Jan Bończa-Szabłowski: Dudi wolny jak ptak

Śmierć Andrzeja Dudzińskiego była dla wielu zaskoczeniem. Bo śmierć kojarzy się z czymś mrocznym, a Dudziński, malarz, grafik, ilustrator, był tego zaprzeczeniem.

Publikacja: 27.01.2023 17:00

Jan Bończa-Szabłowski: Dudi wolny jak ptak

Foto: PAP/Paweł Supernak

Miał w sobie chłopięcą ciekawość świata. Amerykanów urzekł nie tylko talentem, ale też pogodnym usposobieniem, poczuciem humoru, które biją z jego obrazów. Ptaka Dudiego, którego stworzył, wyposażył w wiele własnych cech: inteligencję, błyskotliwość, przewrotność w spojrzeniu na świat, a przede wszystkim poczucie wolności.

Z tą wielobarwnością zetknął się już w dzieciństwie. Z Sopotem, w którym się urodził, nie wytrzymywało konkurencji nawet Zakopane. Tam, jak wspominał, było wszystko: plaża, góry, las, Teatr Wybrzeże u szczytu popularności, teatrzyki studenckie z legendarnym Bim Bomem na czele. Do tego klub SPATiF-u skupiający wszystkie środowiska twórcze. I w tak barwny świat wszedł jako student Szkoły Sztuk Pięknych w Gdańsku.

Czytaj więcej

Jan Bończa-Szabłowski: Merry chrust masz

Podczas studiów na warszawskiej ASP rozpoczął współpracę ze „Szpilkami”. Kiedy w Londynie odwiedził zasłużonego dla polskiej i brytyjskiej kultury malarza i rysownika Feliksa Topolskiego, ten znał już jego rysunki w tym satyrycznym czasopiśmie i stwierdził, że ma spore szanse na zaistnienie w świecie undergroundu. Dudziński skorzystał z jego podpowiedzi i zaczął drukować w pismach londyńskiej kontrkultury. „Ink”, „Frendz” i „Time Out”. Doświadczał wówczas tego, co cenił najbardziej: wolności od cenzury, swobody obyczajowej, nieskrępowanego dostępu do kultury – tej popularnej i tej wysokiej. Znów czuł się wolny jak ptak.

 Doświadczał wówczas tego, co cenił najbardziej: wolności od cenzury, swobody obyczajowej, nieskrępowanego dostępu do kultury – tej popularnej i tej wysokiej. Znów czuł się wolny jak ptak.

Potem był Nowy Jork i wizyta w „New York Timesie”. Jego dyrektor artystyczny Steve Heller zaproponował powrót do czerni i bieli. Dla Dudzińskiego był to powrót do źródeł, „krok wstecz, który umożliwi mu w przyszłości dwa kroki do przodu”. I tak stawał się coraz bardziej rozpoznawalny i zaczynał otrzymywać propozycje z całych Stanów Zjednoczonych. Gdy z czasem w „NYT” poczuł się jak ptak w złotej klatce, zainteresował swymi rysunkami „The Boston Globe Magazine”. To był haust świeżego powietrza. Nowe zamówienia dały początek nowemu stylowi, który umożliwiał twórcy bardziej wyrazistą, osobistą wypowiedź i wkrótce przyniosły uznanie krytyki i czytelników.

Dudziński czuł się w USA jak w swoim żywiole, ale podkreślał, że amerykański hurraoptymizm traktował raczej jako rodzaj autoterapii niż coś autentycznego. Z Magdą, swoją żoną, miłością, muzą i przyjacielem, a córką znakomitego pisarza Stanisława Dygata, zarówno za oceanem, jak i w Polsce prowadzili bardzo ożywione życie towarzyskie. W ich kręgu obok malarzy czy grafików pojawiły się postaci ze świata literackiego, bo twórca ptaka Dudiego przyciągał ludzi swą pogodą ducha, żartem. Miał poczucie własnej wartości, ale nigdy nie był megalomanem.

W gronie artystów, których szczególnie cenił, był Jonasz Kofta. O ich współodczuwaniu i współpracy świadczą choćby felietony pisano-rysowane w „Literaturze”, z których powstała potem „Księga zdziwień”. Świetnie porozumiewał się też ze swoim przeciwieństwem, czyli Rolandem Toporem – człowiekiem, wprawdzie wesołym, choć maniakalnie depresyjnym.

Z malarskiej wyobraźni Andrzeja Dudzińskiego, która wywodziła się z surrealizmu i objawiała m.in. groteskowym przeskalowaniem form i nakładaniem na siebie technik kolażu, rysunku, malarstwa, wykluł się nie tylko ptak Dudi, ale też Pokrak. Ten stwór pojawił się na przełomie lat 80. i 90. i zagościł w „Tygodniku Powszechnym”, gdzie trafnymi komentarzami obrazował brutalizację życia, która w Polsce zaczęła dynamicznie się rozwijać. A potem był jeszcze hipopotam o słodkim imieniu Hipol na łamach „Plusa Minusa”.

Czytaj więcej

Aranżowała życie tak, by było piękne

Andrzej Dudziński był artystą absolutnie pozbawionym zawiści. Zawsze z uznaniem wyrażał się o kolegach po fachu. Wielokrotnie gościłem w jego pracowni, gdzie opowiadał mi nie tylko o kolejnych projektach, ale też o książkach, filmach czy spektaklach, które go zainspirowały i które uważał za warte polecenia. Bardzo interesował się realizowanym przeze mnie od lat cyklem „W stronę Schulza”. Włączył do niego kilka prac, a tuż przed pandemią stworzył nawet własne wyobrażenie drohobyckiego artysty. Teraz nieoczekiwanie przeniósł się do jego „Sanatorium pod Klepsydrą”.

Miał w sobie chłopięcą ciekawość świata. Amerykanów urzekł nie tylko talentem, ale też pogodnym usposobieniem, poczuciem humoru, które biją z jego obrazów. Ptaka Dudiego, którego stworzył, wyposażył w wiele własnych cech: inteligencję, błyskotliwość, przewrotność w spojrzeniu na świat, a przede wszystkim poczucie wolności.

Z tą wielobarwnością zetknął się już w dzieciństwie. Z Sopotem, w którym się urodził, nie wytrzymywało konkurencji nawet Zakopane. Tam, jak wspominał, było wszystko: plaża, góry, las, Teatr Wybrzeże u szczytu popularności, teatrzyki studenckie z legendarnym Bim Bomem na czele. Do tego klub SPATiF-u skupiający wszystkie środowiska twórcze. I w tak barwny świat wszedł jako student Szkoły Sztuk Pięknych w Gdańsku.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi