Pierwotne założenie było proste. Źli biali krzywdzą Indian, więc do miasteczka wjeżdża na białym koniu inny biały, Leonardo DiCaprio, i ratuje plemię. Tak właśnie, dość klasycznie, skonstruował swój świetny historyczny reportaż z 2017 r. David Grann. W „Czasie krwawego księżyca” odświeżył Amerykanom pamięć o terrorze w hrabstwie Osage z lat 20. XX wieku, który spadł na Indian, gdy na ich ziemi odkryto złoża ropy naftowej. Zarazem nie była to ziemia ich przodków, rząd federalny przesiedlił ich z Kansas na, jak myślano, bezwartościowe skaliste grunty w Oklahomie.
„Niewiele było miejsc w kraju tak bardzo pogrążonych w chaosie i anarchii jak hrabstwo Osage (…). Wystarczy powiedzieć, że sumy pieniędzy pochodzące z wydobycia ropy przewyższały kwoty będące wynikiem gorączek złota. Taka fortuna przyciągała typów spod ciemnej gwiazdy z całego kraju” – pisze Grann (przekład Piotra Grzegorzewskiego).
Osagowie z dnia na dzień stali się bogaci. Jednocześnie w wielu przypadkach nie mogli samodzielnie rozporządzać swoimi majątkami. „Prawo stanowiło, że opiekun jest przydzielany każdemu amerykańskiemu Indianinowi, którego Departament Spraw Wewnętrznych uzna za »niekompetentnego«. W praktyce decyzja o wyznaczeniu opiekuna (…) czyniła z amerykańskich Indian półobywateli”.
Czytaj więcej
Stylistyka tego hedonistycznego serialu o NBA nie pozostawia miejsca na obojętność.
Poplamiony krwią gobelin
Na tym fundamencie w Oklahomie zaczyna się kształtować „indiański biznes”. Biali przyjeżdżają, by pracować dla Osagów, sprzedawać im luksusowe towary po zawyżonych cenach, wreszcie traktują hrabstwo jak staw pełen matrymonialnych ryb – można się wżenić w niemałą naftową fortunkę. Tylko te indiańskie żony, teściowie i ich krewni...