Jarosław Iwaszkiewicz, pytany kiedyś o fenomen literatury skandynawskiej, zauważył, że ma ona „niewyczerpane źródła, z których biją ożywcze strumienie lektury”, że odkrywa „nowe spojrzenie na możliwości człowieka, na jego sytuację, na jego pracę i stosunek do innych ludzi. Wszystko, co pisarze mają nam do powiedzenia, zdaje się jakieś nowe, budzące zdziwienie, i tym samym niezwykle interesujące”.
Wspomniałem o tym, bo Jon Fosse został tegorocznym laureatem Literackiej Nagrody Nobla za „nowatorskie sztuki i prozę, dające wyraz temu, co niewypowiedziane”. Jeden z teatralnych guru, flamandzki reżyser Luk Perceval nazwał tego noblistę Beckettem swoich czasów. Niemiecki tygodnik „Die Woche” zauważył zaś: „Na początku był Henryk Ibsen, następnie nie było nic, a teraz mamy Jona Fossego”.
Czytaj więcej
Rola ratownika medycznego w warszawskiej Polonii daje szansę Marcinowi Hycnarowi po raz kolejny udowodnić, jak świetnym jest aktorem.
64-letni dziś norweski twórca uważany powszechnie za jednego z odnowicieli współczesnego dramatu i teatru studiował socjologię, działał jako dziennikarski wolny strzelec, grał na gitarze. Nagradzany był także za twórczość dla dzieci i młodzieży. W Polsce zarówno jego nazwisko, jak i dorobek nie są obce, zwłaszcza ludziom teatru. Dramaty jego goszczą na najważniejszych polskich scenach i sięgają po nie wybitni reżyserzy. Sam Fosse zresztą gościł w naszym kraju kilkakrotnie, choćby z okazji premiery „Imienia” w warszawskim „Współczesnym”.
Wychował się i mieszka na zachodnim wybrzeżu Norwegii, gdzie umieszcza często akcję swoich utworów. Na czym polega jego oryginalność i nowatorstwo? Fosse to minimalista słowa – jego postaci mówią mało i często powtarzają swoje kwestie, a akcja utworów przebiega wolno. Fossego fascynuje zwyczajność i samotność. Bohaterowie borykają się z emocjonalnym chłodem, nieumiejętnością tworzenia więzi międzyludzkich. W jego książkach niezwykle istotny jest rytm.