Czułam, że rozmawiam z geniuszem

Wojtek darował mi taką masę swojego talentu, że wszystko, co mówił, było nadzwyczajne – wspomina Wojciecha Młynarskiego Ewa Bem.

Publikacja: 19.01.2024 17:00

Ewa Bem z różą dla Wojciecha Młynarskiego podczas uroczystości wręczenia mu nagrody Złotego Berła w

Ewa Bem z różą dla Wojciecha Młynarskiego podczas uroczystości wręczenia mu nagrody Złotego Berła w 2008 r.

Foto: TRICOLORS/East News

Opole 1988. Jubileusz dwudziestopięciolecia pracy twórczej Młynarskiego. On na scenie, za chwilę Ewa Bem zaśpiewa, że jej serce to muzyk „improwizujący, co ma własny styl i rytm”. Ale najpierw jubilat: „Chciałbym teraz zapowiedzieć koleżankę, którą darzę szczególnym sentymentem. I ze względu na jej fantastyczny zawsze humor i usposobienie cudowne, i ze względu na gatunek piosenki, jaki uprawia. I dlatego chciałbym ją powitać niekonwencjonalnie. Państwo znacie na pewno takie przedszkolne rymowanki – pani mówiła wierszyk, a dzieci rym. Więc może się zabawimy: Rozkosznie swingujący alt,/ Warszawska Ella Fitzgerald./ Warto być dla niej choćby tłem,/ Szanowni państwo...”. „...Ewa Bem!!!” – woła razem z publicznością Lucjan Kydryński, współprowadzący ten wieczór.

Wywołana, wychodzi na scenę. I od razu robi się jaśniej. Wtedy w wieku trzydzieści pięć plus, z fantastycznym irokezem, pomalowanymi na zielono rzęsami, kolczykami, które tańczą przy twarzy. W ręku dzierży pokaźny rulon owinięty czerwoną wstążeczką. „Przygotowałam tu specjalnie dla ciebie własnego pióra rymowankę-układankę”. Młynarski rozwija, odczytuje. Również wierszyk! „Piosenki twe mam śpiewać chęć/ kolejne lat dwadzieścia pięć,/ Więc o poranku czy przed snem / Kolego, pisz... No, niewyraźnie coś tu jest. Ewuniu, wzruszony jestem” – mówi jubilat.

„Coś takiego! To ja napisałam? Szkoda, że się tak wysiliłam, potem pisałam lepsze rzeczy”. – Uśmiecha się, kiedy po latach przypominam jej tę chwilę. I wyznaje swoją cudną, zamaszystą frazą:

„Proszę mi wierzyć, że jestem – zupełnie sympatycznie, ale jednak – zbita z tropu, bo nie pamiętam tego momentu. Ale całkowicie wierzę, że sytuacja miała miejsce. Wierszyk Wojtka znam, naturalnie, bo jeszcze parokrotnie go mówił, kiedy brałam udział w rozmaitych koncertach, które prowadził. Przez cały okres, gdy miałam okazję z nim pracować, znać się, przyjaźnić niemal, sypał wierszykami. Jest też autorem do dzisiaj chętnie używanej przez konferansjerów zapowiedzi: »Nie-ba-wem Ewa Bem«. Ale Wojtek darował mi taką masę swojego talentu, że wszystko, co mówił, było nadzwyczajne”.

Czytaj więcej

„Przepis na potwora”: Utopia biologiczna

Leciał z głowy

Przez dekady pozostawali blisko artystycznie. A towarzysko? Ewa Bem wspomina, że Wojtek był raczej typem niedostępnym.

„To nie taki człowiek, który chodzi i sypie kawałami na prawo i lewo, a wszyscy trzymają się za brzuchy. Zresztą inni satyrycy też nie są na co dzień wesołkowaci. Kocham Stasia Tyma, ale wiem, że wydusić z niego żart to naprawdę sztuka. Wojtek też taki był. Skryty. Trochę zamyślony. Nieobecny. Nie taki brat łata, jak można by się spodziewać. Jego wrażliwość, a także wieloletnie zmagania z chorobami – to też w jakimś sensie odgradzało od niego. Podczas wspólnych występów nie miałabym chyba nigdy odwagi wparować do niego do garderoby, usiąść i powiedzieć: »No, co tam słychać?«. Chociaż mogłam sobie na to pozwolić, bo się znaliśmy. Ale po prostu to nie był taki człowiek. Łączyły nas raczej spotkania zawodowe, nie wspólne imprezowanie.

Bywało, że w momentach niedyspozycji psychicznej dzwonił do mnie o karkołomnych porach, nad ranem i czytał swoje teksty. A nawet chyba nie czytał – on po prostu je mówił. Pamięć miał nieprawdopodobną, leciał z głowy. W takich chwilach byłam troszeczkę zdezorientowana. Ale nie przyszłoby mi do głowy powiedzieć: »Wiesz co, Wojtek, przepraszam cię, jest środek nocy«. Cały czas czułam, że rozmawiam z geniuszem. Nawet swoim córkom mówiłam: »To niesamowite, że dane mi było mieć takiego geniusza w pobliżu«. Człowiek sobie z tego w jakimś sensie zdawał sprawę – ale chyba nie do końca”.

Troszeczkę jak Wojtek

Poznali się przez jej brata, Aleksandra Bema. Przypominam sobie, jak podczas wywiadu, który przeprowadzałam z panią Ewą w 2012 roku dla „Twojego Stylu” (z okazji czterdziestolecia jej pracy artystycznej), opowiadała o dzieciństwie: „Mieliśmy z bratem po kilka lat, chodziliśmy po ulicach albo jeździliśmy tramwajami i... śpiewaliśmy! Dziś wydaje mi się to dziwne, ale wtedy było dla nas całkiem zwyczajne. Może dlatego, że w domu zawsze była muzyka, wszyscy byli z nią związani: albo grali zawodowo, albo śpiewali, czy byli »wyumieni« po konserwatoriach”.

Alek był starszy o trzy lata. Zanim ona zaczęła działalność wokalną, on już należał do środowiska muzycznego, brał udział w rozmaitych projektach. Ewa chodziła do warszawskiego liceum im. Batorego, zaczęła śpiewać w Stodole jeszcze jako nastolatka. Potem występowała z bratem w zespołach, najpierw w Bemibek, potem w Bemibem. Wreszcie zaczęła karierę solową i zyskała tytuł Pierwszej Damy Polskiego Jazzu. Aktualny do dziś.

„To chyba było tak, że Alek poprosił Wojtka o teksty do własnych kompozycji. A Wojtek się w nich zakochał, bo uwielbiał rzeczy bardzo rytmiczne. Im trudniejszy był rytm, im mocniejsza pulsacja, tym lepiej. Bardzo podobały mu się Alka utwory i to w ten sposób się zaczęło. Jakiś czas później była piosenka, do której ja już zostałam zaangażowana, i wtedy poznałam mistrza. Wydaje mi się, że spotkanie miało miejsce w słynnej willi na Łowickiej. Byłam poruszona tą wizytą, bo piękny był to dom. Poznałam panią Adriannę Godlewską, obie córki były już na świecie, mam wrażenie nawet, że i Jasiu mały tam się kręcił. Alek grał utwór na pianinie, Wojtek śpiewał. Pamiętam, pomyślałam sobie wtedy: »Po co ja mam to właściwie śpiewać, jak to już jest gotowe?«. Ale co to była za piosenka? Dziś już nie jestem w stanie powiedzieć”.

Zatrzymajmy się chwilę przy Aleksandrze Bemie. Perkusista, wokalista, kompozytor. Na początku grał w zespołach, które dziś – jak mówi jego siostra – nazwalibyśmy offowymi: Pięciu, Pesymiści, Klan, Dżamble. Jego zawodowe porozumienie z Młynarskim było fantastyczne, stworzyli razem wiele wybitnych piosenek. Ewa Bem zauważa: „Aleksander był troszeczkę jak Wojtek – w swoim świecie. Obaj łapali porozumienie na innych częstotliwościach niż my, zwykli ludzie. Poza tym Alek nie traktował Wojtka jak kaplicy, z nabożnością. Ja miałam taką skłonność, bo Wojtek mnie trochę onieśmielał. A dla Alka to był kumpel w twórczości”.

Z tego porozumienia na innych częstotliwościach i kumplostwa w twórczości powstały liczne piosenki, między innymi moja ulubiona, nomen omen, Lubmy się trochę. Ale też śpiewane przez Ewę Bem Zobacz, czyje imieniny ze słowami: „W każdej z czterech roku pór/ z kalendarza kartki fruną fur, fur, fur...”. I kolejne: „Dlaczego nas tam nie ma”, a także „Nigdy w życiu nie jest tak” (z jakże dosadnym rozwinięciem „...by nie mogło jeszcze gorzej być”) – obie na płycie „Bemowe frazy” z 1974 roku (znalazła się na niej też słynna piosenka z tekstem Marka Dutkiewicza „Podaruj mi trochę słońca”). Aleksander Bem i Wojciech Młynarski mają we wspólnym portfolio utwory także dla innych wykonawców, spoza „Bemowego kręgu” – na przykład „Mój żołnierzyku” napisany dla Michała Bajora.

Czytaj więcej

Mariusz Cieślik: Parada Równości i Niepodległości

A to przecież małe arcydzieło

O piosenkach rodzeństwa Bemów jeszcze porozmawiamy, ale najpierw będzie... porzeczka. I pieczątki. Bo właśnie Ewa Bem wspomina w rozmowie, że obaj panowie napisali razem czołówkę do filmu dla dzieci „Wycieczka – ucieczka” z 1972 roku. „Śliczna piosenka, miodzio! Zawsze mi się to bardzo podobało, zachwycałam się, a teraz z dystansu lat jeszcze bardziej doceniam – że Wojtek wchodził w takie, zdawałoby się, niepozorne projekty. Tekściarze często chcieli mieć gwarancję, że piosenka ma być śpiewana na wielkich festiwalach. A tu Alek z Wojtkiem trachnęli czołówkę do filmu, który był, przeleciał i cześć. A przecież to małe arcydzieło!”.

Zaczyna nucić: „Czy to ucieczka, czy to wycieczka,/ zaciskamy mocno w dłoni szczęście małe jak porzeczka...”. A mnie się przypomina dalszy fragment, który od lat siedemdziesiątych wraca do mnie co jakiś czas: „Wyruszamy dylu-dylu/ na spotkanie przygód tylu”. Piosenkę znałam z dzieciństwa, ale nie wiedziałam, że stoją za nią Młynarski i Bem.

– Ale mnie pani wzruszyła – mówię.

– Sama się wzruszam! – uśmiecha się Ewa Bem.

Kto nie zna piosenki, może znaleźć ją w internecie, ale uwaga – melodia jest tak dobrze napisana, że zostaje w głowie co najmniej do końca dnia. Nawiasem mówiąc, Młynarski napisał piosenki także między innymi do serialu „Szaleństwa panny Ewy” czy do komedii muzycznej „Kochajmy syrenki”.

Teraz pieczątki. Ewa Bem zawsze podkreśla, że Młynarski dał jej trzy. Bo za pieczątki uważa napisane przez niego teksty. Te, z którymi kojarzy ją cała Polska.

Pierwszą z pieczątek będzie zatem „Moje serce to jest muzyk”, od której zaczęłam ten rozdział. Przenieśmy się znowu do Opola, chociaż w nieco bliższe czasy. Rok okrągły – 2000. I jubileusz trzydziestolecia pracy Ewy Bem. Od czego zaczyna występ? Od „Muzyka…”, oczywiście. Taka to mocna pieczątka! Ale stosunek wokalistki do piosenki wcale nie jest oczywisty. „Raz ją lubię, raz jej nie lubię, różnie bywa. To jedna z nielicznych w moim repertuarze, która ze mną trochę wojuje. A ja trochę z nią. W związku z tym mamy lepsze i gorsze dni. Chyba najbardziej nie lubię tego, że ona nie była napisana dla mnie. Widocznie coś się we mnie zakotwiczyło, rodzaj jakiejś zazdrości, czegoś nieładnego”.

Do dzisiaj nie wie, za kogo nagrała tę piosenkę. „Ale w jakimś sensie błogosławię, że temu komuś się nie udało i że ja to zrobiłam”. – Uśmiecha się delikatnie. Okoliczności pamięta dokładnie: zaproszono ją do Łodzi, tramwajem dojechała do radia, zapoznała się z podkładem, z tekstem. „Chyba z dwa razy sobie prześpiewałam, nagrałam i tą samą drogą tramwajem wróciłam na dworzec, na pociąg do Warszawy”.

W moim sercu

Tutaj warto przypomnieć wzruszającą opowieść Agaty Młynarskiej w książce „Moja wizja” – wywiadzie rzece znakomicie poprowadzonym przez moją redakcyjną koleżankę Agnieszkę Litorowicz-Siegert. Agata opowiada tam, że kiedy mieszkali na Łowickiej, tata czasem wchodził do jej pokoju z magnetofonem Panasonic pod pachą. „Ja byłam zaspana, a on mówił: »Chcę ci puścić piosenkę, którą właśnie napisałem – potrzebny mi twój mózg«. [...] Siadał na dywanie, naciskał play i śpiewał. Godzinę później szłam do szkoły, nucąc: »Moje serce to jest muzyk improwizujący« – i myślałam sobie, że to jest o moim sercu”.

Ciekawostka – w 1984 roku podczas festiwalu w Sopocie (na którym był taki zwyczaj, że obcokrajowcy, łamiąc język, śpiewali polskie przeboje) piosenkę „Moje serce to jest muzyk” wykonuje przybyła z Francji Martine Caron. W odmiennym stylu, rzecz jasna, ale też energetycznie. Nie można inaczej.

Autorem nut do tej piosenki pieczątki jest Jacek Mikuła. Agata Młynarska opowiadała mi, że pamięta czas, jak tata pisał teksty do piosenek, które od nazwiska kompozytora nazywano w jej domu mikułami. Mówię o tym Ewie Bem, ale ona zauważa: „Akurat to nie jest typowa mikuła. Jacek to pianista jazzowy, pisał rzeczy bardzo jazzowe. W pewnym momencie związał się artystycznie z Marylą Rodowicz i wtedy powstały mikuły – w stylu »Damą być«, trochę happy jazz, trochę ragtime. A Serce... to jest popowa piosenka. Nie wydaje mi się, żeby ona była za bardzo charakterystyczna dla Jacka”.

Skoro jest analiza muzyczna, znów pozwolę sobie przytoczyć lingwistyczną. Badaczka Katarzyna Jachimowska, rozważając piosenkę „Moje serce to jest muzyk”, pisze: „Poetyckość i metaforyczność tego tytułu kształtuje się na bazie znaczenia wyrazu muzyk – artysta zajmujący się tworzeniem muzyki lub jej wykonywaniem [...]. Plastyczność konotacji semantycznej tego wyrazu została wykorzystana przez Młynarskiego do napisania jednej z piękniejszych piosenek o miłosnych rozterkach”.

„Plastyczność konotacji semantycznej” – obiecuję sobie zapamiętać naukowy zwrot. Choć znacznie łatwiej wpada mi w ucho fraza z samej piosenki: „wypiłam kaw i strzeliłam gaf”.

Kolory nasycone

Druga pieczątka (wcześniejsza, jeśli chodzi o chronologię) to „Żyj kolorowo”. Czerwiec 1979. Ewa Bem ma dwadzieścia osiem lat i dostaje w Opolu nagrodę w Plebiscycie Studia Gama. Oglądam w internecie występ. Krótkie jasnorude włosy. Jedno z ramiączek białej sukienki zsuwa się filuternie. Na ręku bransoletka z kolorowymi piórami czy futrzakiem. Już wtedy widać, że ta madame ma fantazję!

Fantazyjna jest też muzyka Jana Ptaszyna Wróblewskiego. Zwłaszcza wstęp napisany na cztery saksofony, jak wieść estradowa niesie – dla wielu muzyków karkołomny. Kiedy pytam, czy śpiewanie tej piosenki też było trudne, Ewa Bem tylko się uśmiecha. Nie było. „Dopiero po wielu latach na skutek różnych reakcji – słuchaczy, krytyków – zrozumiałam, że śpiewam dość trudne piosenki”.

W radiu opowiadała kiedyś o tym utworze tak: „W dniu, kiedy miałam pojawić się w studiu nagraniowym, pojechałam do szpitala urodzić moją córkę Pamelę. O mały włos, a piosenka byłaby nie moja, gdyby się na mnie nie doczekali. Na szczęście jest moja – i jest taką moją złotą monetą w garści”. Ewa Bem często podkreśla, że „żyj kolorowo” nie oznacza wcale życia w kolorach pstrokatych, krzyczących. I nie zawsze jest to życie różowe. Czasem żyje się na szaro, czasem na czarno, czasem na biało – przecież to też są kolory. Zaznacza jednak, że na pewno nie żyje w półcieniach, zawsze są to kolory nasycone. Jest z tych, którzy angażują się całym sercem.

Ta piosenka jest dla wielu symbolem. W publikacji załączonej do albumu „Ewa Bem, Bemibek, Bemibem” ze Złotej Kolekcji Pomatonu Ryszard Wolański pisze: „Czy to będzie jazzowa ballada, swingowy standard czy piosenka »Żyj kolorowo«, Ewa Bem wykona ją tak samo żarliwie, z finezyjną maestrią, swobodnie, z poczuciem radości śpiewania, zawsze też z głęboką refleksją po gruntownym przemyśleniu interpretacji, jak przystało na Pierwszą Damę Polskiego Jazzu”.

Do piosenki powstał teledysk. Kolorowy, a jakże! Piosenkarka jest w nim ubrana w zieloną sukienkę w białe paski, z koronkami, falbanami. Bawi się bukietem żółtego kwiecia, w ręku trzyma wielkie złote jabłko. Skąd takie pomysły? Okazuje się, że teledysk był kręcony w magazynie kostiumów w telewizji. „Nie wiem, jak to teraz wygląda, ale kiedyś wisiały tam przepiękne kostiumy, stały wspaniałe meble, lampy. Wachlarze, kapelusze, wszystko! Ja się tylko przechadzałam, a otoczenie samo grało”. Zauważa przy okazji, że kiedyś to się szyło kostiumy dla artystów – z prawdziwych jedwabiów, atłasów. A teraz się wypożycza i spina agrafkami.

Czytaj więcej

Oddajemy edukację w ręce celebrytów

Scenariusz? Nie było, przyznaje jego bohaterka. Przywołuje za to inne, bardziej inscenizowane klipy. Na przykład teledysk zespołu Bemibek, słynną „Matnię”, czyli „Cul de sac” Krzysztofa Komedy. Był nagrywany w ceglanych podziemiach gdzieś na Starym Mieście. „Miałam dość długie włosy – natapirowane, zlakierowane – sterczały jak Statua Wolności. Każdy z nas stał w podświetlonej niszy, zawinięty w jakiś koc. Z kolei do teledysku »Kolega maj«, piosenki zaczynającej się od: »I znów księżniczka Anna spadła z konia«, to akurat Agnieszki Osieckiej, zawieźli mnie na kanałek w Wilanowie i wsadzili na łódkę. Operator stał na brzegu, a ja na tej łódce z jakimś gondolierem...”.

Wracamy do „Żyj kolorowo”. W wywiadzie „Rozmowy poszczególne” Agata Młynarska mówiła do ojca: „Jest jeszcze jedna bardzo ważna piosenka, która właściwie jest takim rytmem dnia codziennego, takim naszym rytmem wspólnym. To jest hasło twoje »Do przodu żyj, żyj kolorowo, marzenia najbarwniejsze miej«. [...] Świadczy o tym, że coś pozytywnego warto każdego dnia mieć w sobie”. Na co Młynarski odpowiedział: „Gdybyś prześledziła moje piosenki, to z trudem byś znalazła w różnych pointach [...] akcenty pesymistyczne. Naprawdę. Ja się staram zawsze tak pisać, żeby jakieś światełko było, żeby jakaś odrobina nadziei była”.

Pełne nadziei Młynarskie „żyj kolorowo” stało się skrzydlatym słowem. A za sprawą kolorowych tabliczek z tym napisem, stworzonych przez artystę Wojciecha Manna, weszło też do świata sztuki. Ewa Bem pamięta tę akcję. „Wojciech i jego żona Zuzanna zrobili ich mnóstwo i wieszają je po świecie – gdziekolwiek jeżdżą i dostaną pozwolenie. Ja dostałam egzemplarz z numerem 0001” – mówi. W opisie akcji, zamieszczonym na stronie Puszka.waw.pl, czytam: „Pierwsza tabliczka zawisła w Rzymie 29 marca 2013 roku. »Żyj kolorowo« to tytuł piosenki, do której muzykę skomponował Jan Ptaszyn Wróblewski, a wykonuje ją Ewa Bem. Oboje są w gronie przyjaciół projektu. Swoją tabliczkę otrzymał m.in. Wojciech Młynarski, który napisał słowa piosenki »Żyj kolorowo«”. Jedna z nich wisi także przy wejściu do budynku, gdzie niegdyś mieścił się klub Hybrydy. O dziele mówiono tabliczka mnożenia uśmiechu, pokazywano je w „Teleexpressie”. Piękny przykład, jak słowa mistrza cyrkulują w innych rewirach kultury, nawet dalekich od piosenki.

Moje lingwistyczne czujniki zmuszają mnie, by napomknąć, że w piosence jest jakże charakterystyczne dla Młynarskiego „taba, daba”. Onomatopeja to jedno, ale tu jeszcze „taba” jest zwiastunem „ta bardzo przenikliwa myśl”, a „daba” – „da barwę moim dniom”. Uważny młynarskolog znajdzie w tym ślad techniki, która w pełni rozwinięta objawiła się we wspomnianej wcześniej piosence „Daj Des”. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że w roku 1984 w Sopocie „Żyj kolorowo” po bułgarsku zaśpiewała Nelly Rangelova. Głęboka nieznajomość bułgarskiego nie pozwala mi docenić urody przekładu, nie wyłowiłam też „taba, daba”. Ale piosenka jest i świadczy o tym, że Młynarskiego w różnych językach śpiewano.

To jest utwór

Pieczątka numer trzy? Gram o wszystko z muzyką Jerzego Wasowskiego. Rok 1983. Jedna z moich rozmówczyń, Joanna Trzepiecińska, uważa, że to najpiękniejsza polska piosenka. Ewa Bem przyznaje, że w jej rankingu też plasuje się bardzo wysoko.

Ale nawet nie wiem, czy słowo „piosenka” jest tu właściwe. To jest utwór. Więcej niż piosenka. Uwielbiam go śpiewać, w szczególności wówczas, gdy na fortepianie gra Andrzej Jagodziński. On rozumie go w identyczny sposób co ja. Bawimy się, inspirujemy wzajemnie do każdej pauzy, do każdego przyspieszenia, do każdego forte... Wtedy ten utwór objawia się w całości. I pięknie eksponuje się tekst Wojtka, który jest – no, co tu mówić – powalający. Tak to trzeba określić. Można się przy nim popłakać. Oczywiście – zależy, kto co przeżywa. Ale on pasuje chyba do każdej ludzkiej sytuacji. Z Andrzejem nie sposób wykonać ten utwór dwa razy tak samo. To nie akompaniator, który podkłada muzykę, ale równorzędny solista. Szalenie kreatywny, inspirujący. Występ z nim to dla mnie wyzwanie i jednocześnie – w tym samym stopniu – nagroda.

Gram o wszystko wymaga wielkiej świadomości tego, o czym się śpiewa. Ewa Bem ma wrażenie, że dostała ją w dobrym momencie życia, była już wtedy po trzydziestce. Uważała, że dojrzała też „do pieszczoty fraz muzyki pana Wasowskiego”. W książce „Dookoła Wojtek” Maria Wasowska, żona kompozytora, mówiła, że to hit życia jednego i drugiego – czyli Wasowskiego i Młynarskiego. Jest tam piękny fragment o tym, że pan Jerzy cenił Wojtka, ale miał pretensje, że przychodzi doń z piosenkami o polityce, a powinien pisać lirykę. I namówił go na to. Owocem jest między innymi „Gram o wszystko”. Dziś „srebro najczulszych słów, milczenia złoto,/ nadziei wielki szmaragd ciężką forsę wart,/ korale tęsknoty, perły łez” są dla nas jakże cenne. I ten tekst, że „w kasynie świata nie umiem tkwić niby widz”. A melodia Wasowskiego płynie, buja się, opada, unosi. Wzrusza.

Fragment książki Joanny Nojszewskiej „Kobiety, które śpiewały Młynarskiego”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Marginesy

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Opole 1988. Jubileusz dwudziestopięciolecia pracy twórczej Młynarskiego. On na scenie, za chwilę Ewa Bem zaśpiewa, że jej serce to muzyk „improwizujący, co ma własny styl i rytm”. Ale najpierw jubilat: „Chciałbym teraz zapowiedzieć koleżankę, którą darzę szczególnym sentymentem. I ze względu na jej fantastyczny zawsze humor i usposobienie cudowne, i ze względu na gatunek piosenki, jaki uprawia. I dlatego chciałbym ją powitać niekonwencjonalnie. Państwo znacie na pewno takie przedszkolne rymowanki – pani mówiła wierszyk, a dzieci rym. Więc może się zabawimy: Rozkosznie swingujący alt,/ Warszawska Ella Fitzgerald./ Warto być dla niej choćby tłem,/ Szanowni państwo...”. „...Ewa Bem!!!” – woła razem z publicznością Lucjan Kydryński, współprowadzący ten wieczór.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich