Właśnie trwa zakupowy szał. Tradycja zobowiązuje do tego, żeby przygotować dla najbliższych osób prezenty pod choinkę. Galerie handlowe pękają w szwach, a firmy kurierskie uruchamiają specjalną usługę „dostarczymy przed świętami”. Wigilia Bożego Narodzenia dopiero 24 grudnia, ale wielkie święto kapitalizmu trwa tak naprawdę od połowy listopada. W samym kupowaniu prezentów nie ma nic złego. Problem w tym, jak skonstruowana jest cała ta kapitalistyczna machina. Nasze konsumenckie decyzje mogę tworzyć wyłom w globalizacji gospodarki.
Przygotowując świąteczne podarki, możemy obdarować nie tylko bliską nam osobę. Jeśli poświęcimy nieco więcej czasu i uwagi, możemy sprawić, że w dłuższej perspektywie zyska na tym ktoś jeszcze, cała lokalna społeczność. Wystarczy, że podczas przedświątecznych zakupów weźmiemy pod uwagę inne kryteria niż tylko cena, jakość i wygoda. Z pewnością spersonalizowane algorytmy sprytnie podsuną nam coś, co przykuje naszą uwagę. Dźwięczne marketingowe hasła będą podpowiadać, że się opłaca, że szybko i łatwo, że tego właśnie potrzebujesz. Platforma sprzedażowa czy specjalna aplikacja, z pomocą której robimy zakupy, zapewni nam jeszcze specjalny rabat. Sklepowe witryny kusić będą ofertami i promocjami nie do odrzucenia. Wszystko pięknie się spina! To, czego potrzebujemy, dostaniemy tanio i błyskawicznie. Każdy, wracając do domu po wizycie w galerii handlowej, popada w konsumpcyjną hipokryzję, bo „przecież ja tylko po dwie rzeczy, a wszędzie tłumy i kolejki, ci ludzie powariowali”.
Czytaj więcej
Zatruwa nas myślenie o tym, jak wiele jesteśmy w stanie oddać z naszych marzeń, żeby ta zmora poprzednich rządów już do nas nie wróciła. To pokazuje, jak bardzo się boimy. Festiwal, który mamy teraz, jest tylko interludium w misterium permanentnego lęku. To przekłada się na nasze codzienne decyzje - mówi Marcin Duma, prezes IBRiS.
Jako gratis – kolonizacja
My wydajemy masę pieniędzy, z jednej strony narzekając na ceny i liczbę wszystkich grudniowych wydatków, a z drugiej strony kupując znacznie więcej, niż realnie potrzebujemy. Dla nas to mnożące się koszty, a dla kogoś innego gigantyczny zysk. Ten zakupowy szał to niestety coś w rodzaju gospodarczej zdrady stanu, ponieważ zarabiają na tym głównie zagraniczne koncerny. Wśród dziesięciu największych sieci handlowych w Polsce ciężko będzie znaleźć chociaż jedną z polskim kapitałem. Nawet te polsko brzmiące marki, jak Biedronka, Żabka czy Stokrotka, to własność kapitału zagranicznego. Jedynym światełkiem w tunelu jest Dino. Można by powiedzieć, że to nic złego. Gdyby nie kilka faktów. Według danych Euromonitor International Passport Retail udział sieci handlowych w polskim rynku przybrał niepokojące rozmiary. Wskaźnik penetracji rynku przez sieci handlowe wynosi 35 proc., a europejska średnia to 17 proc.! Co więcej, ten wskaźnik będzie tylko rósł – w 2027 r. według prognoz będzie wynosił 41 proc. Do tego czasu mnożące się Żabki zupełnie wytną osiedlowe sklepy.
Fakt, że wydawane przez nas pieniądze masowo wypływają z Polski, to tylko jeden z problemów. Przewaga sieci dystrybucyjnych nad rozdrobnionymi często producentami jest tak duża, że firmy nie mają innego wyjścia i muszą godzić się na wiele niezbyt uczciwych praktyk. Polska Federacja Hodowców Bydła i Producentów Mleka oraz Krajowa Rada Izb Rolniczych mówią o tym od 2016 r. Przedstawiono wtedy listę 40 opłat innych niż marża stosowanych przez sieci handlowe w umowach, porozumieniach, warunkach współpracy z dostawcami. Oto kilka przykładów: akcje typu urodziny sieci, Boże Narodzenie, Dzień Dziecka – od 10 tys. do 100 tys. zł., otwarcie nowego sklepu sieci – od 5 tys. do 40 tys. zł, tzw. remodeling, czyli np. przebudowa, odnowienie sklepu – od 5 tys. do 15 tys. zł.