Robert Mazurek: W grobie leży, któż pobieży

Wzruszam się na pogrzebach. To pewnie dlatego, że najbardziej lubię zapach kadzidła i cmentarze. I nie ma piękniejszego święta niż polskie Zaduszki.

Publikacja: 27.10.2023 17:00

Robert Mazurek: W grobie leży, któż pobieży

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Upał doskwierał wszystkim niemiłosiernie, a ja wlokłem się na Kuncewo godzinami, przeklinając w duchu, że nie pochowali go, jak wszystkich, na Nowodziewiczym, przynajmniej w centrum. Miałem małą flaszkę wódki, flaszeczkę właściwie, nie lubię, ale iść na grób Wieniczki Jerofiejewa bez butelki po prostu nie uchodzi, co z tego, że ciepła. Bardzo byłem z tego pomysłu dumny, bardzo podekscytowany, w końcu to mój ulubiony pisarz, a „Noc Walpurgii” mogłem wtedy recytować na wyrywki. Dziś jestem tym cokolwiek zażenowany, zdecydowanie wolę mniej ekspansywny, polski sposób wspominania zmarłych, ale jak się ma 20 lat, to człowiek inaczej okazuje uwielbienie. Zresztą, sądząc po tym, jak wyglądała okolica, nie ja jeden wpadłem na pomysł, by odwiedzić mistrza odpowiednio zaopatrzony.

Czytaj więcej

Wina Mazurka. Fartuszek i kieliszek

Drugi raz naszła mnie podobna ochota, gdy pokazano mi grób pradziadka Gienka, rocznik 1901. Nie poznałem człowieka, umarł, gdy miałem kilka lat, ale on mnie spotkał. Wpadł nawet na moje chrzciny, a że nie wiedział, czy jego osobisty wnuk, mój ojciec, w końcu wtedy warszawiak, będzie się umiał zachować, to przyniósł ze sobą litr własnoręcznie upędzonej wiśniówki, na swoim bimberku, ze swoich wiśni. Zaimponował mi tą historią, pokochałem go bardzo i za każdym razem, gdy jestem na pięknym cmentarzu w Lidzbarku Warmińskim, mam ochotę się z pradziadkiem napić. Z innymi nie, z nim ogromną.

Wzruszam się na pogrzebach. To pewnie dlatego, że najbardziej lubię zapach kadzidła i cmentarze. I nie ma piękniejszego święta niż polskie Zaduszki.

Pradziadka nie poznałem, jego zięcia, mojego dziadka, tym bardziej, bo zginął trzy lata przed moim narodzeniem, ale za to poznałem stryja. Właściwie to nie był mój stryj, tylko mojego ojca, a więc dziedziczny. Uwielbialiśmy z bratem do niego jeździć, bo ledwie wyszliśmy z samochodu, a wskakiwaliśmy na traktor – stryjek woził nas po wsi i pozwalał nam, siedząc mu na kolanach, traktor prowadzić. Niezbyt wiele miałem lat, ale doskonale to pamiętam. Stryj był już wtedy człowiekiem złamanym, doświadczonym potężnym nieszczęściem. Kilka lat wcześniej zmarł jego najmłodszy, ukochany i faworyzowany syn. Dziś na pewno by go wyleczono, przewieziono błyskawicznie do Olsztyna albo i do Warszawy, ale wtedy zapalenie opon mózgowych kończyło się tak… Stryj się po tym nie podniósł, nic nie było już takie jak wcześniej. Dziś kładę wieńce i palę znicze na grobach ich obu.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Rzeki polskie

To ludzie mi bliscy, ale przecież często w tłumie zacnych i szanowanych postaci znajdzie się ktoś, obok którego grobu nie możesz przejść obojętnie. Ilekroć jestem na Powązkach – a ja naprawdę lubię cmentarze – tylekroć zapalam znicz Zdzisławowi Maklakiewiczowi. Dlaczego akurat jemu? Nie mam pojęcia. Owszem, znam na pamięć dialogi z „Wniebowziętych”, ale to nie jest przyczyna. Oczywiście, pamiętam opowiadaną mi przez któregoś z braci Damięckich – proszę wybaczyć, nigdy ich nie odróżniałem – historię, ponoć autentyczną, egzaminu Maklakiewicza do szkoły teatralnej. Szanowna komisja poprosiła młokosa, by powiedział coś o Krasińskim. „Hm, Krasiński, Krasiński…” – Maklakiewicz zafrasował się, zmarszczył brwi, zastanowił chwilę, po czym z okrzykiem godnym Archimedesa wyparował: – „Wiem! Miałem d…ę na Krasińskiego 16!”. I nie szczególna znajomość wieszczów ani nawet kunszt aktorski mi imponuje, ot po prostu, idąc aleją, widzę maleńkie zdjęcie, na nim Maklak z zawadiacką miną, i jestem całkowicie rozbrojony.

Niewiele jest piękniejszych miejsc niż cmentarze, naprawdę nie ma większego znaczenia, czy to Łyczakowski, czy wiejski w Bartnem, gdzie leżą razem prawosławni oraz katolicy rzymscy i greccy. I w gruncie rzeczy niewiele jest piękniejszych polskich zwyczajów niż hołd oddawany zmarłym. Za kilka dni spotkamy się na cmentarzach, targając tam wielgachne chryzantemy albo wieńce, maleńkie świeczki albo groteskowe, potężne znicze. I połączy się wyrafinowana prostota z luksusowym kiczem, by wieczorem wyglądać jak żadne inne miejsce na świecie. Gdzie indziej, owszem, też ładnie, ale u nas najpiękniej. I z pewnością nie ma innych rzeczy, które tak by nas łączyły.

Upał doskwierał wszystkim niemiłosiernie, a ja wlokłem się na Kuncewo godzinami, przeklinając w duchu, że nie pochowali go, jak wszystkich, na Nowodziewiczym, przynajmniej w centrum. Miałem małą flaszkę wódki, flaszeczkę właściwie, nie lubię, ale iść na grób Wieniczki Jerofiejewa bez butelki po prostu nie uchodzi, co z tego, że ciepła. Bardzo byłem z tego pomysłu dumny, bardzo podekscytowany, w końcu to mój ulubiony pisarz, a „Noc Walpurgii” mogłem wtedy recytować na wyrywki. Dziś jestem tym cokolwiek zażenowany, zdecydowanie wolę mniej ekspansywny, polski sposób wspominania zmarłych, ale jak się ma 20 lat, to człowiek inaczej okazuje uwielbienie. Zresztą, sądząc po tym, jak wyglądała okolica, nie ja jeden wpadłem na pomysł, by odwiedzić mistrza odpowiednio zaopatrzony.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich