Heiko Maas: Dla Niemiec Polska powinna być tak samo ważna jak Francja

Mam wrażenie, że kontakty niemiecko-francuskie odbierane są jako oczywistość. W odniesieniu do Polski podobnego poczucia oczywistości brakuje, co moim zdaniem jest błędem - mówi Heiko Maas, były minister spraw Zagranicznych Niemiec i przewodniczący prezydium Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt.

Publikacja: 12.04.2024 10:00

Heiko Maas – działacz Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD), w rządzie federalnym minister spraw

Heiko Maas – działacz Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD), w rządzie federalnym minister sprawiedliwości (2013–2018) oraz minister spraw zagranicznych (2018–2021). Od 2023 r. prezes Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt

Foto: Bernd von Jutrczenka

Plus Minus: Pochodzi pan z regionu graniczącego z Francją. Jak z tamtej perspektywy wygląda Polska?

Dla wielu mieszkańców tego regionu jest krajem bardzo odległym. Ale wiedza na temat Polski powinna być większa niż do tej pory nie tylko pośród mieszkańców tej części Niemiec. Istotnie, dorastałem na pograniczu niemiecko-francuskim. Doświadczyłem tam bardzo intensywnie, jak głęboka, dziedziczna wrogość między dwoma krajami przerodziła się w głęboką przyjaźń. Wielki wpływ wywarł na mnie były kanclerz Helmut Schmidt, który zwykł powtarzać, że najważniejszymi sąsiadami Niemiec są Francja i Polska. Z oboma krajami powinniśmy się komunikować jak równy z równym. Moim zdaniem z Francją to się udało całkiem nieźle. Natomiast jeśli chodzi o relacje z Polską, jesteśmy jeszcze bardzo daleko od punktu, w którym powinniśmy się znajdować, także jeśli chodzi o podejście do wspólnej historii. Nasze zaległości w kontaktach z Polską zawsze bardzo mnie motywowały do działania. Cieszę się, że teraz, kiedy nie jestem już ministrem spraw zagranicznych, będę mógł w Niemieckim Instytucie Spraw Polskich w dalszym ciągu działać na tym polu.

O historii oczywiście też porozmawiamy, trudno sobie przecież wyobrazić polsko-niemiecką dyskusję bez odniesień do przeszłości. Pozostańmy jednak jeszcze przez chwilę przy pana osobistych doświadczeniach. Kiedy po raz pierwszy odwiedził pan Polskę?

Moje pierwsze wyjazdy miały charakter prywatny. To było wiele lat temu. Niektóre przyjaźnie rozwinęły się na gruncie zawodowym. Potem odwiedzałem Polskę w związku z pełnionymi przez siebie funkcjami. Byłem na przykład ministrem gospodarki Saary, jednego z niemieckich landów. Także jako minister sprawiedliwości i potem już w roli szefa niemieckiej dyplomacji regularnie przyjeżdżałem do Polski. Okazje bywały różne, okoliczności też – zresztą nie zawsze łatwe.

Co w pana odczuciu różni kontakty niemiecko-francuskie od relacji między Republiką Federalną a Polską?

Mam wrażenie, że kontakty niemiecko-francuskie odbierane są jako oczywistość. Także na poziomie polityki europejskiej oba kraje odgrywają kluczowe role. W odniesieniu do Polski podobnego poczucia oczywistości brakuje, co moim zdaniem jest błędem. Uważam, że rolą Niemiec w UE jest budowanie mostów między Wschodem a Zachodem. Dlatego dalszy, daleko idący rozwój kontaktów polsko-niemieckich ma też wielkie znaczenie dla przyszłości UE.

Czytaj więcej

Niemcy są zafascynowani Rosją

Ważne jest, żeby jak najwięcej Niemców odwiedzało Polskę

Wspomniał pan już o tym, co pokazuje każde kolejne badanie, m.in. z serii Barometr Polska–Niemcy, mianowicie, że Polacy znacznie bardziej interesują się Niemcami niż Niemcy Polską. Należałoby temu jakoś zaradzić, czy może powinniśmy to po prostu przyjąć do wiadomości?

W żadnym wypadku. Musimy temu jakoś zaradzić. Pewne działania musimy podjąć przede wszystkim po stronie niemieckiej. Obserwuję w Niemczech pewną tendencję, która nie ma związku z wyborami w Polsce. Mianowicie Polska, a w szczególności niektóre polskie miasta, staje się dla Niemców coraz bardziej interesująca. Z jednego z ostatnich badań wynika, że Warszawa postrzegana jest jako jedna z najciekawszych europejskich metropolii. Dlatego ważne jest, żeby jak najwięcej Niemców odwiedzało Polskę i w ten sposób poznawało kraj i ludzi. Myślę, że jesteśmy na dobrej drodze, choć co nieco zostało jeszcze do zrobienia.

Była enerdowska lekkoatletka Ines Geipel stwierdziła kiedyś, że zjednoczenie dla każdego Niemca ze Wschodu zmieniło wszystko, a dla wszystkich Niemców z Zachodu prawie nic. Myślę, że można by to stwierdzenie uogólnić i powiedzieć, że przemiany polityczne lat 90. dla każdego Europejczyka ze Wschodu zmieniły wszystko, a dla wszystkich Europejczyków na Zachodzie niewiele. Nie wydaje się panu, że brakuje nam czasem wrażliwości na punkt widzenia drugiej strony?

Tak, choć odnoszę wrażenie, że większa wrażliwość przydałaby się przede wszystkim w centralnej i zachodniej części Europy. W istocie jest tak, że przemiany, które dokonały się w państwach Europy Wschodniej, zmieniły życie praktycznie wszystkich mieszkańców tych krajów. To, co działo się wcześniej, czyli większa lub mniejsza zależność od Moskwy, a potem poczucie, że wreszcie, po dekadach poddaństwa, można kształtować swoje życie według własnych wyobrażeń, wpływa też na dzisiejsze postrzeganie Europy i funkcjonowania UE. W Europie Zachodniej powinniśmy sobie co rusz uświadamiać, że obywateli wschodniej części kontynentu kształtowały zupełnie inne okoliczności życiowe, także polityczne. Dla nich dziś podstawowym kryterium jest wolność, bo to jest dokładnie to, czego przez dziesięciolecia przed przełomem nie mieli. Dla nas wolność jest czasem tak oczywista, że przestajemy ją cenić. Na Wschodzie jest inaczej, tam wolność jest pojęciem świeżym. Musimy o tym w Europie Zachodniej pamiętać i wykazywać się większą wrażliwością wobec perspektywy wschodnich państw Unii.

Równocześnie niemieccy politycy przez wiele lat nie chcieli słuchać ostrzeżeń płynących z Polski, ale i innych krajów Europy Wschodniej w odniesieniu chociażby do polityki wobec Rosji. Wielu interpretowało takie zachowanie jako przejaw niemieckiej arogancji. Może pan to zrozumieć?

Tak, nawet bardzo dobrze. Doświadczałem tego na własnej skórze. Kiedy zostałem ministrem spraw zagranicznych, zacząłem naciskać, żeby w odniesieniu do Rosji pod wpływem wydarzeń ostatnich lat Berlin zmienił podejście na bardziej zdystansowane niż dotychczas. Spotkała mnie za to ostra krytyka. To nie był wtedy w niemieckiej polityce pogląd dominujący. Dlatego świetnie rozumiem, że na Wschodzie, w krajach, które przestrzegały przed Rosją, ale nie były słuchane, rozczarowanie, a czasem nawet frustracja niemieckim podejściem do Moskwy było wielkie.

Nie udało nam się dostrzec postępującego uzależnienia od rosyjskiej energii

Ale także pan, jeszcze w 2021 roku w czasie spotkania z ówczesnym szefem polskiego MSZ Zbigniewem Rauem, dotyczącego między innymi kontrowersji wokół budowy Nord Stream 2, przestrzegał przed gospodarczym izolowaniem Rosji. Jak brzmi pańska diagnoza dziś?

Takie było wtedy stanowisko niemieckiego rządu. Dziś jest już inne. W owym czasie w identycznym tonie wypowiadali się też przedstawiciele niemieckiej gospodarki, która nastawiona była na dostawy tanich surowców energetycznych z Rosji. Za to, że wcześniej nie udało nam się dostrzec postępującego uzależnienia od rosyjskiej energii, dziś płacimy bardzo wysoką cenę.

Tę cenę płacą także Ukraińcy. Wahanie niemieckiego rządu po ataku Rosjan na Ukrainę było dla wielu mieszkańców Europy Wschodniej, także Polaków, niemiłym zaskoczeniem. U wielu wywołało gniew, u niektórych pojawiła się wręcz myśl, że dla niemieckich elit los mniejszych krajów Europy Wschodniej, w przeciwieństwie do Rosji, jest drugorzędny. Jak odniósłby się pan do tego rodzaju interpretacji?

Nie jestem pewien, co ma pan na myśli, mówiąc o wahaniu. Po ataku Rosjan przetoczyło się przez Niemcy wiele dyskusji, niemniej dziś Niemcy są drugim krajem po Stanach Zjednoczonych wspierającym finansowo i militarnie Ukrainę. Odnoszę wręcz wrażenie, że niemiecki kanclerz musi teraz na forum Unii Europejskiej przekonywać innych polityków do większego zaangażowania. O dostawach niektórych rodzajów broni dużo się w Niemczech dyskutowało. Dyskusje toczą się zresztą cały czas. Być może czasem trwały one za długo, ale ich skutek jest chyba oczywisty.

Mówiąc o wahaniu, miałem na myśli podejście niemieckiego rządu do dostaw broni dla Ukrainy w pierwszych dniach wojny…

Ono wynikało między innymi z faktu, że Niemcom trudno było przyjąć do wiadomości, że dziś w Europie może dochodzić do wojen. I to w bliskim sąsiedztwie. Kiedy jednak Niemcy się otrząsnęły, został uruchomiony proces, który sprawił, że dziś są jednym z najbardziej zaangażowanych w pomoc Ukrainie krajów. Bez tej pomocy Ukraińcy mieliby ogromne problemy, żeby stawić w tej wojnie czoło Rosjanom.

Wspominaliśmy już o lukach w wiedzy mieszkańców obu krajów na temat sąsiada. Szczególnie bolesny jest dla wielu Polaków fakt, że tak niewiele Niemcy wiedzą o zbrodniach dokonanych w czasie II wojny światowej na terenach Polski. Jak należy się z tym faktem obchodzić?

To stwierdzenie jest trafne. Jako minister spraw zagranicznych wziąłem udział w uroczystościach upamiętniających wybuch powstania warszawskiego. W jednej z ważnych niemieckich gazet napisano dzień później, że uczestniczyłem w uroczystościach związanych z powstaniem w getcie. To przykład, który symbolicznie obnaża braki w niemieckiej świadomości na wszystkich poziomach. Musimy przyjąć do wiadomości, że niemiecka odpowiedzialność rozciąga się z jednej strony na zbrodnie dokonane w ramach Holokaustu, z drugiej dotyczy faktu, że Niemcy bez żadnego powodu zamordowali miliony Polek i Polaków niezależnie od ich przynależności religijnej. Tę odpowiedzialność musimy wziąć na siebie niezależnie od kwestii Holokaustu. Fakt, że dostrzegamy tę różnicę i że wobec polskiego państwa odczuwamy szczególną odpowiedzialność, powinien zostać przez Niemcy wyraźniej zaznaczony.

Czytaj więcej

Thomas Urban: Berlin otworzył drogę Putinowi

Pomnik w Berlinie ma pokazać Polakom, że my, Niemcy, jednoznacznie bierzemy na siebie winę za zbrodnie przodków

Jako minister spraw zagranicznych wspierał pan pomysł postawienia w Berlinie pomnika upamiętniającego polskie ofiary niemieckiej okupacji w czasie II wojny światowej. W najnowszym projekcie początkowo pojawiało się określenie „obiekt artystyczny”, po kilkumiesięcznych dyskusjach zdecydowano się jednak na słowo „pomnik”. Czy ta różnica ma dla pana jakieś znaczenie?

Tak, przede wszystkim dlatego, że polscy uczestnicy dyskusji podkreślali, że to się ściśle wiąże z kulturą pamięci i musi mieć również wymiar symboliczny. I właśnie pomnik byłby rozwiązaniem najstosowniejszym. Dlatego bardzo się cieszę, że oprócz miejsca spotkań i centrum dokumentacyjnego powstanie również pomnik. Pomnik, który ma pokazać Polakom, że my, Niemcy, jednoznacznie bierzemy na siebie winę za zbrodnie dokonane przez naszych przodków w przeszłości.

Florian Mausbach, berliński architekt i urbanista, od wielu lat również angażuje się w pomysł wzniesienia w Berlinie pomnika dla polskich ofiar wojny. Mausbach wychodzi z założenia, że pomnik mówi więcej niż słowa: to wyznanie poczynione na zawsze, odlane w stali albo wykute w kamieniu. Uważamy też, że pomnik byłby wyrazem empatii wobec Polaków. Nie ma pan wrażenia, że czasem we wzajemnych kontaktach empatycznych gestów brakuje?

Być może, ale bardzo dużo zależy od konkretnych ludzi, którzy zajmują się dwustronnymi kontaktami. Niektórzy mogą istotnie mieć kłopot z empatycznym podejściem. Generalnie wydaje mi się, że w odniesieniu do naszej wspólnej historii w Niemczech potrzebne jest minimum wrażliwości, żeby zrozumieć, jak pewne sprawy postrzegane są przez stronę polską, i w ten sposób pewne nieporozumienia, do których dochodziło w przeszłości, przynajmniej zdecydowanie zminimalizować. Równocześnie w kontaktach z moimi dwoma polskimi odpowiednikami, najpierw Jackiem Czaputowiczem, potem Zbigniewem Rauem, często odnosiłem wrażenie, że mimo skomplikowanej sytuacji politycznej po obu stronach jest chęć, żeby choć w niewielkim stopniu doprowadzić do poprawy relacji polsko-niemieckich. Niezależnie od tego, kto akurat rządzi w danym kraju. Dlatego ja w pracy napotykałem dużo zrozumienia, niezależnie od tego jaka panowała akurat sytuacji polityczna. Myślę też, że jest całkiem sporo ludzi zdolnych do empatii, także po stronie niemieckiej, gdzie to jest bardzo potrzebne.

Już wiele lat temu Władysław Bartoszewski, były więzień Auschwitz, późniejszy sekretarz stanu w MSZ, postulował budowę pomnika w Berlinie. Czy mógłby pan wytłumaczyć polskim czytelnikom, dlaczego dotąd to się nie udało?

Nie umiem tego wyjaśnić. Mówiąc szczerze, powinniśmy sobie zadać w Niemczech pytanie, dlaczego sami nie wpadliśmy na ten pomysł i go nie zrealizowaliśmy. Niemniej cieszę się, że wreszcie, przy ponadpartyjnym poparciu, udało nam się w Bundestagu przeprowadzić tę koncepcję. Teraz powinniśmy jak najszybciej wcielić ten pomysł w życie.

Obecne dyskusje o reparacjach między Polską a Niemcami dają nadzieję na znalezienie rozwiązania

Na relacjach polsko-niemieckich ciążyła w ostatnich latach kwestia reparacji za zniszczenia wojenne. Po jesiennej zmianie władzy w Polsce stary-nowy minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zdaje się działać bardziej koncyliacyjnie. Niemniej również ma nadzieję, że niemiecka refleksja dotycząca historii obu krajów będzie miała także wymiar finansowy. Myśli pan, że w tej kwestii kontakty dwustronne mogą pozostać niełatwe?

Myślę, że sposób, w jaki w tej chwili prowadzone są między Polską a Niemcami dyskusje, daje nadzieję na znalezienie jakiegoś rozwiązania. Niezależnie od tego, jak ta sprawa jest traktowana przez obie strony na poziomie prawnym. Natomiast to, że Niemcy muszą wnieść w tej sprawie jakiś wkład, niezależnie czy będzie on natury finansowej, czy nie, jest dla strony niemieckiej jasne. Rozmowy prowadzone nie tylko przez ministrów spraw zagranicznych, ale i szefów obu rządów pozwalają mieć nadzieję, że uda się wypracować jakieś akceptowalne dla obu stron rozwiązanie.

Jakie rozwiązanie ma pan na myśli? Jest coś, co mogłoby przekonać tę część opinii publicznej w Polsce, która jest sceptycznie nastawiona do Niemiec?

Nie wiem, co mogłoby przekonać Polaków. Wydaje mi się, że pomysł postawienia w eksponowanym miejscu w Berlinie wielkiego pomnika byłby naszym bardzo wyraźnym przyznaniem się do historycznej winy. We współpracy międzypaństwowej, na najróżniejszych poziomach, choćby gospodarczym czy kulturalnym, powinno się też szukać płaszczyzn, gdzie możliwy finansowy wkład Niemiec zostałby dostrzeżony przez stronę polską. Poza tym, i na tym zawsze bardzo mi zależało, Polska i Niemcy powinny wyraźniej współdziałać na arenie europejskiej. Tak żeby nie chodziło zawsze o Niemcy i Francję, ale żeby włączyć do tego również Polskę. Mam nadzieję, że w ramach Trójkąta Weimarskiego wszystkie trzy kraje będą wyraźniej wyznaczały kierunek wspólnej europejskiej polityki. Jeśli zbierze się te wszystkie elementy, może uda się przekonać Polki i Polaków, jak poważnie Niemcy traktują partnerstwo z Polską.

Nie obawia się pan, że jeśli dyskusja będzie toczyła się głównie wokół pomnika, a kwestie finansowe zejdą na dalszy plan, powstanie wśród części polskiej opinii publicznej wrażenie, jakby Berlin próbował uciec od finansowej odpowiedzialności?

Nie umiem tego ocenić. Niemniej byłem wystarczająco długo w polityce, żeby wiedzieć, że na pewno pojawią się w Polsce grupy, które będą próbowały problem zinstrumentalizować. Trudno temu przeciwdziałać. Uważam, że po niemieckiej stronie jest szczera wola, żeby nie tylko symbolicznie, ale też za sprawą wkładu na rzecz wspólnych przedsięwzięć udowodnić, że jesteśmy świadomi naszej odpowiedzialności.

Jako minister spraw zagranicznych kilkakrotnie odwiedził pan Polskę. Zakładam, że nie zawsze prowadził pan tu łatwe rozmowy. Z jakimi przemyśleniami wracał pan do Berlina?

Najróżniejszymi. Zdarzały się oczywiście trudne spotkania. Ale muszę podkreślić, że z polskimi ministrami łączyły mnie bardzo przyjazne stosunki. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach nie doszło między nami nigdy do osobistych kłótni. Czasem życzyłbym sobie, żeby po polskiej stronie nie było tak intensywnej agitacji politycznej przeciwko Niemcom, która skutecznie przeszkadza nam w budowaniu przekonania wśród obywateli Republiki Federalnej, że musimy mocniej zaangażować się we wzajemne kontakty. Stąd obecnie jest duża nadzieja, że w tej chwili łatwiej będzie budować wspólne relacje.

Czytaj więcej

Litewski Żyd, który został francuskim pisarzem

Niemcy zastanawiają się, na ile będziemy mogli w przyszłości w ramach NATO polegać na USA

Wspomniał pan o Trójkącie Weimarskim. To format, który jest regularnie wskrzeszany zaraz po tym, jak został pogrzebany. Jaką rolę taka forma współpracy mogłaby w praktyce odegrać w kształtowaniu polityki unijnej?

Istotnie, zdarzają się górki i dołki. Kondycja zależy zawsze od zaangażowania poszczególnych sił politycznych w każdym z trzech państw. W Niemczech ukuliśmy pojęcie Zeitenwende. Wydaje mi się, że po rosyjskim ataku na Ukrainę Polska, Niemcy i Francja mogłyby w dużej mierze współkształtować politykę bezpieczeństwa Unii Europejskiej. W kontekście kampanii wyborczej w USA Niemcy już teraz zastanawiają się, na ile będziemy mogli w przyszłości w ramach NATO polegać na amerykańskim wsparciu. Uważam, że choćby z tego powodu porozumienie trzech państw mogłoby stanowić istotny impuls do rozwijania polityki bezpieczeństwa w Europie.

Jakie cele chciałby pan zrealizować jako nowy przewodniczący prezydium Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich (Deutsches Polen-Institut)?

Rozmawialiśmy o tym niedawno w Darmstadt. Chciałbym z pewnością, żebyśmy bardzo intensywnie włączyli się w dyskusję na temat pomnika w Berlinie. Mam nadzieję, że nasz wkład przyczyni się do przyspieszenia całego przedsięwzięcia i że wspólnie z polskimi partnerami uda się nadać mu odpowiednie tempo. Wierzę też, że nasze kolejne przedsięwzięcia realizowane w Polsce i w Niemczech będą zbliżały ludzi do siebie. To dla mnie ważne, żeby tworzyć jak najwięcej okazji do wzajemnych spotkań. Oczywiście DPI to także kultura i sztuka: literatura, muzyka. Dzięki temu możemy w Niemczech dowiedzieć się więcej na temat polskich artystów i ich dzieł. Na brak zajęć na pewno nie będziemy narzekać. Ale z radością patrzę w przyszłość.

Ma pan ulubionego polskiego artystę?

Cóż, chyba Chopin.

No tak, klasyka.

Jego twórczość znam po prostu najdłużej. Kiedy mam wrażenie, że nic się już nie udaje i zabrnąłem w kozi róg, jego muzyka nie tylko mnie porusza, ale i uspokaja.

Złożył pan mandat poselski w 2021 roku. Nie brakuje panu polityki?

Jak wynika z naszej rozmowy, to nie jest tak, że nie mam już żadnych związków z życiem politycznym. Przez prawie trzy dekady zajmowałem się polityką zawodowo. To wystarczy. Teraz oddaję się z radością innym zajęciom. Niemniej mam nadzieję, że moja działalność w DPI będzie przynosiła wymierne skutki i wpłynie na poprawę działań politycznych oraz stosunków między naszymi krajami.

Heiko Maas

Dawniej działacz Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD), minister sprawiedliwości w rządzie federalnym (2013–2018) oraz minister spraw zagranicznych (2018–2021). Od 2023 r. przewodniczący prezydium Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt

Jakub Kukla

Dziennikarz Programu Drugiego Polskiego Radia, współpracuje z Polskim Radiem 24, publikuje w „Ruchu Muzycznym”.

Plus Minus: Pochodzi pan z regionu graniczącego z Francją. Jak z tamtej perspektywy wygląda Polska?

Dla wielu mieszkańców tego regionu jest krajem bardzo odległym. Ale wiedza na temat Polski powinna być większa niż do tej pory nie tylko pośród mieszkańców tej części Niemiec. Istotnie, dorastałem na pograniczu niemiecko-francuskim. Doświadczyłem tam bardzo intensywnie, jak głęboka, dziedziczna wrogość między dwoma krajami przerodziła się w głęboką przyjaźń. Wielki wpływ wywarł na mnie były kanclerz Helmut Schmidt, który zwykł powtarzać, że najważniejszymi sąsiadami Niemiec są Francja i Polska. Z oboma krajami powinniśmy się komunikować jak równy z równym. Moim zdaniem z Francją to się udało całkiem nieźle. Natomiast jeśli chodzi o relacje z Polską, jesteśmy jeszcze bardzo daleko od punktu, w którym powinniśmy się znajdować, także jeśli chodzi o podejście do wspólnej historii. Nasze zaległości w kontaktach z Polską zawsze bardzo mnie motywowały do działania. Cieszę się, że teraz, kiedy nie jestem już ministrem spraw zagranicznych, będę mógł w Niemieckim Instytucie Spraw Polskich w dalszym ciągu działać na tym polu.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi