Upał doskwierał wszystkim niemiłosiernie, a ja wlokłem się na Kuncewo godzinami, przeklinając w duchu, że nie pochowali go, jak wszystkich, na Nowodziewiczym, przynajmniej w centrum. Miałem małą flaszkę wódki, flaszeczkę właściwie, nie lubię, ale iść na grób Wieniczki Jerofiejewa bez butelki po prostu nie uchodzi, co z tego, że ciepła. Bardzo byłem z tego pomysłu dumny, bardzo podekscytowany, w końcu to mój ulubiony pisarz, a „Noc Walpurgii” mogłem wtedy recytować na wyrywki. Dziś jestem tym cokolwiek zażenowany, zdecydowanie wolę mniej ekspansywny, polski sposób wspominania zmarłych, ale jak się ma 20 lat, to człowiek inaczej okazuje uwielbienie. Zresztą, sądząc po tym, jak wyglądała okolica, nie ja jeden wpadłem na pomysł, by odwiedzić mistrza odpowiednio zaopatrzony.
Czytaj więcej
„Zawsze gotuję z winem. Czasem nawet dodaję je do potraw” – nie ja to zdanie wymyśliłem, ale owszem, to o mnie. Po tym felietonie będzie również o was.
Drugi raz naszła mnie podobna ochota, gdy pokazano mi grób pradziadka Gienka, rocznik 1901. Nie poznałem człowieka, umarł, gdy miałem kilka lat, ale on mnie spotkał. Wpadł nawet na moje chrzciny, a że nie wiedział, czy jego osobisty wnuk, mój ojciec, w końcu wtedy warszawiak, będzie się umiał zachować, to przyniósł ze sobą litr własnoręcznie upędzonej wiśniówki, na swoim bimberku, ze swoich wiśni. Zaimponował mi tą historią, pokochałem go bardzo i za każdym razem, gdy jestem na pięknym cmentarzu w Lidzbarku Warmińskim, mam ochotę się z pradziadkiem napić. Z innymi nie, z nim ogromną.
Wzruszam się na pogrzebach. To pewnie dlatego, że najbardziej lubię zapach kadzidła i cmentarze. I nie ma piękniejszego święta niż polskie Zaduszki.
Pradziadka nie poznałem, jego zięcia, mojego dziadka, tym bardziej, bo zginął trzy lata przed moim narodzeniem, ale za to poznałem stryja. Właściwie to nie był mój stryj, tylko mojego ojca, a więc dziedziczny. Uwielbialiśmy z bratem do niego jeździć, bo ledwie wyszliśmy z samochodu, a wskakiwaliśmy na traktor – stryjek woził nas po wsi i pozwalał nam, siedząc mu na kolanach, traktor prowadzić. Niezbyt wiele miałem lat, ale doskonale to pamiętam. Stryj był już wtedy człowiekiem złamanym, doświadczonym potężnym nieszczęściem. Kilka lat wcześniej zmarł jego najmłodszy, ukochany i faworyzowany syn. Dziś na pewno by go wyleczono, przewieziono błyskawicznie do Olsztyna albo i do Warszawy, ale wtedy zapalenie opon mózgowych kończyło się tak… Stryj się po tym nie podniósł, nic nie było już takie jak wcześniej. Dziś kładę wieńce i palę znicze na grobach ich obu.