Wspomina pan o Holokauście i getcie, więc chciałbym zapytać o jedną z najbardziej poruszających pańskich opowieści, czyli o „Nowolipie”. To zaledwie jedna ulica w Warszawie, a ma się wrażenie, że opisuje pan całe miasteczko.
Nowolipie to było 50 kilka numerów. Samo nasze podwórko było jak małe miasteczko. Mieszkaliśmy pod numerem 33, trzecie piętro, oczywiście bez windy. I bardzo byliśmy wszyscy zaprzyjaźnieni. Tworzyliśmy pewną wspólnotę, nawet mieliśmy swego komendanta. Kiedy po rozpoczęciu napaści Niemiec na Polskę rząd opuścił nasz kraj i udał się do Rumunii przez Zaleszczyki, urzędujący komendant na Nowolipiu też zrezygnował. A ponieważ ja byłem w tej wspólnocie dość aktywny, młodzież się zebrała i na jego następcę wybrała mnie. No i byłem nim do końca września.
Książka „Nowolipie” opowiada o przedwojennym podwórzu aż do września 1939 roku. Dlaczego na napisanie jej zdecydował się pan dopiero po tylu latach?
„Nowolipie” to książka o mnie samym i o ludziach, których już nie ma, o świecie żywych, widzianym poprzez świat, który już przepadł. Pokazuje żywych ludzi, którzy ulegli zagładzie, choć nie pokazuje samej zagłady. Te tragiczne przeżycia musiały się we mnie jakoś ułożyć. Potrzebowałem dystansu. I postanowiłem napisać ją dla własnych dzieci i wnuków.
Jeden z pana kolegów napisał, że choć nigdy nie zabiegał pan o popularność, ma pan szczególne porozumienie z czytelnikami.
Piszę, bo to mój zawód, a doświadczenie podpowiada mi, że jest krąg ludzi, którym książka jest potrzebna. Nawet taka jak „Nie boję się bezsennych nocy”. Zwierzam się w niej ze swoich niepokojów, spostrzeżeń, refleksji, mając nadzieję, że wpisuję się w niezbyt może liczny krąg autorów, którzy z czytelnikiem rozmawiają. Piszę na przykład, że drażni mnie paplanina o miłości bliźniego, bo widzę, że najczęściej mają ją na ustach fanatycy nienawidzący ludzi. Nie wymagam aż miłości, wystarczyłaby uczciwość, przyzwoitość, szacunek dla drugiego człowieka.
I podobnie jak Herling-Grudziński uważa pan, że misją pisarza jest „dawanie świadectwa prawdzie”?
Unikam, jak powiedziałem, wielkich słów. Wolę więc powiedzieć: pisarz ma nie kłamać. I dodam panu w tajemnicy: warto też mieć talent.
A co z natchnieniem?
Z tym bym uważał. Przekonałem się, że fragmenty, które powstawały w największym natchnieniu, często okazywały się najbardziej grafomańskie.
Zasłynął pan jako scenarzysta wielu głośnych filmów.
To może opowiem o tym mniej znanym, „Bokser i śmierć”, który robili Słowacy. Reżyser Peter Solan przeczytał tę opowieść i mówi: „To jest dla mnie”. Nie byłem do końca przekonany… Spotkałem Jerzego Kawalerowicza, którego ceniłem za świetny film „Śmierć prezydenta”, i mówię mu: „Wolałbym, żebyś ty to zrobił”. On popatrzył i rzekł ze spokojem: „Pamiętaj, że eksport naszych scenariuszy jest dla nas bardzo ważny”. Po skończeniu zdjęć, na uroczystej kolacji w hotelu ich kierownik literacki przyznał publicznie, że literatura słowacka „nie miała dotąd takiego opowiadania”. Ale podczas prywatnych rozmów był wobec mnie wyjątkowo nieprzyjemny. Krytykował nawet mój krawat, do czego oczywiście miał prawo. Nie bardzo wiedziałem jednak, o co mu chodzi. Następnego dnia ekipa wyjaśniła mi to jego zachowanie. „Panie Hen, on ma żonę Żydówkę, a wie, że pan jako Polak jest przecież antysemitą”. Dobry dowcip.
Jest pan człowiekiem lubianym, cenionym, szanowanym i bardzo aktywnym nie tylko w środowisku literackim. O pańskich przyjaźniach można by wydać kilka tomów. A ja chciałbym zapytać o jednego z przyjaciół, o Tadeusza Konwickiego.
Ta nasza przyjaźń falowała przeszło 60 lat. Tadeusz przyznał nawet, że zawdzięcza mi życie. A było to tak: kiedyś zachował się wobec mnie nie fair, więc przez trzy miesiące nie przychodziłem do „Czytelnika”. Potem jednak uznałem, że powinienem zadzwonić. Usłyszałem dziwną chrypę. Wiedziałem, co to może znaczyć. Kiedy po dwóch dniach chrypa nie przechodziła, powiedziałem: „Natychmiast do lekarza”. Tadek trafił do szpitala. Dwa dni potem była operacja. Wyjęli mu tę strunę głosową. I lekarz przyznał: „Jeszcze miesiąc, a byłyby przerzuty i nie dalibyśmy rady”. Potem siedzieliśmy znów w „Czytelniku” i kiedy pojawił się Wiktor Woroszylski, Konwicki, wskazując na mnie, rzekł: „Pan Józef uratował mi życie”.
Spotykaliście się potem wielokrotnie.
Tak. Pamiętam nawet ostatnią rozmowę z Konwickim. Spotkaliśmy się przed „Czytelnikiem”, on mówi: „Nie gorsz się, że ostatnio tak rzadko do ciebie dzwonię, ale często o tobie myślę”. „Tu się zgadzamy”, odpowiedziałem, „ty myślisz o mnie i ja też często o mnie myślę”.
Rozmawiamy chwilę po ogłoszeniu wyniku wyborów. Jak pan przyjął ten wynik?
Zdecydowanie z nadzieją. Co prawda, większość ludzi uważa, że nie można żyć tylko nadzieją. I tu chciałoby się przytoczyć zdanie pewnego rosyjskiego ślepca, który rzekł: „Pożywiom, uwidzim”, czyli pożyjemy, zobaczymy. Ale ta zmiana jest absolutnie konieczna, by wróciła normalność. Kiedy z synem staliśmy w kolejce do urn, nie miałem wątpliwości, że ta ogromna frekwencja pokazała, iż ludzie chcą zmian. I doskonale ich rozumiem.
Urodzinowy dar od narodu więc już pan ma, choć – jak widzę – z jego realizacją trzeba będzie trochę poczekać. A ja do najlepszych życzeń dołączam pytanie o pańską receptę na długowieczność. I o pańskie dalsze plany.
Recepta jest prosta: najważniejsze jest życie. Hodować w sobie złość to naprawdę strata czasu. A plany? Za chwilę, 8 listopada, będzie moje 100-lecie. Warto dotrwać.
Józef Hen, ur. 8 listopada 1923 r. w Warszawie; pisarz, publicysta, dramaturg, reportażysta i scenarzysta filmowy. Podczas obrony Warszawy we wrześniu 1939 r. przebywał na Nowolipiu, potem przeniósł się do Białegostoku, następnie przekroczył zieloną granicę. Trafił w okolice Lwowa. Pracował przy budowie szosy Lwów–Kijów, potem ewakuowano go do Samarkandy w Uzbekistanie. W czerwcu 1941 r. wcielony do Armii Czerwonej, potem do wojska Zygmunta Berlinga. Jego debiutem powieściowym była wydana w 1947 r. książka „Kijów, Taszkent, Berlin. Dzieje włóczęgi”. Pisywał reportaże, nowele, opowiadania, prozę historyczną, powieści dla dorosłych i młodzieży. Współpracował z paryską „Kulturą”. Szczególnym uznaniem cieszyły się m.in. powieść wojenna „Kwiecień” (1960), zbiór opowiadań „Krzyż Walecznych"” (1964) oraz tomy wspomnień „Nie boję się bezsennych nocy” (1987) i „Nowolipie” (1991). Zasłynął biografiami Boya, Stanisława Augusta Poniatowskiego, Michała Montaigne’a czy Władysława Jagiełły. Ekranizowano jego „Prawo i pięść”, „Królewskie sny”, „Crimena” i wiele innych.