Obserwuję tworzenie takiej wspólnoty na przykładzie młodzieży ukraińskiej, która spotyka się ze swoimi rówieśnikami z Polski w różnych miejscach w Łodzi. Po obrzeżach parków, na skwerach, na ulicach. Są to bardzo często spotkania spontaniczne w miejscach nieoczywistych. Miejsca nieoczywiste to te, które mieszczą się z boku uczęszczanych, przechodzonych szlaków. Młodzież z reguły omija „przechodzone” obszary. Trudno określić, dlaczego nagle jakieś miejsce, jakaś przestrzeń wyłania się jako najpopularniejszy punkt spotkań, tak jak słynny dla łodzian „murek” przy stacji benzynowej czy początek ulicy Piotrkowskiej. Później te miejsca z różnych względów – zwykle z przyczyn administracyjnych, obumierają, stają się przebrzmiałe, wchodzą w komercyjny obieg, który nie jest już tak bardzo atrakcyjny dla młodych ludzi. Wtedy oni szukają dla siebie zupełnie nowego, kolejnego miejsca – tak właśnie ewoluuje przestrzeń miejska. Młodzi ludzie na pewno szukają miejsc, które gwarantują im spokój, możliwość swobodnego spożywania tanich produktów alkoholowych. Bywa, że te przestrzenie są przecinane przez decyzje administracyjne, wchodzi tam straż miejska i nagle kończy zabawę. Potem pojawia się np. deweloper, który chce przestrzeń miejską jak najatrakcyjniej spieniężyć i fakt istnienia takiego miejsca przechodzi do historii.
Podczas tych „międzykulturowych spotkań” mamy do czynienia z innym rodzajem narracji niż ta przyjęta oficjalnie. Jest taka „obok”, obserwuję początki wymiany poglądów, raczkujące dyskusje na tematy ważne – bardzo zresztą ta wymiana jest spokojna i pozbawiona antagonizmów. Jestem przekonany, że – wbrew temu, co się wydaje postronnym obserwatorom – takie spotkania pozostawiają coś po sobie. Być może jest to początek miejskiej kultury unfikacyjnej polsko-ukraińskiej.
W jaki sposób pan obserwuje tych młodych ludzi? Wchodzi pan w środek ich dyskusji i zabawy czy jest raczej biernym obserwatorem?
Mieszkam niedaleko ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, naturalnie więc spędzam wiele czasu w centrum i uważam je za swoje środowisko naturalne. W niedawno wydanej książce „ŁDZ. Osobliwy alfabet miasta” opisuję zresztą te miejskie spotkania w zgiełku i zamieszaniu. Właściwie mieszkając w mieście, cały czas jestem w roli badacza. Przysłuchuję się tym rozmowom, obserwuję młodych ludzi, czasami udaje mi się z nimi podyskutować – oczywiście, nienachalnie, żeby nie psuć atmosfery. Widzę, że łączy ich rodzaj wspólnego doświadczania, doświadczania miejsca, opowiadania miejskich historii.
Ludzie z zewnątrz powiedzieliby, że młodzież po prostu się przekrzykuje, a naukowiec widzi, że „odciska swoje piętno w przestrzeni miejskiej”.
Cóż bardziej integracyjnego niż wspólna swobodna rozmowa, zabawa! Tym bardziej że pora nocna zdejmuje z ludzi szatę codzienności i skrępowania. Można zaryzykować, że nocną porą ludzie są bardziej sobą – ze wszystkimi tego wadami i zaletami. Badacz kultury Bronisław Malinowski podkreślał fatyczną funkcję mowy, czyli potwierdzania swojej obecności właśnie poprzez podtrzymywanie kontaktu ze sobą, obecność w mieście, gesty, interakcje, wspólnotę doświadczeń. Przyznaję, że jest to obszar trudny badawczo. Ciekawe, jak się zmienił po pandemii charakter domówek. Przede wszystkim, wzrosła ich liczba, poza tym niekoniecznie pije się alkohol i tańczy do upadłego. Są to także spotkania, na których gra się w planszówki, ogląda zdjęcia lub rozmawia „na zadany temat”.