Ikona jest dla odważnych

Są malarze, dla których przekaz ewangeliczny wciąż jest inspiracją. Nadal chcą malować Przemienienie Pańskie, Boże Narodzenie, sceny zmartwychwstania. Chcą mówić o swoim doświadczeniu religijnym własnym językiem, za pomocą środków, którymi się biegle posługują. Rozmowa z Mateuszem Sorą, kuratorem wystawy „Oto syn Twój. Oto Matka twoja”

Publikacja: 29.03.2024 17:00

Oksana Andruszenko (Ukraina), „Męka Pańska”, 2018

Oksana Andruszenko (Ukraina), „Męka Pańska”, 2018

Foto: Wacław Bugno

Plus Minus: Skąd wzięła się w warszawskim Muzeum Archidiecezjalnym wystawa ikon organizowana przez Stowarzyszenie Przyjaciół Nowicy?

Jesteśmy tu już po raz kolejny. Pierwszą wystawę mogliśmy zaprezentować dzięki biskupowi Michałowi Janosze, który jest historykiem sztuki. W 2016 r., w związku z 25. rocznicą uznania przez Polskę niepodległości Ukrainy i z tej okazji wizytą prezydenta tego kraju Petra Poroszenki, bp Janocha zaproponował, żeby pokazać, że ze spotkania Polaków i Ukraińców może wyniknąć coś pięknego i to właśnie były ikony powstałe na naszych plenerach.

Obecna wystawa prezentuje dorobek 15. edycji Międzynarodowych Warsztatów Ikonopisów. Dotychczas wzięło w nich udział ponad 200 malarzy, a prace plenerowe prezentowano na 100 wystawach w Polsce, w Ukrainie, Białorusi, Gruzji, Armenii, Niemczech, Austrii i Szwajcarii. W tym roku inspiracją dla uczestników pleneru były słowa Chrystusa z Ewangelii wg św. Jana: „Matko to syn Twój. Synu – oto Matka twoja”. W pierwszych latach wyczerpaliśmy listę oczywistych tematów ikonograficznych takich jak: Zbawiciel, Bogurodzica, Apostołowie, Męczennicy, Ikony Świąteczne. W 2015 r. zadecydowaliśmy, że kolejne plenery będą miały tematy bardziej ogólne, zachęcając do tworzenia prac niemających pierwowzorów ikonograficznych. Dlatego następnymi tematami były: Przypowieści, Apokalipsa, Psalmy, Pieśń nad Pieśniami.

W jaki sposób znajdujecie twórców chętnych do wzięcia udziału w plenerach?

Zapraszamy tych, którzy nie czują się spętani tzw. kanonem. Malarzy, którzy mają odwagę tworzyć dzieła oryginalne, nie kopiować dawnych mistrzów. Niemniej te prace są głęboko osadzone w tradycji sztuki cerkiewnej. Zapraszamy zresztą nie tylko malarzy ikon, ale po prostu malarzy, którzy chcą z nami być – przede wszystkim Polaków i Ukraińców. Uczestnikami plenerów byli też Słowacy, Gruzini, Rumun, przez wiele lat Białorusini. Do roku 2020 wystawy na Białorusi organizował Instytut Polski w Mińsku, który teraz nie działa. A był jednym z najlepiej funkcjonujących. Współpracujemy z Iriną Jazykową, cenioną w Polsce rosyjską historyczką sztuki i krytyczką. Rosjan także chcieliśmy u nas widzieć. Plany przekreśliła wojna.

Istnieje przekonanie, że sztuka sakralna znajduje się w impasie…

Można mówić nie tyle o kryzysie sztuki sakralnej, ile mecenatu. Są malarze, dla których przekaz ewangeliczny wciąż jest inspiracją. Nadal chcą malować Przemienienie Pańskie, Boże Narodzenie, sceny zmartwychwstania. Chcą mówić o swoim doświadczeniu religijnym własnym językiem, za pomocą środków, którymi się biegle posługują. Nie są jednak na pierwszym planie zainteresowania marszandów, galerii. Pracują w ciszy swoich pracowni, bez medialnego szumu.

I dokonują odkryć w zakresie ikony?

Poniekąd. Kariera ikony wiąże się z odkryciem na początku XX wieku rosyjskiej sztuki cerkiewnej. Kiedy zastanawiano się tam, co jest najbardziej rosyjskiego – sięgnięto właśnie po ikonę. Ale poglądy rosyjskich intelektualistów z pierwszej połowy XX wieku zamroziły jej odrodzenie. Moim zdaniem ikony powstające teraz w Rosji i na Białorusi to zwykle mniej lub bardziej udane kopie już istniejących. Z Ukrainą jest inaczej. Lwowski metropolita Andriej Szeptycki zgromadził we Lwowie pokaźny zbiór ikon ukraińskich twórców malowanych od średniowiecza do końca XVIII. Do wojny były eksponowane w Muzeum Narodowym we Lwowie. Widać, że ich autorzy nie tylko mieli kontakt ze sztuką zachodnioeuropejską, ale i czerpali z jej dorobku. Szeptycki uważał, że dzięki związkowi z Rzymem Ukraińcy są częścią świata zachodniego, te ikony tego dowodzą. Do tej tradycji właśnie nawiązują współcześni ukraińscy malarze.

Czytaj więcej

„Muzeum. Historia światowa”. Próżne początki muzealnictwa

Czyli ukraińskie ikony ewoluują w przeciwieństwie do rosyjskich?

Owszem. Ukraińcy odkryli swoją sztukę cerkiewną i jak Jerzy Nowosielski mają odwagę szukać syntezy sztuki współczesnej z tradycją. Ale nie przypuszczałem początkowo, że zapraszając malarzy, aktorów i muzyków z Ukrainy, wspierać będziemy współczesną kulturę ukraińską, budującą dzięki temu tożsamość. Nasi ukraińscy sąsiedzi mają silne poczucie swojej odrębności. Teraz, kiedy wielu z nich jest na froncie, to tym ważniejsze. Nie chcą z Rosjanami rozmawiać na kolanach, nie są częścią kultury rosyjskiej – mają własną. To sztuka niepodległej Ukrainy. Nasi koledzy doskonale wiedzą, że walka toczy się nie tylko na froncie.

Nowa ikona polega na łamaniu kanonu ikony?

To nie są prowokacje. Pytanie brzmi: czy język, którym posługiwali się twórcy średniowieczni, jest dziś adekwatny. Świat się zmienia, język wymaga aktualizacji. To jest szukanie języka komunikacji, przełamywanie własnych ograniczeń, próba dotarcia do współczesnych. Czy ikona potrzebuje nowych form? Moim zdaniem tak. Nie zmienił się przekaz Ewangelii. Jednak jesteśmy osadzeni w konkretnej rzeczywistości, do której też odnoszą się artyści. Bierzemy to pod uwagę, proponując tematy plenerów i dobór uczestników.

A jak to wygląda w przypadku polskich twórców?

Generalnie w Polsce ikony się kopiuje – nie pisze, nie maluje, tylko kopiuje. Brakuje swobody, jest wiele granic uznawanych za nieprzekraczalne. Malarze, którzy w sposób twórczy, odważny mówią swoim głosem, stanowią nieliczną grupę twórców.

Problem w tym, że to, co trafia do kościołów i cerkwi, powinno być łopatalogicznie oczywiste. Dydaktyka dominuje estetykę. Ma być prosto, zrozumiale i bez wątpliwości. A one się pojawiają. Tak samo jest u Nowosielskiego. Jego realizacje budziły i budzą kontrowersje wiernych, nieraz rezygnowano z jego projektów, już zamówionych. A jednak te prace przemawiają, co widać było w mijającym, poświęconym mu roku. Podobnie będzie z dziś powstającymi wartościowymi pracami uczestników naszych plenerów.

Czy prace ukraińskich twórców są naznaczone wojną?

Tak. Wystarczy przywołać poruszającą pracę Borysa Fiodorowicza. To dyptyk, pierwsza z desek symbolicznie pokazuje Częstochowską Hodegetrię (Matkę Bożą przedstawioną z Dzieciątkiem Jezus na rękach – red.), a obok niej matkę ukraińską, bez dziecka. Albo tego samego artysty cykl obrazów, na których Matka Boska jest uchodźczynią z Chrystusem.

W 2020 r. tematem pleneru w Krzyworówni była „Pieśń nad pieśniami”. Wówczas powstały prace w jakimś sensie profetyczne: Grzegorza Wnęka „Elegia o żołnierzu” pokazuje, że najwyższą formą miłości jest oddanie życia za rodaków i za ojczyznę. Druga praca to scena spod krzyża, która w tym roku trafiła na okładkę katalogu i plakaty. Ostap Lozinski zmarł przedwcześnie, tuż przed wybuchem wojny. Jego praca towarzyszyła nam w Castel Gandolfo (podczas Międzynarodowych Warsztatów Ikonopisów, które odbyły się tam we wrześniu 2023 r. – red.), gdyż ta scena mówi o wspólnocie, o stracie, bólu – o tym wszystkim, co jest dzisiejszym doświadczeniem naszych ukraińskich przyjaciół.

Od czego zaczęła się pańska przygoda z ikoną?

Pod koniec lat 80. kupiłem na spółkę z przyjacielem łemkowską chałupę w Nowicy, małej wsi na południu Polski, w Beskidzie Niskim. Jeździliśmy tam jeszcze jako harcerze. Stopniowo wrastaliśmy w miejscowe środowisko. W Nowicy mieszkali Łemkowie Ukraińcy, którzy powrócili po wysiedleniu na Ziemie Odzyskane. W niedzielę i święta chodziłem na msze do cerkwi. Nie przeszkadzało mi, że nabożeństwa są odprawiane po ukraińsku. Różnice konfesyjne nie były przeszkodą, mój szwagier jest zresztą pastorem. A różnice językowe też nie są tak znaczące, by zrozumieć sąsiadów. Z twórczością Jerzego Nowosielskiego natomiast spotkałem się w domu. U moich rodziców wisiał jego obraz, bywałem w kościele w Wesołej (kiedyś miejscowości podwarszawskiej, obecnie jednej ze stołecznych dzielnic – red.). Szukałem jego prac w muzeach.

Jakie wyznanie jest na tym pograniczu dominujące?

Nie da się tego łatwo określić. Łemkowie są oczywiście grekokatolikami, ale osadnicy nie tylko rzymskimi katolikami. W naszej wsi mieszkają buddyści, adwentyści, świadkowie Jehowy. W latach 90. w Nowicy pojawili się jeszcze uciekinierzy od cywilizacji. Różnorodność jest spora. Są dwie historyczne cerkwie, jedna z XVIII, druga z XIX w. oraz kaplica z początku XX w. Są też przydrożne krzyże, drewniane i kamienne. Na terenie należącym do kościoła grekokatolickiego powstał ośrodek rekolekcyjny. Mamy we wsi cudowne źródełko, gdzie raz w roku odbywa się odpust w Święto Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny. W Nowicy urodził się Bohdan Ihor Antonycz, uważany za jednego z najważniejszych ukraińskich poetów XX wieku. Tamtejszy rytm życia wyznaczany przez pory roku był dla mnie odkryciem, a potem ulgą w porównaniu z miejskim pośpiechem. W latach 80. kontakt z reliktem wieloetnicznej, wielowyznaniowej i wielokulturowej Rzeczypospolitej był intrygujący. Mieliśmy społecznikowskie zacięcie i zaczęliśmy się zastanawiać, co można by zrobić dla lokalnej społeczności.

Miejscowi mieli takie oczekiwania wobec was?

Ta przedziwna społeczna, etniczna i konfesyjna różnorodność powodowała, że znaleźliśmy wiele bratnich dusz. Założyliśmy Stowarzyszenie Przyjaciół Nowicy i zaczęliśmy prowadzić małą wiejską szkółkę – dopóki nie zabrakło dzieci i nie było widoków na przybycie kolejnych. Dyrektorem tej szkółki był nasz kolega socjolog, który przyjeżdżał do pracy konno. Ściągnął do uczenia swoją koleżankę, która z kolei przyjechała do Nowicy z fortepianem. Stworzyliśmy pracownię komputerową, bibliotekę, bo zależało nam, by utrzymać w tej wiosce ośrodek życia społecznego. Organizowaliśmy spektakle, koncerty…

I to wszystko pan robił, mieszkając w Warszawie odległej o ponad 400 kilometrów?

Owszem, nie uznawaliśmy tego za przeszkodę, a nawet atut – było dokąd i po co jechać. I to dość systematycznie.

A kiedy szkoła padła, trzeba było poszukać nowej działalności?

Tak. Najpierw zorganizowaliśmy objazdową wystawę fotograficzną dokumentującą zarówno życie wsi, jak i nasze działania w Nowicy. Miała spore powodzenie. Od 16 lat tworzymy też festiwal teatralny, czyli Spotkania Teatralne INNOWICA. Staraliśmy się w programie tej imprezy, w zamierzeniu totalnej, uwzględnić prezentacje współczesnej sztuki ukraińskiej. A że marszałek województwa małopolskiego podpisał wcześniej umowę o współpracy kulturalnej z Ukrainą, i nie bardzo wiedział, jak ją realizować, nasz festiwal spadł im z nieba. Dostaliśmy środki na honoraria dla zespołów muzycznych i teatralnych. Przedsięwzięcie systematycznie pączkowało. Na INNOWICY gościliśmy zespoły teatralne z Niemiec, Słowacji. Przyjeżdżają oczywiście nasi twórcy, m.in. Leszek Mądzik, Teatr Ósmego Dnia, Wierszalin, Węgajty. Ponieważ nie zbudowaliśmy sceny, korzystamy z plenerów i istniejącej „infrastruktury”. Choć gdy w Leszek Mądzik zaprezentował w cerkwi przedstawienie, to rada parafialna uznała, że to zbyt wiele. Tutaj dominuje przekonanie, że przestrzeń sakralna służyć powinna wyłącznie celom religijnym, a odstępstwo dotyczyć może jedynie koncertów. Występy Adama Struga nigdy nie budziły złych emocji.

A potem doszły plenery malarskie.

Wcześniej pokazywaliśmy w kaplicy przy okazji INNOWICY abstrakcjonistów, m.in. nieżyjącego już dziś Igora Janowycza. Pojechałem do Rzepedzi w Bieszczadach, żeby go namówić na przyjazd do nas. Nie był w ogóle zainteresowany, uważał, że w Polsce brak osób, które rozważałyby zakup jego prac. Przekonało go, że oprócz pokazania wystawy w trakcie festiwalu (a to około trzech tysięcy „wejść”) zorganizujemy mu cykl wystaw w galeriach BWA. Na plenerze w Rzepedzi poznałem Romana Vasylyka, malarza ikon i – co znacznie ważniejsze – założyciela katedry Sztuki Sakralnej na ASP we Lwowie.

To częsta specjalność na ukraińskich uczelniach artystycznych?

Przeciwnie – to jedyny taki kierunek. Vasylyk zaprosił mnie do Lwowa, na akademię, i pokazał mi, co robią. Bardzo to było ciekawe. Namówiłem go w 2009 r., by przyjechał ze studentami na dwutygodniowy plener do nas, do Nowicy. Doprosiliśmy jeszcze kilku twórców ze Słowacji i z Polski, którzy przyznają się do inspiracji sztuką cerkiewną. Tak zaczął się eksperyment – Międzynarodowe Warsztaty Ikonopisów. Formuła pleneru pozwala na realizacje autorskie. Proponujemy jedynie temat, nie ingerując w formę wypowiedzi. Nie skończyło się na plenerze, zorganizowaliśmy poplenerowe wystawy w Muzeum Okręgowym w Nowym Sączu, w katedrze w Przemyślu, w Muzeum Etnograficznym we Lwowie, a w Warszawie w siedzibie Wspólnoty Polskiej. Wydaliśmy katalog. Spodobało się i uczestnikom pleneru, i publiczności. Twórcy zaproponowali, że przyjadą na plener także za rok. Po trzecim plenerze zyskałem pewność, że to, co robimy, jest co najmniej interesujące. I potrzebne.

Czytaj więcej

Architekt Mirosław Nizio: Muzeum Hołodomoru, czyli zuniwersalizować historię ludobójstwa

Co panu kazało tak myśleć?

Rosnące zainteresowanie naszym przedsięwzięciem. Robimy co rok sześć wystaw poplenerowych i jedną–dwie przekrojowe. W kraju i za granicą. Te wystawy odwiedza rocznie ok. 10 tys. osób, nasze publikacje mają nakład 1000 egz. Wróciłem właśnie z Bazylei, gdzie na dużej przekrojowej wystawie pokazujemy 60 prac. Co ciekawe, zostaliśmy zaproszeni przez żeńskie zgromadzenie ewangelicko-reformowane prowadzące ekumeniczny dom spotkań, a także szpital. Mają tam też i galerię sztuki. Przeorysza zgromadzenia jest z wykształcenia fizykiem.

A wszystko dzięki temu, że pewien szwajcarski pastor, który dotarł do Lwowa, wszedł do Galerii IkonArt i doznał iluminacji. Skontaktował się ze mną i zaprosił do Bazylei.

Pierwsze plenery odbywały się w Nowicy, ale potem z niej wyemigrowały. Dlaczego?

Czasem żartuję, że od 2020 r. działamy na wychodźstwie. Po 12 latach okazało się, że cele Bractwa Młodzieży Greckokatolickiej rozmijają się z naszymi. Nam od początku zależało na stworzeniu środowiska, które się ze sobą komunikuje. Dokumentujemy prace plenerowe, organizujemy konferencje poświęcone sztuce sakralnej. Publikujemy. Zapraszamy do dialogu historyków sztuki, krytyków, teologów, malarzy. W 2021 r. plener odbył się w Wesołej. Mieszkaliśmy w tamtejszym domu rekolekcyjnym, pracowaliśmy w kaplicy rozmalowanej przez Nowosielskiego. W ubiegłym roku byliśmy w Castel Gandolfo. Chciałbym kiedyś zorganizować plener w Ziemi Świętej.

Co się dalej dzieje z ikonami tworzonymi na plenerach?

Chcemy, by trafiły do zbiorów publicznych. Do Nowego Sącza przekazaliśmy ich już ponad 20. Prowadzimy rozmowy z muzeami w Supraślu i Sanoku. Nasze stowarzyszenie i plenery są przedsięwzięciem opierającym się na społecznym działaniu, na którym nie można zarobić. Większość prac rozdajemy – nie tylko znajomym i nie tylko w Polsce, ale wysyłamy je także do krajów byłego ZSRR za pośrednictwem misjonarzy; najdalej dotąd do Semipałatyńska. W Mińsku jest praca plenerowa. Trafiają również do prywatnych domów, jednak kiedy próbuję je później wypożyczyć na wystawę, okazuje się, że właściciele bardzo niechętnie się z nimi rozstają.

Skąd macie pieniądze na finansowanie tych nietanich przecież spotkań?

Pracujemy nad tym (śmiech). Są prywatne i publiczne pieniądze na to. Słabi muszą być kreatywni.

I to bardzo, skoro na ostatni plener, do Castel Gandolfo, udało się na dwa tygodnie ponad 20 uczestników.

Trzeba szukać sprzymierzeńców. Wiele lat temu willę w Castel Gandolfo kupił wspomniany wcześniej Andriej Szeptycki. Willa jest duża, pięknie położona i są w niej dobre warunki do pracy. Opiekuje się nią zakonnik. Ciekawa postać – wstąpił do zakonu studytów jeszcze w Związku Radzieckim, był strażakiem, malował kiedyś ikony. Jeszcze przed agresją rosyjską na Ukrainę pojechałem do niego, żeby porozmawiać o zorganizowaniu tam pleneru, ale kiedy wybuchła wojna, willa zapełniła się ukraińskimi uchodźcami. Nie pojechaliśmy do Włoch, a do Wesołej.

Wcześniej po wybuchu pandemii koronawirusa przyjazd do Polski Ukraińców załatwiałem z Głównym Inspektorem Sanitarnym, nie lepiej było potem. W 2021 r. pojechaliśmy do Krzyworówni na Huculszczyznę – to był drugi plener pandemiczny. W tym roku prawdopodobnie pojedziemy do Ukrainy, bo koledzy z Ukrainy od dwóch lat nie mogą wyjechać – ci, którzy służą na froncie, i ci, którzy są w wieku poborowym. Mimo że koledzy stamtąd nie mogli wziąć udziału w ostatnich plenerach, namalowali i oddali prace. Spotykamy się we Lwowie. Dlatego w tym roku zrobimy plener w Ukrainie, żeby mogli w nim uczestniczyć, spotkać się z kolegami, przez te dwa tygodnie żyć we wspólnocie chrześcijan – ponadetnicznej i ponadkonfesyjnej.

Mateusz Sora

Wraz z dr Katarzyną Jakubowską-Krawczyk kurator poplenerowej wystawy ikon współczesnych „Oto syn Twój. Oto Matka twoja” w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej, czynnej do 7 kwietnia; organizator plenerów i prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Nowicy.

Ostap Lozinski (Ukraina), „O robotnikach w winnicy”, 2015

Ostap Lozinski (Ukraina), „O robotnikach w winnicy”, 2015

Foto: Wacław Bugno (2)

Borys Fiodorowicz (Polska), „Vero Nika/ Prawda zwycięża”, 2020

Borys Fiodorowicz (Polska), „Vero Nika/ Prawda zwycięża”, 2020

Foto: W.BUGNO

Plus Minus: Skąd wzięła się w warszawskim Muzeum Archidiecezjalnym wystawa ikon organizowana przez Stowarzyszenie Przyjaciół Nowicy?

Jesteśmy tu już po raz kolejny. Pierwszą wystawę mogliśmy zaprezentować dzięki biskupowi Michałowi Janosze, który jest historykiem sztuki. W 2016 r., w związku z 25. rocznicą uznania przez Polskę niepodległości Ukrainy i z tej okazji wizytą prezydenta tego kraju Petra Poroszenki, bp Janocha zaproponował, żeby pokazać, że ze spotkania Polaków i Ukraińców może wyniknąć coś pięknego i to właśnie były ikony powstałe na naszych plenerach.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich