Kiedy pod koniec stycznia Juergen Klopp zapowiedział, że musi zdjąć pelerynę superbohatera i nie wie, czy jeszcze kiedykolwiek ją założy, kibice przeżyli szok. Nie tylko fani Liverpoolu byli zaskoczeni. Zdziwić mógł się każdy, kto interesuje się piłką nożną. Przecież Niemiec wydawał się niezniszczalny, tryskał energią, skakał przy linii bocznej, ściskał się z piłkarzami, unosił zaciśniętą pięść w stronę trybun albo kłócił się z sędziami. Taki wulkan energii miałby wygasnąć? A gdzie miłość do piłki nożnej, która – wydawało się – nie może się znudzić? Może to, co robił Klopp, od pewnego momentu było tylko maską zakładaną na mecze i treningi, żeby podtrzymać ogień tlący się w zawodnikach i kibicach?
Trybuny na Anfield Road wypełniały się szczelnie na meczach i śpiewały „You’ll Never Walk Alone” („Nigdy nie będziesz szedł sam”), ale widocznie takie wsparcie nie wystarczyło. Kto wie, może spalało jeszcze bardziej, bo trener, który przez osiem lat wrósł w miasto, utożsamiał się z robotniczą społecznością, czuł odpowiedzialność za to, żeby ludziom odpłacić za przywiązanie i dać radość zwycięstwa. W końcu bilet na trybunę główną może kosztować nawet 60 funtów i dla wielu to znaczący wydatek. Klopp i jego piłkarze to milionerzy, ale Niemiec jest z tych, którzy patrzą dalej niż na stan swojego konta. Do tego jeszcze ta historia, Bill Shankly, Bob Paisley, wszyscy ci wielcy menedżerowie i piłkarze, których duchy unosiły się nad Anfield.
Liverpool ma zawsze bić się o mistrzostwo i puchar Anglii, walczyć w Lidze Mistrzów, choć jest od niego wiele bogatszych klubów. Właściwie co trzeci dzień rozgrywał mecz o życie. Żeby jeszcze wystarczyło wyjść na stadion, stanąć przy ławce i dyrygować drużyną. Nie, każde spotkanie to przecież godziny przygotowań, rozwiązywanie taktycznych łamigłówek, radzenie sobie z problemami, kontuzjami i nastrojami młodych bogaczy, a potem 90 minut drżenia o wynik i w przypadku porażki – jeszcze tłumaczenie się mediom. To zdecydowanie może wyczerpać.
Czytaj więcej
Piłka nożna bywa grą błędów i choć pojawiają się kolejne pomysły, jak wyeliminować chociaż te sędziowskie, to mimo pomocy technologii zawsze na końcu łańcucha decyzyjnego jest człowiek.
Za stary na normalne życie
Przez ponad osiem lat Klopp pracował pod wielką presją w Premier League, a do tego trzeba doliczyć jeszcze siedem intensywnych lat w Borussii Dortmund i wcześniejsze siedem w Mainz. Wychodzi na to, że w sumie przez 22 lata działał na najwyższych obrotach i utrzymywał się na najwyższym poziomie – to dłużej, niż wielu jego piłkarzy żyje na świecie. Nic dziwnego, że kiedy niemiecki trener ogłaszał swoją decyzję w wieku 57 lat, mówił o wypaleniu i dodał, że „nie chce być za stary na normalne życie”. Klopp nie był pierwszy.