„Przesilenie zimowe”: Niedobitki

Opierając się na wątkach powszechnie znanych i eksploatowanych w kinie, Alexander Payne kreśli w „Przesileniu zimowym” anegdotę o ludziach zagubionych, zmagających się z „tu i teraz”. Prostymi środkami osiąga efekt niezwykły.

Publikacja: 26.01.2024 17:00

W „Przesileniu zimowym” wspólną niedolę dzielą inteligent bez perspektyw Paul (Paul Giamatti, na zdj

W „Przesileniu zimowym” wspólną niedolę dzielą inteligent bez perspektyw Paul (Paul Giamatti, na zdj. w środku), przedstawiciel klasy próżniaczej porzucony przez matkę – Angus (Dominic Sessa) oraz niewidzialna pracownica kuchni Mary (Da’Vine Joy Randolph)

Foto: Seacia Pavao/FOCUS FEATURES LLC.

Alexander Payne zadebiutował pokazywaną na festiwalu Sundance czarną komedią „Złe i gorsze” (1996), ale dopiero jego kolejne projekty – nominowane do Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany „Wybory” (1999) (ponoć ulubiony film polityczny Baracka Obamy) oraz uhonorowany Złotym Globem za najwartościowszy skrypt „Schmidt” z Jackiem Nicholsonem (2002) – przyniosły mu rozpoznawalność wśród kinomanów. Właściwy przełom w jego karierze nastąpił jeszcze później, bo przy okazji premiery „Bezdroży” (2004), których treść, na pozór tylko skupiona wokół dwóch kumpli przemierzających kalifornijskie winnice, została tym razem doceniona przez Akademię statuetką. Laur w tej samej kategorii Payne otrzymał za „Spadkobierców” (2011) z George’em Clooneyem, być może jego najbardziej znane w Polsce dzieło, opowieść o facecie, który staje przed próbą odbudowania więzi rodzinnych.

Gdy na ekrany weszła znakomita „Nebraska” (2013), urodzony w tytułowym stanie reżyser cieszył się już statusem czołowego twórcy, który z humorem, a także z subtelną, wręcz zakamuflowaną czułością przygląda się Ameryce i jej społeczeństwu. Zgłębia człowieczeństwo swoich bohaterów, ale i nie szczędzi im uszczypliwości oraz krytyki. I wtedy, dość niespodziewanie, Payne zrealizował długo planowane „Pomniejszenie” (2017), utrzymaną w konwencji science fiction satyrę na współczesny świat, który rządzi się hedonizmem i konsumpcjonizmem, a któremu grozi przez to zagłada. Film – tyleż ambitny, co nieszczególnie udany – uznano za porażkę kasową. Zebrał mieszane recenzje i zignorowano go w sezonie nagród. I choć Payne kręci rzadko, nie sposób nie zauważyć, że nieprzychylna recepcja „Pomniejszenia” przyczyniła się do tego, że zamilkł na jeszcze dłużej niż zazwyczaj, bo aż na sześć lat. Teraz odradza się, i to w pięknym stylu, a jego „Przesilenie zimowe” urasta do rangi wydarzenia. Pal licho to, że tytuł doceniają liczne gremia, obsypując go wszelkiej maści wyróżnieniami. To oczywiście nobilituje przedsięwzięcie w świadomości widowni, ale tym, co najistotniejsze w tym przypadku, jest fakt, iż Payne wraca do korzeni, robiąc kino może i małe na różnych poziomach, ale zarazem wielkie, jeśli chodzi o jego wymowę.

Czytaj więcej

„Watcher”: Władcy naszych spojrzeń

Trójka odrzutków

Jest grudzień 1970 roku. Gdzieś w Nowej Anglii, najpewniej na obszarze Massachusetts, chłopcy z prestiżowej szkoły z internatem przygotowują się do wyjazdu na ferie świąteczne. Sęk w tym, że nie wszyscy. Garstka uczniów musi spędzić ten czas z dala od swych rodzin. Do opieki nad dziatwą dyrektor placówki wyznacza zrzędliwego Paula Hunhama (Paul Giamatti; z Payne’em współpracujący uprzednio przy „Bezdrożach”), który uczy na co dzień o starożytnych cywilizacjach. To prawdopodobnie kara za to, że w poprzednim semestrze belfer oblał syna senatora, który należy do najhojniejszych darczyńców, jakimi może się poszczycić pryncypał.

Ani Hunham nie przepada za sztubakami (ma ich za rozpieszczonych i tępych, co stanowi – jak to określa – „popularną kombinację w takich miejscach”), ani oni za nim (jego metody dydaktyczno-wychowawcze porównują do nazizmu). Sytuacja, która nikomu nie jest na rękę, krystalizuje się, gdy część adeptów trafia pod skrzydła – i to niemal dosłownie, bo gość przylatuje helikopterem – jednego z ojców, po czym odlatuje za horyzont. Na terenie instytucji pozostaje tylko buntowniczo nastawiony Angus Tully (debiutujący Dominic Sessa), którego matka woli obchodzić święta w podróży poślubnej z drugim mężem niż z synem. Młodzian zmuszony jest przeżyć Boże Narodzenie z Hunhamem, a także z Mary Lamb (Da’Vine Joy Randolph), szefową szkolnej kuchni, która opłakuje śmierć syna na wojnie w Wietnamie. Paul i Angus, początkowo łypiący na siebie spode łba, budują powoli opartą na wzajemnym zrozumieniu relację, której sprzyja spontaniczny wypad do Bostonu.

Zespół odoru rybnego

Payne, czerpiąc ze scenariusza Davida Hemingsona (wcześniej tylko raz, w „Nebrasce”, reżyserował w oparciu o cudzy tekst), osiąga w „Przesileniu zimowym” niezwykły efekt. Opierając się na wątkach powszechnie znanych i wielokrotnie wykorzystywanych w historii X muzy – od motywu niedopasowanej pary wyruszającej w drogę aż po temat tak wzięty jak dorastanie w cieniu traum – autor kreśli anegdotę o ludziach zagubionych, zmagających się z tu i teraz. Prostota przekazu, klarowny wywód, a także poruszające kreacje aktorskie – wystarczy spojrzeć na zasępione i wyrażające więcej niż tysiąc słów oblicza Giamattiego, Sessy czy Randolph, by się o tym przekonać – pozwalają odbiorcy na zanurzenie się w tej przypominającej klasyczną powieść gawędzie, która łączy w sobie smutek i radość.

W „Przesileniu zimowym”, któremu akompaniują amerykańskie standardy świąteczne w chóralnych aranżacjach, Boże Narodzenie, wbrew temu, co usłyszeć można w tych wszystkich piosenkach, ma wyjątkowo gorzki smak. Na bohaterów Payne’a nie działa ani towarzysząca temu okresowi atmosfera, ani zapach choinki (skądinąd sztucznej, kupionej na pamiątkę lądowania Amerykanów na Księżycu). Paul jest człowiekiem zgorzkniałym, którego życie nie potoczyło się tak, jak to sobie wyobrażał. Nie zaszedł zbyt daleko – jest bowiem nauczycielem w szkole, którą sam ukończył. Rozczarowania i żal do świata, a także do systemu faworyzującego przeciętniaków, topi w burbonie. Stara się nie wychylać poza zagracony pokoik przysługujący mu z przydziału (inna sprawa, że cierpi na zespół odoru rybnego, w związku z czym nie ma powodzenia u kobiet, choć mieć by je chciał), a gdy już musi z niego wyjść, to daje się we znaki swoim przełożonym i podopiecznym. Angus z kolei, pomimo młodego wieku, inteligencji i talentów, wykazuje się głównie arogancją i cynizmem, którymi próbuje zamaskować niedostatek miłości. Dla Mary zaś Gwiazdka AD 1970 to moment żałoby. Jej syna, absolwenta akademii, w której ona gotuje, wysłano do Wietnamu. To, że kobieta jest czarnoskóra, nie pozostaje bez znaczenia. Wszak białym chłopcom kończącym tak renomowane uczelnie Ameryka nie każe umierać za ojczyznę. Dla nich znajdzie się zajęcie bliżej domów.

Tak oto niedolę dzielą ze sobą inteligent bez perspektyw, przedstawiciel klasy próżniaczej porzucony przez matkę oraz niewidzialna pracownica kuchni. Payne sympatyzuje z tymi postaciami i do tego samego skłania widza. W „Przesileniu zimowym” trochę od niechcenia i wbrew zdrowemu rozsądkowi, powstaje rodzina złożona z niedobitków, którzy – jak zwykle bywa w filmach tego typu – wpływają na siebie tak mocno, że oddziaływanie to przyczynia się do całkowitego przewartościowania ich egzystencji. Reżyser prowadzi narrację tak, że między bohaterami zawiązuje się nić porozumienia. Niby nic takiego, ale jednak sporo w tym świeżości i fundamentalnej prawdy. Żadna z kwestii napisanych przez Hemingsona nie trąci fałszem. Wszystkie sceny, zwłaszcza te w finałowym akcie, skomponowane są precyzyjnie.

Czytaj więcej

„Odwieczna córka”: Kobiety w hotelu

Altman, Ashby i Cyceron

Tym, co dodatkowo wyróżnia „Przesilenie zimowe”, jest jego warstwa formalna. Całość, skąpana w nieco wyblakłym cieple, wygląda tak, jakby powstała we wczesnych latach 70. i ponad pół wieku przeleżała na dnie archiwum. Nie jest to bynajmniej pusta stylizacja (ani tym bardziej pastisz), ale hołd dla kina powstającego w tamtym czasie. Czuć tu inspiracje Halem Ashbym czy Robertem Altmanem, ale i europejskimi mistrzami z tego okresu, na co wskazuje charakterystyczny dla ich twórczości format o proporcjach boków 1,66:1.

To, jak film się prezentuje, to w dużej mierze zasługa duńskiego operatora Eigila Brylda, który – nie mogąc znaleźć taśmy oddającej ducha roku 1970 – zrezygnował z kręcenia na światłoczułej błonie i sięgnął po aparaty cyfrowe wyposażone w zmiennoogniskowe obiektywy. W rezultacie tak sfotografował Nową Anglię i mieszczącą się w niej szkołę, że można ulec wrażeniu, iż jest to dzieło z innej epoki. Dawny styl – na czele z ziarnem i zadrapaniami – odtworzono tu ze wszech miar dokładnie (warto zauważyć, iż nawet samochody jeżdżą tu naprawdę po ulicach, a nie po studiu z wygenerowanym na ekranach tłem).

Payne, podnosząc się po klęsce „Pomniejszenia”, wchodzi na ścieżkę wielkości. „Przesilenie zimowe” to mądry utwór o ludziach, których serca zamrożone przez wydarzenia z przeszłości topnieją pod wpływem innych osób. Wszak, jak powiada Paul, cytując Cycerona: „nie rodzimy się tylko dla siebie”.

Alexander Payne zadebiutował pokazywaną na festiwalu Sundance czarną komedią „Złe i gorsze” (1996), ale dopiero jego kolejne projekty – nominowane do Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany „Wybory” (1999) (ponoć ulubiony film polityczny Baracka Obamy) oraz uhonorowany Złotym Globem za najwartościowszy skrypt „Schmidt” z Jackiem Nicholsonem (2002) – przyniosły mu rozpoznawalność wśród kinomanów. Właściwy przełom w jego karierze nastąpił jeszcze później, bo przy okazji premiery „Bezdroży” (2004), których treść, na pozór tylko skupiona wokół dwóch kumpli przemierzających kalifornijskie winnice, została tym razem doceniona przez Akademię statuetką. Laur w tej samej kategorii Payne otrzymał za „Spadkobierców” (2011) z George’em Clooneyem, być może jego najbardziej znane w Polsce dzieło, opowieść o facecie, który staje przed próbą odbudowania więzi rodzinnych.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi