„Czas krwawego księżyca” nie oferuje katharsis

„Czas krwawego księżyca” to przykład adaptacji radykalnej. Odwracając konstrukcję literackiego pierwowzoru, Martin Scorsese atakuje podstawowe intuicje widzów. Każe nam identyfikować się z tymi złymi i nie pozwala utożsamić z ofiarami. Nie dla nas półmisek z katharsis.

Publikacja: 10.11.2023 10:00

Robert de Niro (w roli Billa Hale’a) i z prawej jego aktorski następca Leonardo DiCaprio (jako Ernes

Robert de Niro (w roli Billa Hale’a) i z prawej jego aktorski następca Leonardo DiCaprio (jako Ernest Burkhart) w „Czasie krwawego księżyca” Martina Scorsesego. Pierwszy nakręcił z tym reżyserem aż 11 filmów, drugi już siedem i szykuje się do kolejnych

Foto: Melinda Sue Gordon

Pierwotne założenie było proste. Źli biali krzywdzą Indian, więc do miasteczka wjeżdża na białym koniu inny biały, Leonardo DiCaprio, i ratuje plemię. Tak właśnie, dość klasycznie, skonstruował swój świetny historyczny reportaż z 2017 r. David Grann. W „Czasie krwawego księżyca” odświeżył Amerykanom pamięć o terrorze w hrabstwie Osage z lat 20. XX wieku, który spadł na Indian, gdy na ich ziemi odkryto złoża ropy naftowej. Zarazem nie była to ziemia ich przodków, rząd federalny przesiedlił ich z Kansas na, jak myślano, bezwartościowe skaliste grunty w Oklahomie.

„Niewiele było miejsc w kraju tak bardzo pogrążonych w chaosie i anarchii jak hrabstwo Osage (…). Wystarczy powiedzieć, że sumy pieniędzy pochodzące z wydobycia ropy przewyższały kwoty będące wynikiem gorączek złota. Taka fortuna przyciągała typów spod ciemnej gwiazdy z całego kraju” – pisze Grann (przekład Piotra Grzegorzewskiego).

Osagowie z dnia na dzień stali się bogaci. Jednocześnie w wielu przypadkach nie mogli samodzielnie rozporządzać swoimi majątkami. „Prawo stanowiło, że opiekun jest przydzielany każdemu amerykańskiemu Indianinowi, którego Departament Spraw Wewnętrznych uzna za »niekompetentnego«. W praktyce decyzja o wyznaczeniu opiekuna (…) czyniła z amerykańskich Indian półobywateli”.

Czytaj więcej

„Lakers: Dynastia zwycięzców”: Rzut za trzy w telewizor

Poplamiony krwią gobelin

Na tym fundamencie w Oklahomie zaczyna się kształtować „indiański biznes”. Biali przyjeżdżają, by pracować dla Osagów, sprzedawać im luksusowe towary po zawyżonych cenach, wreszcie traktują hrabstwo jak staw pełen matrymonialnych ryb – można się wżenić w niemałą naftową fortunkę. Tylko te indiańskie żony, teściowie i ich krewni...

Z roku na rok członkowie plemienia zaczynają umierać ponad normę. Giną na ulicach i w domach, na pustkowiach i w melinach. Odchodzą we śnie i w biały dzień wskutek anonimowej przemocy, zatrutego bimbru, chorób i nieszczęśliwych wypadków. Świadków zazwyczaj nie ma, a sprawy są szybko zamykane przez lokalnych oficjeli jako zdarzenia tragiczne, acz niebudzące wątpliwości. Ot, jakiś włóczęga dokonał napadu.

Tymczasem wątpliwości było całe mnóstwo, do tego stopnia, że sytuacją w Oklahomie zainteresowało się powstające właśnie FBI. Do hrabstwa ogarniętego „gorączką ropy” wydelegowany zostaje śledczy Tom White. To on przygląda się śmiertelnej serii kilkudziesięciu zgonów i próbuje przejrzeć spisek. O tym właśnie opowiada Grann, krok po kroku odkrywając przed nami mapę zbrodni. Ta ośmiornica ma charakter zaplanowanej eksterminacji, podszytej chciwością i wspomaganej systemowym rasizmem. Bo przecież Osagowie stali się milionerami wskutek przypadku czy wręcz błędu białych Amerykanów, którzy teraz tylko odbierają to, co według nich im się należy.

Książka Davida Granna to reportaż bezbłędny. „Instant classic” – z miejsca przechodzący do klasyki. Autor rozwija swoją opowieść jak poplamiony krwią gobelin. Wstrząsa i poraża, ale też daje konieczne minimum otuchy w postaci FBI – nie wszyscy (biali) są zatem w tej historii wstrętni.

Toma White’a, tego westernowego sprawiedliwego, miał zagrać Leonardo DiCaprio. Scorsese i scenarzysta Eric Roth (m.in. „Forrest Gump”, „Narodziny gwiazdy”, „Diuna”) dwa lata już ślęczeli nad scenariuszem, kiedy DiCaprio zasugerował im, czy nie lepiej odwrócić tę historię i głównym bohaterem – granym rzecz jasna przez niego – nie uczynić postaci pojawiającej się u Granna na drugim planie. Nie szlachetnego śledczego White’a. Nie głównego architekta spisku Billa Hale’a (to była rola zarezerwowana dla Roberta De Niro), lecz pionka, trybiku tej bezdusznej zmowy. Człowieka tchórzliwego, bez morale; oszusta, który zwieść próbował także samego siebie – Ernesta Burkharta.

Genialny pomysł natychmiast podchwycił reżyser. Nawet dziwne, że sam na to nie wpadł, w końcu niejednokrotnie eksplorował postacie moralnie niejednoznaczne, żałosnych antybohaterów, odpychających i fascynujących zarazem. Jak choćby Jordana Belforta w „Wilku z Wall Street” czy Henry’ego Hilla w „Chłopcach z ferajny”.

Czy widzisz wilki?

Twórcy od pierwszych scen manipulują intuicjami widza. Opowieść rozpoczynają obrazkami rodzajowymi z życia Osagów – w prologu śledzimy ich surowe życie prowadzone według dawnych rytuałów jeszcze „przed ropą”. Ale już za chwilę brunatna ciecz tryśnie z ziemi, a ruch klatek zwalnia, tak jak spowalnia historia Osagów, by w końcu stać się tylko wyblakłą fotografią.

O tym zbiorowym, indiańskim bohaterze, którego właśnie nam przedstawiono, zapominamy, gdy na ekranie pojawia się Leo. To jest nasz człowiek – sądzi widz. Podobnie jak grany przez De Niro Bill Hale, miejscowy autorytet i potentat ziemski, surowy starszy mężczyzna, który docenia kulturę Osagów, zna ich język i jest przez nich szanowany.

Z każdą kolejną sceną jednak coraz więcej sugestii podpowiada, że konie, na które postawiliśmy nasze sympatie, wcale nie zaliczają się do tych dobrych. „Czy widzisz wilki na obrazku?” – Ernest czyta zdanie z książki o zwyczajach Osagów. Pyta siebie, ale też nas, którzy wciąż chcemy wierzyć, że nasz bohater, nawet jeśli ma skorodowany charakter i jest zagubiony, zmanipulowany przez wuja, w pewnym momencie jednak się opamięta. Sięgnie po zbroję, wsiądzie na konia i da nam przeżyć oczyszczający finał.

Nie chcemy widzieć w Erneście wilka, a przecież wszystkie znaki na niebie i ziemi podpowiadają, że jego ślub z Indianką Mollie (Lily Gladstone) ma otworzyć jemu i jego wujowi drzwi do wielkiego majątku. Matka i wszystkie siostry kobiety umierają kolejno w dziwnych okolicznościach, a sama Molly choruje na cukrzycę i mimo sprowadzanej przez Hale’a insuliny wygląda coraz gorzej.

Scenarzyści cały czas podrzucają nam jawne tropy, ale percepcja widzów działa odwrotnie. Chcemy widzieć w DiCaprio bohatera, który jest jednak lepszy od innych. Utożsamiamy się z nim, więc nawet jeśli świat jest pełen wilków, to niech chociaż on jeden ocali swe człowieczeństwo. Za dobrą monetę bierzemy każdą scenę, w której Burkhart okazuje współczucie, może nawet miłość do żony. A przecież Ernest też równolegle okrada, uczestniczy w zabójstwach i spiskuje. Czy naprawdę nie jest w stanie zrozumieć, co ma być ukoronowaniem planu Billa Hale’a?

Jest taka instytucja w prawie karnym jak zamiar ewentualny. Artykuł 9. § 1 k.k.: „Czyn zabroniony popełniony jest umyślnie, jeżeli sprawca ma zamiar jego popełnienia, to jest chce go popełnić albo przewidując możliwość jego popełnienia, na to się godzi”. O tym traktuje film Scorsesego. O tym, że jakkolwiek mocno zamykalibyśmy oczy na zło, to wcale nie jesteśmy przez to mniej winni.

Czytaj więcej

„Mission Impossible 7” czyli skocz to jeszcze raz, Tom

Nie dla nas katharsis

Scorsese wyjaśniał w rozmowie z „Irish Timesem”, że „postrzegamy sprawców jako tych, którzy nienawidzą swoich ofiar. Tymczasem oni często potrafią żywić wobec nich wiele dobrych uczuć. Żyją z nimi, kochają ich, ale potem zabijają. To wydało mi się ciekawe, bo rzuca również światło na naszą zachodnią kulturę. Jakie myśmy, Europejczycy, przynieśli wartości do tego nowego świata [Ameryki]”.

FBI oraz Tom White (Jesse Plemmons) pojawiają się na ekranie po dwóch godzinach seansu (z trzech i pół). Za późno, byśmy się z nimi utożsamili. Zostaliśmy już podstępnie związani z moralnym bankrutem Ernestem. Zmuszeni do solidarności ze sprawcą. I mimo że to dzięki jego zeznaniom przeciwko własnej rodzinie ta mordercza sieć zostaje przerwana, po finale zostajemy już tylko z goryczą.

Dzięki scenariopisarskiemu pomysłowi ten przedziwny, oskarżycielski film oddziałuje na nas zupełnie inaczej, niż gdybyśmy dostali pozwolenie na wzruszanie się losami ofiar, z którymi w pełni się identyfikujemy, a potem wyszli z kina z poczuciem, że świat jest pełen złych ludzi, jakże od nas różnych. Tymczasem nie dla was katharsis i oczyszczenie – pokazuje Martin Scorsese. Dla was jest gorzki, boleśnie wykrzywiony wyraz twarzy Ernesta Burkharta, kiedy wije się w kłamstwach, gdy Mollie w kulminacyjnej scenie go pyta, jakiż to lek on jej podawał, że tak bardzo zaniemogła?

Pierwotne założenie było proste. Źli biali krzywdzą Indian, więc do miasteczka wjeżdża na białym koniu inny biały, Leonardo DiCaprio, i ratuje plemię. Tak właśnie, dość klasycznie, skonstruował swój świetny historyczny reportaż z 2017 r. David Grann. W „Czasie krwawego księżyca” odświeżył Amerykanom pamięć o terrorze w hrabstwie Osage z lat 20. XX wieku, który spadł na Indian, gdy na ich ziemi odkryto złoża ropy naftowej. Zarazem nie była to ziemia ich przodków, rząd federalny przesiedlił ich z Kansas na, jak myślano, bezwartościowe skaliste grunty w Oklahomie.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi