynienie bombardowania atomowego negatywnym symbolem dla wszystkich państw dysponujących bronią jądrową obecnie i w przyszłości, w tym także dla Chin – innymi słowy, musimy natychmiast zacząć demonstrować nasz nowy nacjonalizm kraju dwadzieścia lat po ataku nuklearnym. Moim zdaniem najwyższym jego symbolem jest właśnie człowiek autentyczny.

(grudzień ’64)

Fragment książki Kenzaburō Ōe „Zapiski z Hiroszimy”, przeł. Dariusz Latoś, która ukazuje się właśnie nakładem PIW, Warszawa 2024

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Kenzaburō Ōe jest japońskim pisarzem, laureatem Nagrody Nobla za rok 1994, aktywistą ruchów antynuklearnych. Jego najobszerniejsze dzieło to trylogia „Gorejące zielone drzewo” (1993–1995)

Przez dwadzieścia lat od zakończenia wojny – dwadzieścia lat od wybuchu bomby atomowej – doktor Fumio Shigetō był nieprzerwanie odpowiedzialny za opiekę nad hiroszimskimi hibakusha (ludzie, którzy przetrwali zrzucenie bomby atomowej w 1945 r. – red.). Także zanim zbudowano Szpital Ofiar Bomby Atomowej; a gdy powierzono mu kierowanie tą placówką, musiał pogodzić nową funkcję z posadą dyrektora Szpitala Japońskiego Czerwonego Krzyża.

Szpital Ofiar Bomby Atomowej nigdy nie był ośrodkiem badawczym: doktor Shigetō i jego personel zajmowali się i zajmują leczeniem chorych. Wszelka działalność, jaką podejmowali oprócz tego, odbywała się równolegle do codziennej opieki nad pacjentami. Należy o tym pamiętać, mając na uwadze fakt, że ABCC – przeciwnie – była placówką badawczą w ścisłym tego słowa znaczeniu, w ogóle niezajmującą się leczeniem.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich